Artykuły

Ostatni dramat Wyspiańskiego

"W ojczyźnie własnej odna­lazłem piekło".

"Powrót Odysa", akt III

"Powrót Odysa" pisał Wyspiań­ski w roku 1904 w rok po u-kończeniu ,,Achilleis". Osta­teczny kształt dramat otrzy­mał na przełomie lat 1906 i 1907, ukazał się zaś w druku w mar­cu 1907, osiem miesięcy przed śmier­cią autora. Gdy jednak jeszcze "Achilleis", wedle zapewnień Wilama Horzycy, wskazywało "drogę wiodącą daleko poza wąskie społecz­ne i społecznikowskie horyzonty", aby w "ducha bojowaniu" "gwiazd sięgnąć czołem", a "w religijnej treści człowieka" - cytuję znako­mitego teatrologa - odnaleźć "punkt środkowy" jego przeznaczeń, "Powrót Odysa" wydaje się wy­razem szczególnej goryczy i rozcza­rowania. Ten "dramat w trzech ak­tach" czytany po sześćdziesięciu la­tach staje się wyzwaniem rzuco­nym legionowi jasnych bohaterów prawujących się w całej twórczości Wyspiańskiego - od "Bolesława Śmiałego" po "Wyzwolenie" - o du­szę i racje narodu. Jest jakby przy­pomnieniem mrocznej natury czło­wieka, skażonej bezrozumnym popędem, dostrzeżeniem w niej - poj­mowanej na ten raz w prawdziwie schopenhauerowski sposób, obcy nietzscheańskiej postawie wcześniejszych bohaterów jego historiozoficznych eposów - prawdziwego piekła zrodzonego z imperatywu zła, gnież­dżącego się głęboko w ludzkiej du­szy.

Piekła roznieconego i utrzymywa­nego w swym żarze przez koniecz­ność zabijania. Przez uzurpację praw i właściwości, jakie, zdaje się mówić Wyspiański, nie są i nie powinny być niczyim udziałem. Niczyim na ziemi - i niczyim w legendzie. Odys - podstępny opraw­ca, morderca Hekuby i Polikseny, burzyciel Ilionu, bohater zawsze podejrzany i w całym przedsięwzięciu Agamemnona najbardziej wątpliwy, nieporównanie mroczniejszy i bardziej nikczemny od zabójcy Hek­tora Achillesa, kreowanego przez wieki na pozytywnego bohatera tej niesmacznej awantury, jaką, przy­znajmy, była przecież wyprawa pod Troję - nie korzysta w ostatnim dziele Wyspiańskiego z dobro­dziejstw pobłażania, mimo iż "bojo­waniem jest żywot człowieczy na ziemi". Odarty z dostojeństwa walki, nie rozgrzeszony z przekleństwa przelanej krwi jak Achilles, wędru­jący przez śmierć i zniszczenie do własnego wybawienia, nieszczęsny syn taki staje się w relacji Wys­piańskiego uosobieniem zbrod­ni. Człowiekiem "zarażonym śmier­cią", porażonym koniecznością jej zadawania. Symbolem najbardziej mrocznych instynktów i odruchów spychających nosiciela w rozpacz i klęskę - tyle okrutną co nieunik­nioną - w imię irracjonalnego prze­znaczenia. Przeznaczeniem bowiem, ciemną i przeklętą koniecznością, jest ów imperatyw gwałtu, owa radość unicestwiania, która stwarza­jąc złudzenie potęgi jest niby narko­tyk przygotowujący ostateczny upa­dek.

W "Powrocie Odysa" nie ma oca­lenia. Nie ma nadziei, jest tylko szaleństwo. Jest pogoń za cieniami zalotników, którzy w przepełnionej łodzi płyną skroś zburzonego morza ścigani przez zabójcę. Ostatnie jego wołanie: "Stójcie - wybawienie!" miesza się, głuche i nieposłyszane, z blaskiem gromu i łomotem fali i tak oto nosiciel klątwy schodzi z tego świata w grozie i osamotnieniu. Mi­tologiczna warstwa alegorii jest tym razem nader przejrzysta, archetyp nośny i pojemny, a treści, jakimi wypełnia go autor, gorzkie i przej­mujące. Ani śladu tak charaktery­stycznego dla Wyspiańskiego ("Akropolis"!) piętrzenia symboli i meta­for, ani ani śladu mistycznego uniesie­nia przenikającego jeszcze dzieje Achillesa: spod stylizowanego, zwy­czajem Wyspiańskiego, na młodopolsko-nadwiślańską modę skrojo­nego kostiumu antycznego przenika naga egzystencja - i ów odruch rozpaczy, świadomość przeznacze­nia, ów na poły osobisty ton, po­ciemniały już bliskością śmierci, a tak wyraźnie przekształcający filo­zofię i postawę twórcy "Legionu", wydaje się w tej sztuce najdonio­ślejszy i najgłębszy zarazem. Praw­dziwe w Młodej Polsce de profundis brzmi patetycznie i strasznie pospołu przez prostotę środków i jasność motywów. Śmiertelnie chory poeta, dopijający na ziemi miary swych goryczy, w ostatnim dokończonym dziele nie prawuje się już o wyba­wienie narodu. Nie walczy z cienia­mi rodzimej nikczemności i pychy, ale w wypróbowanym i zgrzebnym stroju mitycznym szuka form naj­bardziej przydatnych do wyrażenia doświadczeń mroczniejących gwał­townie nawet na tle "Wesela". Znajduje też godnego wyraziciela tej idei, znajduje mordercę, aby w oparciu o pozornie romantyczny mit Odyseusza pokazać proces upadku, zapoczątkowany przez niekontrolo­wane odruchy człowieka. Aby na przykładzie burzyciela Ilionu wyra­zić własną samotność - wobec Bo­ga i wobec przeznaczenia. Wyspiań­ski, który dogorywając w Węgrzcach bluźni Bogu ustami Odysa, Wyspiański, który jak nigdy pozna­je wagę i przekleństwa słabości (bo jakaż była to relacja miedzy wątpli­wą "winą" a niewątpliwą karą?), Wyspiański, który pod nadmiernym ciężarem, w głębi swej klęski, ostrzega i lituje się zarazem, wi­dząc z niezwykłą ostrością dwoi­stość ludzkiej natury rozpiętej mię­dzy wzniosłością a przeznaczeniem, między tęsknotą a upadkiem, Wy­spiański, który pokazuje ją na przy­kładzie Odysa - wędrowca, wierne­go syna Itaki, i Odysa - rzezańca, ponurego wyrobnika zbrodni w je­dnej osobie, aby z taką siłą potępić złudy i uzurpacje swego bohatera - jest tu postacią zgoła nową, niezna­ną z wcześniejszych kreacji tego dziwnego pisarza. Nigdy osobisty los autora "Wesela" nie zarysował się tak wyraźnie w jego obsesyjnej twórczości, nigdy własny dramat nie wyraził podobnie przejrzyście w postawie i klęsce postaci.

Ja w myśli tutaj mam żmij gniazdo.

Tu w myśli - patrzaj: tutaj - to

dar boży.

To oni ojcze - przekleństwo mi każą

pełnić - to oni mię tą siłą darzą -

że ja przez podłość idę - z jasną

twarzą.

Ta moc od Boga jest. -

Nie ma, oczywiście, mowy o iden­tyfikacji autora i bohatera. Ale jest wyraźna deklaracja filozoficzna, jest pesymistyczna schopenhauerowska wiara w niszczącą moc instynktu, w imperatyw i przekleństwo ciemne­go odruchowego działania w bla­sku zgubnej euforii. Jest, jakże wy­mowna w 1907 roku, wiara w ko­nieczność i konsekwencje upadku, zbrodni, słabości - po której już tylko cierpienie i śmierć nierozum­na, straszna, nieubłagana, dosięga­jąca bohatera w progu marzenia, na brzegu Itaki, zamienionej z na­wyku w jatkę i królestwo przemo­cy. W świecie przemocy i rozpaczy tworzonym dookoła na zasadzie niekontrolowanego odruchu nawet syna nie da się ocalić, bo skażony przekleństwem ojca, krew z jego krwi i kość z jego kości, naznaczo­ny jest tym samym piętnem.

Hilary Kurpanik, który w Zielo­nej Górze gra Telemaka, znakomi­cie wydobywa ów moment. Dziecin­nie jeszcze miękki, ale tęskniący już za dojrzałością i siłą, zabija szy­dzącego sługę i śmierć ta przynosi mu naprzód euforyczną radość, świadectwo własnej możliwości i mocy, a dopiero, potem rodzi lęk i refleksję. Całe zielonogórskie przed­stawienie jest projekcją zależności między upadkiem a karą, skażeniem a przekleństwem. Całe jest ostrze­żeniem przed ciężarem uzurpacji i fałszywością mitu zezwalającego na gwałt w imię celu, na krwawą prze­moc w służbie każdej, a więc i słu­sznej, być może, sprawy. Całe jest klarowne i przejrzyste w swojej dramaturgicznej i intelektualnej warstwie. Jerzy Hoffmann, który je reżyserował, dokonał z Jerzym Ziomkiem pewnego przestawienia scen czyniąc z aktu III klamrę i poetycką ramę widowiska. Widowi­ska pomyślanego jako uwspółcze­śniona - nawet wobec wyobrażeń i treści Wyspiańskiego - projekcja zawartego w nim ostrzeżenia. Jako współczesna, nie tylko formalnie, wersja drążącego ten utwór niepo­koju. Widowisko zielonogórskie bardzo jest przy tym "brookowskie": Hoffmann dąży tu świadomie do surowej umowności niosącej i uwypuklającej istotny - psycholo­giczny i moralny - kształt drama­tu. Nasycony w zamyśle, wierny w psychologii teatr zwięzłości i rubaszności środków kojarzy z kanonami teatru poetyckiego, chwilami nieomal rapsodycznego, trafnie wy­wiedzionego z ducha i tradycji tego autora. Powstaje jedyny w swoim rodzaju, zjednujący oczywistością zamysł współczesnego przedstawie­nia mrocznej tragedii Odyseusza, zamysł teatru łączącego sceptyczne upodobania epoki ze skłębioną, peł­ną bólu filozofią umierającego, któ­ry to zamysł... rozbija się na scenie o niedojrzałość wykonawców. Ze­spół bowiem demonstruje warsztat chwilami wręcz amatorski, daleki od możliwości sprostania rygorom proponowanego przez reżysera tea­tru. Tworzy się dysonans, rozbież­ność między zamierzeniem a środ­kiem, zbyt wyraźna, aby nie do­strzec jej w całości obrazu. Broni się jeszcze obok Kurpanika Ryszard Zieliński jako Odys, broni się Cze­sław Kordus jako pastuch Filojtios, ale nie równoważy to grzechów in­nych wykonawców, pozostawiając nas w rozterce między uznaniem dla intelektualnych ambicji tego teatru a irytacją na niedopracowa­ną, daleką od dojrzałości realizację. Nie pierwszy raz dylemat taki trafia się nam na widowniach tak zwanego "dalekiego zaplecza". Nie pierwszy raz aktorstwo jawi się jako pierwszy i bodaj najbar­dziej dokuczliwy problem współcze­snego polskiego teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji