Matnia z Pułapek
Przetarg o światową prapremierę sztuki Tadeusza Różewicza zatytułowanej "Pułapka" wygrali... Norwegowie! Wystawili ją "rękami" Krystyny Skuszanki (kiedyś wrocławianki) w Oslo. Wyścig trwał jednak dalej. O palmę pierwszeństwa w kraju. Na starcie z numerem jeden stanął dyrektor Teatru Współczesnego we Wrocławiu - Kazimierz Braun. Z numerem drugim do polskiej prapremiery szykował się w stolicy w Teatrze Studio - Jerzy Grzegorzewski (również były wrocławianin i były szef artystyczny Teatru Polskiego). O pierś wygrał Braun. Była to już czwarta prapremiera sztuki Różewicza w Teatrze Współczesnym.
Takie "zawody" z pewnością podnoszą temperaturę oczekiwań, podniecają apetyt. Tym bardziej, że po publikacji "Pułapki" w "Dialogu" i po jej wydaniu w "Czytelnikowskiej" serii dramatów, z samej lektury wynikało, iż możemy być świadkami wydarzenia teatralnego. Nazwiska obu reżyserów były też swego rodzaju gwarancją. Braun niejednokrotnie sięgał po dramaty Różewicza, a Grzegorzewski, choć nie ma na koncie tylu realizacji sztuk wrocławskiego poety, to jednak pamiętamy jego "Śmierć w starych dekoracjach" w Teatrze Polskim kilka lat temu.
Nie ulega kwestii, iż "Pułapka" jest bardzo ważną sztuką w dramatycznym dorobku Różewicza. Już dziś można przeczytać opinie (Morawiec, Gucewicz) stawiające najnowszą sztukę Różewicza obok jego "Kartoteki", a nawet wyżej.
Bohaterem "Pułapki" jest Franz Kafka. Trudno dokładnie wytropić, kiedy Różewicza zafascynowała osobowość Kafki. W warszawskim programie znalazł się wiersz poety poświęcony autorowi "Procesu" napisany w roku 1967. Te zainteresowania prokurentem i doktorem praw, a przede wszystkim wielkim pisarzem konkretyzują się w "Odejściu Głodomora". To pierwsze bardzo znaczące "grzebanie'' w Kafce, tak tłumaczy Różewicz w autorskiej eksplikacji:
"Franz K. to był autentyczny Hungerkunstler, był szczupły, chudy.., swoim wyglądem odstraszał - próbował odstraszyć - biedne "narzeczone", kandydatki ubiegające się o rękę Głodomora... On sam zachwycał się grubasami, czuł sympatię do grubego Franza Werfla, nie spał nocami. Co jadał? Ani w dziennikach, ani w listach nie ma na ten temat jasnych informacji. Głodomór. Zauważyłem, że Głodomór nic nie wie (nie chce wiedzieć) o istnieniu innych głodomorów, żyje tak, jakby był jedynym Głodomorem na globie ziemskim. Interesuje go tylko jego głód. Właściwie pozbawiony jest zainteresowań. Nawet wielka wojna toczy się na marginesie jego życia, prawdziwa wojna toczy się w jego organizmie. Tłuste, normalne, zdrowe, młode, mieszczańskie syreny kuszą go swym śpiewem... . ale budowa gniazda (ogniska domowego) budzi w nim panikę. Para. Parzenie się. Parka. To go śmieszy, przeraża. Ma w sobie coś z jedynego, Wybranego".
"Pułapka" już nie jest zaopatrzona w taki komentarz. Ale wydaje mi się, iż ten z "Odejścia Głodomora" jest także kluczem do niej. Pozornie jest to sztuka o Kafce, któremu Różewicz przedłużył nieco, biografię (Kafka zmarł w roku 1924) i doświadczył swego bohatera koszmarem wojny z piętnem obozów zagłady. Właśnie... czy go doświadczył? Raczej pozwolił mu żyć, istnieć, na tle tych tragicznych czasów. Franz z "Pułapki" nie filtruje przez swoją osobowość dramatycznych wydarzeń, które przeżywa choćby jego rodzina. On nawet nie może się z tym pogodzić, że ważniejszy od jego śmierci mógłby być dramat Ojca, który chce ocalić rodzinę. Zapowiadanej, oczekiwanej, do której się szykuje od dłuższego czasu. Mówi: "Tato... będziesz jeszcze żył długo... pochowasz mnie i postawisz na głowie taki wielki kamień nagrobny, że nigdy go już nie podważę".
W momencie, gdy najbliżsi dramatycznie walczą o życie, Franz przynosi Ojcu książkę, która "właśnie wyszła w tych dniach", i wiadomość o kolejnych swoich zaręczynach. Nie dostrzega lub nie chce dostrzegać tego co się wokół niego dzieje. On jest Wybrańcem-Odmieńcem. Żyje w sobie, potrzebuje jednak bardzo, by jakieś oczy były zwrócone na niego, by z kimś mógł się podzielić swoim wewnętrznym bólem. Ta inność, twórcza pasja, wykształcenie, a nawet pozycja w urzędniczej hierarchii są mu ciągle wytykane. Przez wszystkich. Świat jest przeciwko niemu i on przeciwko światu. Ten podział nie jest jednak taki prosty, ani taki schematyczny.
Franz żyje własnymi obsesjami. Jest nadwrażliwy albo histerycznie przewrażliwiony. Jego nastroje hulają od smutku do radości i od karykaturalnej egzaltacji do apatii. Wystarczy drobiazg, by go wzruszyć, ale też i byle co wyprowadza go z równowagi. W "Pułapce" stany emocjonalne Franza rozpinają się między czterema obsesjami dominującymi w jego życiu. Pierwsza to konsumpcja we wszelkiej formie, ale przede wszystkim jedzenie, pożeranie, pochłanianie; druga to stabilizacja z dążeniem do niej i strachem przed nią; trzecia - śmierć, świadomość choroby i wsłuchiwanie się w swój organizm; wreszcie czwarta - kompleks ojca. Każda z tych ścieżek kończy się matnią, a przecież nie wyczerpują listy pułapek, które czyhają na Franzia. On sam powie siostrze: "To ja jestem pułapką, moje ciało jest pułapką, w którą wpadłem, po urodzeniu".
Ja również mogę napisać, iż wpadłem w pułapkę oglądając oba zrealizowane w Polsce przedstawienia, bowiem pierwsze pytanie, jakie zadają mi moi znajomi, brzmi: która "Pułapka" jest lepsza? Wrocławska czy warszawska? Oczywiście, tym życzącym jak najgorzej Teatrowi Współczesnemu i jego dyrektorowi Braunowi mógłbym mówić, że warszawska jest lepsza zdecydowanie. Z kolei sympatykom Brauna, a osobom niechętnie nastawionym do teatru Grzegorzewskiego (obojętnie czy realizuje ten swój teatr w Krakowie, we Wrocławiu czy w Warszawie), mógłbym oświadczyć, że warszawska "Pułapka" to teatralny bełkot... Niestety, na papierze wolt takich czynić się nie godzi, nie będę więc gwiazdą chwili wśród dwulicowców.
Obaj twórcy wychodzą z tego samego dramatu, ale to wcale nie znaczy że posługują się tym samym tekstem. Grzegorzewski dokonał adaptacji "Pułapki". Poprzestawiał sceny, poskracał, pozmieniał akcenty tak, by dramat Różewicza wepchnąć, wcisnąć w ramy swojej teatralnej wizji. Grzegorzewski i Braun - jedynie przeczytali więc ten sam tekst i dalej każdy z nich poszedł inną drogą. W efekcie powstały dwa zupełnie różne przedstawienia, w odmiennych poetykach, które jednak w sumie, w jakimś sensie... uzupełniają się.
Na czym polega ten pozorny paradoks? Otóż spektakl Brauna bliższy jest kształtowi literackiemu dramatu Różewicza. Grzegorzewski w swoim przedstawieniu ten kształt burzy, choć z pewnością lepiej oddaje teatralny klimat tego poematu scenicznego; "Pułapka" w jego interpretacji jest bardziej poezją niż dramatem, choćby przez obrazy zastępujące często słowa.
Nie wiem, co sam Różewicz sądzi o obu "Pułapkach". Czy dziś może jeszcze kierować się tym, co powiedział dziewiętnaście lat temu w jednym z wywiadów:
"Chcę, żeby moje sztuki były grane tak, jak je napisałem. Rozumiem zresztą przyczyny ingerencji reżyserów, którym wydaje się, że tworzą coś nowego. Ale nie mogę się z tym pogodzić. Dlatego pewnie jestem typowym człowiekiem teatru...".
Nie sądzę, by diametralnie zmienił zdanie, choć myślę, że z większą tolerancją patrzy dziś na to, co różni twórcy na świecie wyczyniają z jego sztukami. Uważam jednak, iż w spektaklu Grzegorzewskiego to "coś nowego" właśnie powstało, ale nie dlatego, że przedstawienie w Teatrze Studio odrzuca w większości przypadków bardzo precyzyjne wskazówki autora. Przestrzeń teatralną wypełniają dość surrealistyczne obiekty plastyczne, wieloznaczne i powtarzające się w realizacjach Grzegorzewskiego. Odrealniają one poszczególne sytuacje, podobnie jak często dość zaskakująca ekspresja aktorska. Można w tym jednak dostrzec pewien porządek, odnieść wrażenie, że twórca przedstawienia chce nam pokazać rzeczywistość przez pryzmat emocjonalny poszczególnych bohaterów (zwłaszcza Franza). Wizja teatralna warszawskiego reżysera i inscenizatora jest hermetyczna i jednocześnie budująca Różewiczowski dramat na odrębnym piętrze skojarzeń. Nadaje "Pułapce" jakby bardziej uniwersalne znaczenie. Jeszcze bardziej odchodzi od konkretnych biograficznych wątków. W tym sensie Franzem może być każdy z nas. Każdy kto ma kłopoty ze sobą i z otaczającym światem.
Braun posuwający się od sceny do sceny szuka innych inspiracji. Próbuje, idąc tropem autora "Kartoteki", odgadywać nastroje zapisane w tekście dramatycznym. Pomaga mu w tym z powodzeniem para znanych wrocławskich plastyków: Mira Żelechower-Aleksiun (kostiumy) i Jan Jaromir Aleksiun (dekoracje). Twórcy wrocławskiego przedstawienia bardziej akcentują to, co można by nazwać apokaliptycznym obrazem naszej cywilizacji. Konflikty między ludźmi są u Brauna wyraźniejsze, może nawet bardziej dosłowne. Na przykład Oprawcy kojarzą nam się jednoznacznie. Podobnie ich ofiary. Przez czarne chmury gromadzące się niemal od początku przedstawienia dopiero w finale przebłyskuje iskierka nadziei. Tą pointą dyrektor Teatru Współczesnego dopisuje Różewiczowi nieco optymizmu do jego czarnego obrazu przedstawionej rzeczywistości. Czy słusznie? Nie wiem, z pewnością trochę osłabia ostateczną wymowę. Rodzi się coś w rodzaju kompromisu. Jest źle, ale może będzie lepiej. Trzeba żyć z nadzieją. Nadzieja w nadziei?
Obu reżyserów wspomagają aktorzy. Z różnym skutkiem. Gwiazdą warszawsko-wrocławskiego mityngu jest bez wątpienia Marek Walczewski (Teatr Studio) w roli Ojca. Zwłaszcza w scenie końcowej rozmowy z synem. Zagrał ją jakby na dwóch płaszczyznach. Realisty przerażonego dziejącymi się obok wydarzeniami i schorowanego starca widzianego oczyma syna. Nie ma w tej roli ani jednego fałszywego dźwięku czy ruchu. Wrocławski Ojciec grany przez Zdzisława Kuźniara operuje innymi środkami bardziej surowymi, mniej w jego grze niuansów, w scenie z szafą zdecydowanie przebija się ze swymi racjami. To również dobra wola.
Matki - Marlena Milwiw (Teatr Współczesny) i Irena Jun (Teatr Studio) bardzo dyskretnie poruszają się między ojcem i synem. Stwarzają wrażenie ciepła, pewności, stałości, są zawsze na drugim planie. Ale są.
Ciekawszą, bardziej rozwiniętą psychologicznie postać Felice zagrała Teresa Sawicka (Współczesny), która miała jednak trochę więcej materiału literackiego niż Elżbieta Kijowska (Studio). Zdecydowanie lepszą Gretą była Halina Rasiakówna (Współczesny) w konkurencji z Anną Chodakowską (Studio). Greta wrocławianki przeżywa wyraźną ewolucję, jest bardziej tragiczna, pełniejsza. Rola Chodakowskiej w warszawskim przedstawieniu jest ledwie szkicem.
Zupełnie inną koncepcję postaci Franza zaproponowali obaj reżyserzy. W stolicy Franza gra aż trójka aktorów: Hanna Chombakow (b. wrocławianka), Mirosław Guzowski i Olgierd Łukaszewicz (gościnnie - aktor Teatru Powszechnego). We Wrocławiu cały ciężar nosi na swoich barkach Bogusław Kierc. Oba te warianty pasują oczywiście do koncepcji reżyserów. Więcej mogę powiedzieć o aktorskiej interpretacji Bogusława Kierca. Jego Franz jest bardzo chimeryczny, izoluje się od świata pozą. Męczy siebie i męczy wszystkich wokół siebie. Jego nastroje falują. Warszawski Łukaszewicza jest płaski.
Przyjaciela Fanza, również poetę i krytyka - Maksa gra w Teatrze Studio Krzysztof Bauman (b. wrocławianin) i jest jakby przeciwnością aktora Teatru Współczesnego Zbigniewa Górskiego. Maks Baumana to człowiek twardy, zdecydowany, patrzący krytycznie na przyjaciela, ulegający mu z innych pobudek niż Maks Górskiego, delikatny, zapatrzony we Franza i świadomy jego wielkości, troskliwy, ciepły, serdeczny. Najwyraźniej widać to w scenie palenia rękopisów Franza. Obie rozmowy mają zupełnie inny przebieg emocjonalny. Po tej rozmowie przyjaciół wiemy właściwie, że warszawski Maks wbrew prośbom i swoim zapewnieniom nie spali rękopisów Franza. Wrocławski Maks wyraźnie boi się sprzeciwić woli przyjaciela. Obie te propozycje, choć na dwóch biegunach, trafiły mi do przekonania.
Na zakończenie wypada się zdeklarować. Z niewielkiej perspektywy czasu wydaje mi się, że WIĘKSZE WRAŻENIE ZROBIŁ NA MNIE WARSZAWSKI SPEKTAKL. Mocniej dotknęła mnie wizja Grzegorzewskiego, szalę też przeważyła znakomita rola Walczewskiego. Mam nadzieję, iż majowy Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych pozwoli mnie i wszystkim wrocławskim kibicom teatralnym to moje odczucie zrewidować. Póki co, zachęcam do obejrzenia "Pułapki" w Teatrze Współczesnym.