Artykuły

Tylko bajka...

Grzegorz Mrówczyński po trosze stał się ofiarą własnej propagandowej elokwencji. Nie po raz pierw­szy zresztą. Z taką bowiem sugestywnością mówił na konfe­rencji prasowej oraz w trakcie przedremierowego spotkania z publicznością o pierwszej eu­ropejskiej realizacji starohin­duskiego dramatu Bhasy, że oczekiwania związane z prapre­mierą przerosły w końcu war­tość samego spektaklu. No, bo to, co mówił, istotnie działać mogło na wyobraźnię i zdawa­ło się zapowiadać wydarzenie artystyczne najwyższej próby.

Oto tajemniczy starohinduski dramat, napisany przypuszczal­nie w III wieku naszej ery, spe­cjalnie na użytek tego przed­stawienia tłumaczony z sanskrytu, właśnie w Poznaniu miał doczekać się swej polskiej, ba wręcz europejskiej prapremiery. I z jednej strony miała ona być wyrazem repertuarowych ambi­cji tej sceny, z drugiej - zapowiadana została przez teatr jako spotkanie z obcym a cał­kowicie nam nieznanym kręgiem kulturowym oraz pełnym ta­jemnic, egzotycznym teatrem.

Rzecz w tym jednak, że ów starohinduski dramat pozba­wiony całego tego swego kulturowego zaplecza nieznanych nam mitów oraz sposobów tea­tralnej ekspozycji tych mitów, sprowadzony został tutaj do sa­mej tylko osnowy fabularnej, która po prostu jest baśnią wschodnią, bajką i librettem muzyczno-rozrywkowego spek­taklu i to adresowanego raczej do widowni młodzieżowo-dziecięcej. To bowiem, co wydawa­ło się tutaj najbardziej pasjo­nujące, a więc owo spotkanie z tak bardzo egzotycznym, a zarazem głęboko zakotwiczo­nym w historii teatrem okazało się w praktyce niewykonalne. A gdyby nawet aktorzy opano­wali skomplikowany język ges­tów i symboliki znaczeniowej starohinduskiego teatru, i tak byłby on całkowicie niezrozumiały dla polskiego odbiorcy.

W przypadku "Ujrzanej we śnie Wasawadatty" mamy więc do czynienia z widowiskiem mu­zycznym zbudowanym na kan­wie egzotycznej baśni o pięk­nej królowej, w imię racji sta­nu ukrywanej przed wciąż tęskniącym za nią monarchą. W tym przedstawieniu najważniej­sza jest jednak rockowa muzy­ka Grzegorza Stróżniaka i ona to właśnie jest tutaj tym naj­większym magnesem dla mło­dzieżowej zwłaszcza widowni.

Z rockiem i popem nie czu­ję się jednak na tyle oswojo­ny, aby móc oceniać muzyczne walory spektaklu. Teatralne na­tomiast walory tej muzyki wy­dają się dość względne. Nie zawsze bowiem wspiera ona przedstawienie, a chwilami wręcz sytuuje się obok spek­taklu. Zarówno kompozytor jak i reżyser sprawiają przy tym wrażenie jakby onieśmielała ich wielkość liczącego sobie 1700 lat dramatu.

Najbardziej efektowne są w tym przedstawieniu sceny i sytuacje, których u Bhasy nie ma. Na przykład bra­wurowo rozegrana inscenizacyj­nie i dźwiękowo scena bitewna.

Trzeba także w tym przedsta­wieniu oddać sprawiedliwość aktorom. Tytułowa Wasawadatta Doroty Lulki nie tylko ma wiele osobistego i aktorskiego uroku, ale i wcale udatnie też śpiewa. Z kolei Wojciech Siedlecki w roli Błazna ujawnia nieoczeki­wane raczej predyspozycje ko­mediowe. Podobnie wyrazistą postać stworzył też Mariusz Puchalski w roli przebiegłego Ministra.

Ale tego co obiecywał reży­ser spektaklu, owego spotkania z obca kulturą i fascynującego swą egzotyką teatru, wyraźnie nie dostaje temu przedstawieniu. I stąd jednak trudne do ukry­cia rozczarowanie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji