Artykuły

Corrida obojętności w postdramatycznej pułapce

VII Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni. Podsumowuje Piotr Wyszomirski w serwisie Port Kultury.pl.

To był najsłabszy R@Port w historii. Atmosfera wydarzenia ważnego dla polskiej kultury narodowej, która towarzyszyła niegdyś gdyńskiemu spotkaniu, zanikała już od dwóch lat, ale w tym roku zniknęła całkowicie. Dyskusyjna formuła, zła selekcja, kompromitujące przygotowanie informacyjne, brak otoczenia intelektualnego i zakorzenienia w przestrzeni miasta to tylko część tegorocznych grzechów. Do plusów z punktu widzenia lokalnego widza należy zaliczyć możliwość ponownego obejrzenia w Trójmieście spektaklu "W imię Jakuba S." duetu Monika Strzępka & Paweł Demirski oraz "Ciał obcych" Julii Holewińskiej i Kuby Kowalskiego w Teatrze Wybrzeże i "Nieskończonej historii" Artura Pałygi i Piotra Cieplaka z Teatru Powszechnego w Warszawie. Co dalej z R@Portem? Co dalej z polskim dramatem współczesnym?

"W dobie teatru postdramatycznego polski teatr powinien mieć swoją drugą, może konserwatywną, nogę, aby nie stracić równowagi, bo tylko słowo zakorzenia się głęboko w odbiorcy" - mówił Bogdan Ciosek, dyrektor i selekcjoner Festiwalu. Druga idea, jaka przyświecała dyrektorowi, to: wybór tych spektakli, które w sposób istotny odnosiłyby się do spraw istotnych. A zatem, w tym roku, według Cioska, mieliśmy do czynienia ze spektaklami, które wprowadzają dekompozycję sfery mitologicznej oraz takimi, które próbują budować mitologię nową - z codzienności i prywatności. Pokazany miał być teatr, który ma pretensje do mówienia o rzeczach najważniejszych, które na nowo ukonstytuują ludzki, społeczny i obywatelski byt oraz zachęcą do publicznej debaty.

Założenia bardzo ogólne i w większości słuszne. Warto pochwalić Cioska za odwagę, gdy mówi o konserwatywnej nodze, ale przyznam, że nijak nie mogę przełożyć tego na tegoroczny program. Poza "Nieskończoną historią", i to bardzo umownie, trudno mówić o konserwatyzmie przekazu. W zeszłym roku i owszem, co najmniej spektakle z Krakowa (dobre "Czekając na Turka" z Teatru Starego) i Katowic (bardzo słabe "EU" Teatru Śląskiego) można było śmiało zaliczyć do głównego, "obowiązującego" nurtu. W tym roku wszystkie bez wyjątku prezentacje konkursowe można było z definicji zaliczyć do teatru postdramatycznego, co było przyczyną dwóch klęsk, dwóch rozczarowań (jednego dużego) i trzech dzieł.

Malina za najgorszy spektakl pozostaje w domu. "Miki Mister DJ" to bezprecedensowa klęska, rzadki przykład utworu, w którym nic nie da się pochwalić. Długo o niechlubne wyróżnienie walczyła "Tauryda. Apartado 679" Antoniny Grzegorzewskiej (tekst, reżyseria, scenografia i kostiumy). Córka Jerzego, mieszkająca od siedmiu lat w Andaluzji, chciała swoją propozycją sceniczną oddać hołd Hiszpanii. Wyszedł nieznośny, nudny i pompatyczny bełkot ("polecam" do kompletu lekturę programu - tam dopiero są cuda), czyli tytułowa corrida obojętności. Rozmawiałem po spektaklu z kilkoma autorytetami intelektualnymi regionu i teatru - nikt nie potrafił jasno powiedzieć, o co chodziło. Wiedział tylko wiceprezydent Gdyni Marek Stępa, który z ramienia władzy ogląda na R@porcie wszystko. Cóż, najpewniej to wytrawny znawca teatru postdramatycznego, a insynuacje, mówiące, że ktoś mu podpowiedział, należy uznać za plugawe.

Propozycje ze Szczecina i Gdyni to ewidentne wpadki selekcjonerskie. O ile Bogdan Ciosek miał średni wpływ na wystąpienie sztuki tandemu Pakuła/Olsten w programie firmowanej przez siebie imprezy, tak w przypadku przybysza z zachodniopomorskiego odpowiedzialność spada już w całości na niego. Trzecim nieudanym tytułem była "Aleksandra. Rzecz o Piłsudskim", która jednak nie jest tak wielką porażką, jak "Miki" i "Tauryda".

Głównym grzechem Marcina Libera jest przesada: za dużo symboli, za dużo powtórzeń, zbyt jednostronna gra aktorów. Gdyby Liber chciał lepiej zorganizować swoje pomysły, mógłby więcej wydobyć z ciekawego konceptu Sylwii Chutnik. Jej "Aleksandra" to najbardziej genderowa propozycja festiwalu, oryginalna opowieść o trzech żonach Naczelnika z Aleksandrą Szczerbińską na czele. Niecodzienna scenografia, zabawa gatunkami, trochę melodramatu, trochę retro i dużo wody. System operacyjny dociekliwego, szukającego znaczeń widza, w pewnym momencie zawiesza się z nadmiaru wykonywanych operacji. Marcin Liber, utalentowany alternatywista po raz drugi w tym roku w Trójmieście ("Makbet" ze Szczecina na Festiwalu Szekspirowskim), ale zdecydowanie słabiej.

Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że Paweł Łysak odegrał tak znaczącą rolę w dziejach Teatru Polskiego w Bydgoszczy jak Waldemar Dąbrowski w dziejach polskiej kinematografii. Niegdyś Bydgoszcz uchodziła za symbol końca świata. Dziś to jeden z najważniejszych ośrodków teatralnych w Polsce, nawiązujący realne kontakty z Europą. Odwaga i wizjonerstwo Łysaka-dyrektora muszą wpływać negatywnie na działalność reżyserską - po prostu brakuje już miejsca w jednym organizmie. "Popiełuszko" Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk wygrał tegoroczną Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, ale sceniczna propozycja nie jest na pewno zwycięska. Istnieje uzasadnione podejrzenie, że ksiądz Jerzy jest postacią zbyt pozytywną, a przecież bohaterowie pozytywni po prostu nie są atrakcyjni teatralnie. Nie dowiedziałem się niczego nowego ani o Popiełuszcze, ani o Polakach. Dziś na przykład chciałbym wiedzieć, dlaczego nie ma tak odważnych ludzi jak ksiądz Jerzy i dlaczego przegraliśmy naszą szansę.

Wymienione spektakle pokazują, jak trudnym gatunkiem jest teatr postdramatyczny. Niekomunikatywność, chaos, niedomyślenie, lekceważący stosunek do znaku i znaczeń, brak przygotowania merytorycznego i lekturowego, refrenizm, niechlujna z założenia i bez założenia gra aktorów, brak pomysłów inscenizacyjnych, grepsowanie, nadekspresyjność i przede wszystkim jeden, wielki wyścig na efekty i oryginalność za wszelką cenę - oto pierwsze z brzegu słabości złego spektaklu postdramatycznego. Na szczęście są przykłady pozytywne, które ukazują wyjątkowość gatunku, dzięki któremu najwierniej można oddać rozpad i atmosferę kolejnego końca świata.

Najbliższym głównego nurtu spektaklem festiwalowym była bez wątpienia "Nieskończona historia". Piotr Cieplak w pomysłowy sposób inscenizuje Artura Pałygi nadwiślańską wersję wielowątkowych opowieści Roberta Altmana (choćby "Na skróty", ale też pewne podobieństwo do "Magnolii" Andersona). Jest u Pałygi kilka świetnych fragmentów, autor "Żyda" rozwija się zdecydowanie (choćby fragment o "Gilgameszu" i kilka zwieszeń, point i sentencji), jednak momentami powiela zbyt dobrze znane pomysły (choćby człowiek systemowy to po prostu "Dzień świra 2"). Produkcja Cieplaka i Powszechnego zdobyła aż pięć nagród w Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, zyskała aplauz festiwalowej publiczności.

(...)

Festiwal wygrał kolejny odcinek niekończącego się serialu pt. "Wojna polsko-polska". Tym razem Paweł Demirski zaserwował jako danie główne bohatera ludowego w panierce nierówności społecznej, całość okrasił wstydem i lewicową, a jakże inaczej, złością na panującą dyskryminację, którą przecież, jak wszyscy wiemy, mamy w genach. Dziś też panuje podział na panów i chamów, ale trochę inny. Narodziła się nowa "arystokracja", taki swojski polsko-chamski koktajl Jezus Maryja, trochę polityki, trochę biznesu a wszystko w dekoracji topniejącego śniegu, która ujawnia prawdę o nas. "W imię Jakuba S." mamy też wątek autobiograficzny (problemy kredytowe państwa Demirskich), ciekawą scenografię, świetną grę całego zespołu i kolejne potwierdzenie rozwoju talentu reżyserskiego Moniki Strzępki. Demirskich nie można nie lubić i nie szanować, mimo trochę na pokaz lewicowego krygowania się. To od kilku lat niezmiennie najgorętszy teatr, z najciekawszymi pomysłami językowymi oraz inscenizacyjnymi. To najtańsza terapia dla kilkunastu, może kilkudziesięciu tysięcy inteligentów, którzy wprawdzie są tchórzami i nic nie zrobią, by zmieniać świat, w którym nie da się żyć uczciwemu człowiekowi, ale dzięki spektaklom Demirskich przez chwilę poczują się lepiej.

Nadszedł czas, by ze swoim przekazem Demirscy dotarli do większej grupy. Może kino? Może telewizja? A może działalność społeczna i teatr zaangażowany?

Festiwal zamknął pozakonkursowy i bardzo słaby "Jesienin". Dziwi nazwisko autora przy tak banalnym opracowaniu, smuci fałsz pieśniarki, liczne wpadki językowe miały dodać smaczku, bo przecież lubimy obcokrajowców uroczo kaleczących nadwiślańskie narzecze. Ukłon w kierunku Przewodniczącego Jury uśpił niejednego widza.

R@Port potrzebuje nowych ludzi i nowego otwarcia. Ciężko będzie o to w Teatrze Miejskim, od którego odwróciły się ostatnio także władze: wydatki rzeczowe na działalność Teatru Miejskiego spadną o 28%, co oznacza jedną, może dwie premiery w 2013 roku. Spadnie także dofinansowanie R@Portu (z 808 tysięcy w tym roku do 585 tysięcy w przyszłym) i Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej (analogicznie 200/145). Gdyby Teatr Miejski był tym, do czego został powołany, czyli najważniejszym miejscem kulturalnym w ćwierćmilionowym mieście o aspiracjach europejskich, spajającym ludzi sztuki, nie doszłoby do tego.

Nie wypada się znęcać nad instytucją kultury, ale gdy widzi się jawne marnotrawstwo i brak jakiegokolwiek szacunku dla wspólnego dobra i publicznych pieniędzy, to nawet największemu obrońcy kultury przychodzą na myśl rozwiązania ostateczne. Wymieniona już wcześniej Bydgoszcz stworzyła świetny festiwal Prapremier, to miasto zadziwia i udowadnia, że można, nawet w środowisku pozornie "niekulturalnym". Gdyby Teatr Miejski działał transparentnie i dawał pewność, że chodzi w nim o prawdę, przede wszystkim nie doszłoby do takiej zapaści. Czas podjąć odważną i otwartą dyskusję na temat dalszego ciągu tego mimo wszystko wartościowego konceptu, jakim jest dwupak R@Port/GND. Lokalna publiczność teatralna nie powinna być pozbawiona możliwości corocznego obcowania z nowoczesnym teatrem polskim, ale może niekoniecznie powinno ono się odbywać w tej formule. Na pewno wiele się zmieni po otwarciu przebudowanej siedziby Teatru Muzycznego w Gdyni, ale najlepszym rozwiązaniem byłoby rozszerzenie Festiwalu na całe Trójmiasto, zrobić z R@Portu wydarzenie godne polskiego teatru i trzech naszych miast wspaniałych - oto prawdziwe wyzwanie i możliwa przyjemność.

Na zdjęciu: "Popiełuszko", Teatr Polski, Bydgoszcz

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji