Artykuły

Pornografia marzeń

"Miasto snu" w reż. Krystiana Lupy TR Warszawa, Teatru Dramatycznego w Warszawie i Theatre de la Ville w Paryżu. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Spektakl obnaża miałkość ludzkich pragnień, ale jest też niekończącym się popisem autokreacji Krystiana Lupy, który udowadnia swą wielkość, a widzom pokazuje, że ma nad nimi władzę.

Bohaterowie "Miasta snu" są przeraźliwie przeciętni, zewnętrzne maski zdejmują bardzo szybko i pod koniec drugiej części sześciogodzinnego przedstawienia wiemy o nich wszystko. Krystianowi Lupie to jednak nie wystarcza. Jak zły demiurg pastwi się nad nimi, przeprowadza zbiorową wiwisekcję do końca, choć nic intrygującego już nie odkryje. Ważniejszy jest dla niego jednak teatralny świat, który zbudował. Chce w nim trwać, przy okazji zmuszając do tego widzów.

"Miasto snu" zbudowane jest na ciągłych powtórzeniach słownych. "Uparte mówienie ułatwia zrozumienie" - powiada jedna z postaci. Ale wielogodzinne przerzucanie się aktorów tymi samymi kwestiami (- Mam wrażenie, że... - Masz wrażenie?- Tak, mam wrażenie...) sprawia, że przedstawienie dryfuje w stronę kiepskiej telenoweli, której bohaterowie nie mają nic do powiedzenia.

A przecież są w "Mieście snu" sprawy ważne oraz fascynujące momenty wielkiego teatru. Reżyserskie mistrzostwo Krystiana Lupy polega choćby na tym, że zadając aktorom improwizacje na temat, potrafi stworzyć niesłychanie spójną całość, a widz nie ma wrażenia, iż ogląda zbiór etiud. Prowadząc wielogodzinną narrację w powolnym, wręcz sennym tempie, wie też, jak nagle poruszyć, wstrząsnąć publicznością, niczego przy tym nie przyspieszając.

W dzisiejszym teatrze - krzykliwym, rozpędzonym, często realizowanym pospiesznie bez dbałości o formę, która dla wielu reżyserów wydaje się anachronizmem - "Miasto snu" jest jak wyznanie wiary w magię sztuki. Ten spektakl to popis wzorowej kreacji 14 aktorów.

Każdy przykuwa uwagę w równym stopniu: Monika Niemczyk hipnotyzująca tańcem jak Saraghina w "Osiem i pół", nagi Jan Dravnel z dumą prezentujący nowe buty, niepokojąca Sandra Korzeniak, zbuntowany Tomasz Tyndyk, zdystansowana Maria Maj, zakompleksiona Magdalena Kuta, Lech Łotocki i Władysław Kowalski wnoszący do spektaklu ironię nabywaną z wiekiem. Ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Krystiana Lupę bardziej interesuje to, ile jeszcze może wydobyć z zakamarków duszy aktorów, niż to, co ma z nimi do powiedzenia widzom.

Przewija się przez "Miasto snu" postać wielkiego maga kina Federico Felliniego, który w niezrównany sposób wyczarowywał na ekranie własny świat. Czy ten spektakl jest rodzajem hołdu dla niego, czy zrodził się może z zazdrości? Filmy włoskiego mistrza były osobistym dziennikiem lęków, obsesji, fascynacji i wspomnień. Fellini - tak jak Lupa - nie zważał na to, co widz o nim powie, ale jego obrazy pełne były autoironii, zjednującej mu sympatię wszystkich, a której tak brak spektaklowi Lupy. W "Mieście snu" zachował się zaś nie jak Fellini, lecz jak Wielki Brat. Zamknął uczestników show w domu bez możliwości ucieczki i każe nam obserwować, jak się wyniszczają.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji