Artykuły

Donos towarzyski

Krystyna Janda na swoim blogu napisała to, o czym wiadomo od lat. Polscy celebryci, często po to, aby ratować swoją reputację, karierę, opinię wchodzą w ryzykowne relacje z tabloidami i paparazzi donosząc miedzy innymi na swoich kolegów. Byłych narzeczonych. Mężów. Byleby ze znanym nazwiskiem. Szok? Drodzy państwo, to trwa od lat, tylko teraz wreszcie mówi się o tym głośno - pisze Karolina Korwin-Piotrowska w serwisie natemat.pl.

Kiedyś, na samym początku mojej zawodowej drogi, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni zgadałam się z paparazzim, utyskując, że uprawia koszmarny zawód, łażąc za gwiazdami. Rynek wtedy raczkował, ale było wiadomo, że i u nas będzie jak w "wielkim świecie"- gwiazda i jej tajemnice staną się towarem. Był jeden tygodnik plotkarski pt. "Halo", tabloidy wchodziły na rynek... Wtedy ów paparazzi powiedział mi o pewnej historii, o której dostał cynk od jednej z zainteresowanych stron. Swoją opowieść zakończył zdaniem - Oni już sami dzwonią... Nie chciałam uwierzyć, że ktoś, sam znany, kto jest w związku z kimś równie znanym, może sprzedać do mediów informację o tym, kiedy i gdzie jej ukochana osoba będzie jeść obiad i dokąd potem pojadą. Przecież to są prywatne sprawy, prawda?

Nie minęło kilkanaście dni - w jednym z tabloidów zobaczyłam zdjęcia, o których mi opowiadano. To była jedna z pierwszych ustawek, które zobaczyłam w prasie. Wtedy był to szok. Dzisiaj - normalka. Narzędzie w budowaniu wizerunku i reklamie. Dzień po podpisaniu umowy w dużym show, dwa lata temu dostałam pierwszą propozycję tzw. "ustawki". Bo to jest tak normalne i naturalne jak to, że po poniedziałku jest wtorek. Nie skorzystałam. Jakoś żyję, póki co.

Dobrych kilka lat temu usłyszałam historię o tym, jak jedna znana pani, która miała romans z innym znanym, ale żonatym i dzieciatym, panem weszła w relację z ówczesnym tabloidem i za pomocą umiejętnie udzielanych tam wywiadów, dawała znać ówczesnemu "ukochanemu", że na przykład potrzebuje kasy na remont kuchni. Serio. Nie chciałam uwierzyć, ale kiedy przeczytałam w gazecie to, o czym opowiadały mi koleżanki, zdębiałam i już nie zadawałam pytań. Inna znana pani zainscenizowała "sesję" pocałunków przy śmietniku, która miała przekonać jej ukochanego do rozwodu i ślubu. Pracowałam wtedy w "Gali" i pamiętam, jak zaaferowana tym redakcja wymieniała się informacjami na ten temat, bo wtedy przestawało to być tabu. Załatwianie spraw czysto prywatnych za pośrednictwem chętnych do współpracy mediów wchodziło do obiegu. Narzędzie jak każde inne....

O tym, że w środowisku są aktorzy, celebryci, towarzyskie meteory, donoszące na kolegów wiadomo od dawna. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać, bo sukinsyństwo jest sukinsyństwem, ale trochę rozumiem sytuację, kiedy kariera wisi na włosku, konto jest puste, żyć trzeba, a gazeta ma jedno, kompromitujące zdjęcie i stawia warunek- albo dajemy fotkę, która zniszczy twoją karierę, albo czasem nam coś sprzedasz. Wyślesz informacje o koleżance z planu. O romansie kolegi. O tym, gdzie chodzi na randki. Z kim wychodzi z imprez.

Staram się zrozumieć sytuację, kiedy reputacja szwankuje, kontrakty reklamowe mogą się skończyć, bo plotka, na przykład o skoku w bok, bywa, że poparta zdjęciem z tzw. "donosów", skutecznie może zniszczyć dobrą opinię. Wtedy "dobra ciocia" z tabloidu zawiera z drżącym o swój los celebrytą układ- ty mnie, a ja tobie. Ty mi newsa, nawet plotkę z garderoby, z barobusu, z pogaduszek na papierosku, cokolwiek, a ja Tobie- miłego newsa, ładne zdjęcie, ze słodkim komentarzem, o tym, jak budujesz rodzinne szczęście na zakupach, na rowerku z dzieckiem, na spacerze...

Sama widziałam kiedyś, kilka lat temu, donos w sms wysłany do paparazzi na mój temat. Wiem od kogo. Nie wiem, dlaczego ten ktoś chciał mi "zaszkodzić". Wisi mi to. Wiem natomiast, jak bardzo koszmarnie się poczułam, kiedy to zobaczyłam. Zrozumiałam wtedy to, o czym opowiadała mi jedna znana dziennikarka, która chcąc dowiedzieć się, skąd media biorą idiotyczne informacje i konfabulacje na jej temat, dowiedziała się, owszem, że jej współpracownicy na nią donoszą i to ze służbowych maili. Pokazano jej to. Czarno na białym. A jej się wydawało, że wszyscy są OK. Nie są.

Janda pisze wprost. Donosy kwitną. Na kolegów, na kumpli od zabawy, na byłe żony i mężów, na wszystkich, bo skądś prasa plotkarska newsy musi mieć. Nie robi tego szołbizowa "pierwsza liga", bo po prostu nie musi. Ma na życie i bez tego, a jeśli się upija, zdradza i szokuje, to w domu, a nie pod ostrzałem fleszy. Sprzedaje się jednak dzisiaj już wszystko. Daty rozwodów, miejsca narodzin dzieci, ślubów, wesel, chrzcin, szpitali, a nawet dokładnie miejsca na cmentarzu. Hasło "prywatność" w kontekście szołbiznesu, odchodzi w niepamięć...Trzeba o tym mówić, bo trzeba nazywać po imieniu zwykłe skurwysyństwo. I przy okazji, patrząc na wysyp pozytywnych newsów na temat kogoś znikąd, albo widząc nagłą medialną karierkę, zastanowić się czasem, co leży u podstaw nagłej dobrej prasy czy gwałtownej gazetowo - internetowej popularności. Bo w dzisiejszych czasach, coraz rzadziej jest to tylko talent. Chyba, że talent do interesów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji