Artykuły

Efekt szyszki w tyłku

- Mam wrażenie, że Poznań ciągle mało wyjeżdża. Niewiele jest go na zewnątrz i dlatego wydaje mu się, że jest pępkiem świata. No bo przecież tutaj wszystko jest! Oceniamy całą resztę z pozycji "my, tutaj". Zauważyłem to, kiedy przed kilkoma laty wyjechałem z Poznania - mówi reżyser MARCIN LIBER.

Kilka dni temu w Teatrze Nowym odbyła się premiera najnowszego spektaklu Marcina Libera "Dyskretny urok burżuazji".

Marta Kaźmierska: Rozmawiamy w dniu, w którym media podały informację o pewnym mężczyźnie, który planował zamach na prezydenta i polski Sejm. Pan w swoim spektaklu opowiada m.in. o terrorystce Ulrike Meinhof, a pod koniec stawia na scenie małe szczekające pieski - tykające bomby. Mamy się bać?

Marcin Liber: To nie jest tak, że w spektaklu mówię do widzów, że chciałbym wysadzić Sejm i całą resztę. Ale czuję, że świat się zmienia, żyjemy na wielkiej tykającej bombie. W obliczu kryzysu buduje się pewna atmosfera, na której hodują się ekstremizmy. To jest bardzo groźne, bo końca kryzysu nie widać, więc ta atmosfera będzie rosła.

Czyli teraz mamy ruch Occupy Wall Street, marsze przeciw ACTA, zamiast masowych aktów wysadzania w powietrze banków, ale to tylko kwestia czasu?

- Współcześni buntownicy zamiast wysadzać, mówią "twórzmy coś na nowo", ale też "świat, na którym to wszystko jest zbudowane, musi ulec zmianie". I o tym opowiadam w moim przedstawieniu. Historia Ulrike Meinhof pochodzi sprzed czterdziestu lat. Ale teatry pracują przecież nad materiałami, które mają i czterysta lat. Szekspir jest nadal aktualny, niezależnie od tego, który mamy akurat rok i czy mamy wokół nas Królów Learów. I mamy prawo podstawiać pod te postaci bieżącą historię.

Poznań potrzebuje współczesnej ballady o "mieszczuchu w opresji"? To dlatego właśnie tu wyreżyserował pan "Dyskretny urok burżuazji"?

- Przyjechałem, bo zaprosił mnie do współpracy Piotr Kruszczyński. Ale nie bez powodu zadał mi właśnie temat "mieszczucha...". Poznań to miasto ludzi aspirujących cały czas do czegoś wyższego. Ten film Luisa Bunuela pojawił się tu nie przez przypadek.

Mam wrażenie, że Poznań ciągle mało wyjeżdża. Niewiele jest go na zewnątrz i dlatego wydaje mu się, że jest pępkiem świata. No bo przecież tutaj wszystko jest! Oceniamy całą resztę z pozycji "my, tutaj". Zauważyłem to, kiedy przed kilkoma laty wyjechałem z Poznania. To miasto wydawało mi się wtedy taką cudowną krainą, w której czułem się bezpiecznie. Okazało się, że oprócz niego jest jeszcze kawałek świata do zobaczenia i zrozumienia. Że dzieją się tam rzeczy ciekawsze albo co najmniej równie ciekawe. Może łatwiejsze, może trudniejsze, ale trzeba tę perspektywę zmieniać.

Dlaczego pan wyjechał?

- Miałem w pewnym momencie poczucie, że tutaj wszystko się wyczerpało. Że w gronie miejscowych grup artystów już chyba każdy przepracował coś z każdym. Pracowałem z Porywaczami Ciał, z Teatrem Ósmego Dnia, z Ewą Wycichowską, tancerze Ewy Wycichowskiej pracowali ze mną. Dotarło do mnie, że jakaś energia się wysyciła, nie powstaje nic nowego, za to zaczynam robić rzeczy, które mi przychodzą łatwo. Pojawiła się myśl, że można by spróbować czegoś nowego, zacząć od zera. Zająć się innymi tematami i środkami. Sięgnąć po tekst i skupić się na pracy z aktorem, a nie bez końca prześcigać się w formie. Festiwal Malta, przed swoją wielką zmianą, w którymś momencie stał się właśnie takim wyścigiem technologicznym, formalnym. A mnie zaczęło doskwierać pytanie: po co? W jakiej sprawie? Ta fasada zaczęła mi przeszkadzać.

Powiedział pan kiedyś, że Malta pozwoliła się panu wyszumieć.

- To było świetne doświadczenie! Dostałem zielone światło, poczucie totalnej wolności, którym mogłem zarażać innych ludzi. Pracowaliśmy przecież na festiwalu w ogromnych składach, czasami w trzydzieści osób. Tyle że ta energia w którymś momencie po prostu się wyczerpała.

Co czuje artysta, który wyszedł spod organizacyjnej bańki ochronnej, jaką jest międzynarodowy festiwal i musi sobie radzić sam w anonimowej Warszawie?

- Ja na całe szczęście te kilka lat temu trafiłem na fajnych ludzi i środowisko Le Madame, które było miejscem znaczącym i opiniotwórczym. Ale też głęboko offowym, co było mi bliskie i znane, jeszcze z Poznania. Dostałem tekst nieznanego wówczas autora - Pawła Sali. I zeszliśmy z tym tekstem z aktorami do najniższego piętra Le Madame. Darkroom zamykał się o godz. 6 nad ranem, a my tam wchodziliśmy o godz. 9, kiedy było już lekko posprzątane, i zaczynaliśmy pierwsze próby. Potem pracowaliśmy jeszcze w Pink Roomie i w głównej sali, bo przychodzili kolejni ludzie, którzy potrzebowali miejsca do prób. Le Madame to był taki trochę kombinat. Wieczorna imprezownia i miejsce spotkań, gdzie w ciągu dnia nad różnymi projektami pracowało kilka zespołów. Tak powstała "Ifigenia moja siostra". Świetny spektakl, pokazany m.in. na festiwalu Maski w 2005 r.

W Poznaniu nie było wtedy takiego miejsca jak Le Madame.

- Tutaj był też inny off. Ten warszawski składał się m.in. z aktorów związanych w Teatrem Narodowym, którzy mieli potrzebę, by coś "złobuzować", czyli zrobić zupełnie inaczej niż w teatrze instytucjonalnym. Na tej fali powstał mój inny spektakl - "Śmierć człowieka wiewiórki". Był konkurs na tekst dramatyczny, poznałem autorkę tekstu - Małgorzatę Sikorską i skonstruowałem skład: Krzysia Ogłozę, Magdę Popławską, Mirka Zbrojewicza, topowych aktorów. Przyjeżdżaliśmy do studia fotograficznego wynajętego przez znajomych około godz. 22 - bo tak się najczęściej kończyły próby ich wszystkich - i zaczynaliśmy naszą pracę, która trwała do 5 rano.

Przez te kilka ostatnich lat wpadał pan do Poznania? Coś się tu zmieniło?

- Wpadałem coraz mniej, bo coraz więcej pracy było w Warszawie, a przede wszystkim urodził mi się syn. A potem zacząłem też pracować w innych teatrach - w Szczecinie, w Legnicy. Wróciłem ze względu na Piotra Kruszczyńskiego, który zanim został dyrektorem Teatru Nowego w Poznaniu, zrobił świetne rzeczy w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu.

Co się zmieniło? Uwaga, teraz będzie śmiesznie: kiedy studiowałem i pracowałem w Poznaniu, nigdy nie chodziłem do Teatru Nowego. Byłem może na dwóch spektaklach, w tym na jednym Krzysztofa Warlikowskiego. A teraz mam tak, że przyjeżdżam do Poznania i praktycznie nie wychodzę poza teatr. Całe miasto jest tu. Więc tak naprawdę nie wiem, co się dookoła pozmieniało.

Z aktorami Teatru Nowego pokaże pan dziś w Teatrze Ósmego Dnia tekst o chłopcach molestowanych seksualnie przez księdza. Na podstawie reportażu, który ukazał się cztery lata temu w "Dużym Formacie" pod tytułem "Grzech ukryty w Kościele". Znowu można mieć poczucie, że temat nie przez przypadek pojawia się właśnie w Poznaniu - w mieście, przez które ponad dekadę temu przetoczyła się afera dotycząca arcybiskupa Juliusza Paetza.

- Dla mnie historia opisana w tym reportażu jest uniwersalna, pokazywałem ją już zresztą w Instytucie Teatralnym, w ramach festiwalu Warszawa Bez Fikcji. Tutaj wejdą na scenę zupełnie nowi aktorzy.

Całość nosi tytuł "Ufam Tobie". To tytuł przewrotny? Opowiadacie o tym, że w pewnych sytuacjach trudno jest zaufać po raz drugi?

- A może nie? Ostatnio zaczynamy mówić głośno o naszej religii, o potrzebie wiary albo o jej braku. Mam tak, że im więcej wiem na ten temat, tym bardziej szukam odpowiedzi niejednoznacznych. Nie interesuje mnie bicie w Kościół.

Czyli nawet ortodoksyjny katolik, który przyjdzie dziś do Ósemek, może czuć się bezpiecznie.

- Nie wizualizuję sobie mojego widza, nie określam, czy ma brodę, wąsy, ile ma lat i jakiej jest płci. Na pewno fajnie spotkać się z widzem ciekawym i nieroszczeniowym - takim, który przychodzi i mówi "pokażcie mi". Ale też dobrze jest spotkać na swojej drodze widza szczerego. My się przecież też czasami mylimy w naszej pracy, czegoś ciągle poszukujemy. Albo robimy na scenie rzeczy, które mają wywołać efekt konsternacji, takiej "szyszki w tyłku", z którą nie wiadomo, co zrobić.

* Marcin Liber - urodził się w 1970 r. w Zielonej Górze. W Poznaniu na początku współtworzył Teatr Biuro Podróży. Współpracował też z Teatrem Ósmego Dnia, Teatrem Porywacze Ciał i Polskim Teatrem Tańca. Był jednym z założycieli teatru Usta Usta. W marcu tego roku otrzymał Laur Konrada - główną nagrodę Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuki Reżyserskiej "Interpretacje" za spektakl "III Furie" zrealizowany w Teatrze w Legnicy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji