Artykuły

Szczecin w tle

- Gdy w Europie były demonstracje osób młodych, niezadowolonych, pomyślałem, iż jednym z podstawowych problemów - nie wiem, czy tylko Szczecina - jest istnienie wielu różnych nisz funkcjonujących świetnie w swoich ramach, ale kompletnie się ze sobą niekomunikujących. Z tego się wziął tekst "Sedinum" ze Szczecinem w tle. Dla mnie w tle - mówi KRZYSZTOF BIZIO, architekt i dramaturg.

Szczecinianin Krzysztof Bizio jest dramaturgiem i architektem. Zaprojektował m.in. Teatr Mały na deptaku Bogusława, rewitalizację 30 kamienic. Doktor architektury, w Akademii Sztuki prowadzi pracownię podstaw projektowania. Jest autorem scenariusza do filmu Piotra Łazarkiewicza "010". Opublikował trzy zbiory opowiadań (w ubiegłym roku "Maniakalni uliczni kaznodzieje"). Sztuki Bizia (np. "Lament", "Toksyny", "Porozmawiajmy o życiu i śmierci") były wystawiane w kilkudziesięciu teatrach europejskich. Jego najnowszy spektakl, zatytułowany "Sedinum, prochy i rock'n'roll", można zobaczyć w Teatrze Polskim (najbliższe przedstawienia 18-21 listopada).

ROZMOWA Z Krzysztofem Bizio

Ewa Podgajna: Co by pan zrobił, gdyby spotkała pana taka sytuacja jak bohaterów sztuki "Sedinum, prochy i rocknYoll": przyjeżdża Niemka z prochami zmarłego i prosi o zgodę na rozsypanie ich na podwórku kamienicy?

Krzysztof Bizio: Zacznijmy od tego, że kilka lat temu faktycznie mnie taka sytuacja spotkała. Przyjechała pani, osiemdziesięciokilkuletnia, i chciała obejrzeć dom, w którym mieszkam na Pogodnie, a który ona opuściła w 1945 roku. Ciekawe, że pan, który ją przyprowadził, najwyraźniej uczestniczył już w takich spotkaniach i zakładał, że może być różnie. Spytał na początku, czy mogą wejść na podwórko. Odpowiedziałem, że w takiej sytuacji zapraszam, żeby pani sobie cały dom obejrzała. To wywołało zdziwienie. Należy przypuszczać, że nie wszyscy szczecinianie tak reagują.

Gdy w Europie były demonstracje osób młodych, niezadowolonych, pomyślałem, iż jednym z podstawowych problemów - nie wiem, czy tylko Szczecina -jest istnienie wielu różnych nisz funkcjonujących świetnie w swoich ramach, ale kompletnie się ze sobą niekomunikujących. Z tego się wziął tekst "Sedinum" ze Szczecinem w tle. Dla mnie w tle. Dla reżysera [Adama Opatowicza - red.] Szczecin stał się w nim najważniejszy.

Pan się uważa za autora szczecińskiego?

- Jestem ze Szczecina i wszędzie to mówię. Bardzo się tu dobrze czuję, swojsko. Myślę, że ja to miasto rozumiem. Natomiast Szczecin nie jest moją obsesją artystyczną. Nie jest kwestią powrotów do miejsca, wydarzeń. Raczej bardziej powrotu do doświadczeń.

Myśli pan, że to jest miasto specyficzne?

- Każde miasto pewnie jest specyficzne. Przez to, że Szczecin według mnie składa się z wielu nisz, które niespecjalnie się ze sobą porozumiewają. Żeby tu funkcjonować, poczuć się dobrze, trzeba znaleźć swoją niszę. I nie dostaje się tego "na talerzu". Nie ma tu takiego starego miasta, środowiska, gdzie można pójść napić się herbaty, kawy, łatwo nawiązać znajomości, poznać "kanapy", z którymi człowiek będzie się zgadzał lub nie. Co, z drugiej strony, jest też siłą Szczecina. Bo gdyby te "kanapy" były bardzo mocne, np. takie krakowskie, to trudno byłobyje ruszyć.

A jednak w pana najnowszej sztuce ważny jest wątek pojednania. Z ostatnich scen wynika, że najłatwiej przyjdzie ono młodemu i najstarszemu pokoleniu.

- Chciałbym wierzyć, że ludzie w pewnym momencie jednak wyjdą do siebie, że takie porozumienia nastąpią. Sądzę, że Polacy są w ogóle narodem nieprzepadającym za działalnością grupową. Są bardzo indywidualni. Bardzo ciężko jest namówić ich do wspólnego działania. Wiele rzeczy się na to złożyło, m.in. lata PRL-u, gdy ludzi siłą namawiano do tego, czy chcieli, czynie.

Mimo tego genetycznego skrzywienia Polaków, a szczecinian szczególnie, myślę o pojednaniu. Nawet nie w jakimś bardzo górnolotnym sensie, ale żeby ludzie po prostu darzyli się większą sympatią.

Tu jeszcze trzeba powiedzieć jedną rzecz o "Sedinum", jest to tekst lżejszego gatunku, o tym porozumiewaniu się też opowiada w sposób komediowy. Pan się w tej sztuce upomina o wszystkie pokolenia szczecinian, o niemieckich przedwojennych mieszkańców i o powojennych polskich, a wśród nich o tych, którzy tu przyjechali po wojnie. I o których trochę się tu teraz mniej pamięta.

- O latach 40. wiem mniej, ale w latach 50., 60. było tu przecież takie nieżyjące już pokolenie ludzi, którzy temu miastu dużo dali. Ja wspominam na przykład prof. Stanisława Latoura, który przyjechał do Szczecina z nakazem pracy. Mogę sobie wyobrazić, że po tej skończonej wojnie, traumie, jaką ci ludzie przeszli, nagle znajdowali się w nowej przestrzeni, co było dla nich jakimś wyzwaniem. I pomijając to, czy to był komunizm, czy PRL, to jednak się tutaj odnajdywali i realizowali.

Rekonstruowałby pan Sedinę?

- Ja takiej potrzeby nie czuję. Natomiast rozumiem, że są ludzie, dla których to jest jakaś tam rzecz tak naprawdę natury symbolicznej. Ja myślę, że to, co czeka nas wcześniej czy później, to rekonstrukcja dużo szersza - rekonstrukcja starego miasta. Na pewno nie zrobi się tego na zasadzie przywrócenia czegoś, co już było, bo np. są tam już inne stosunki własnościowe. Ale problem braku serca miasta wraca i będzie wracał. Aż wreszcie ktoś jednak je przywróci. W to głęboko wierzę.

Pan uważa, że serce miasta trzeba przywrócić właśnie tam, na starówce, nad Odrą?

- Nie lubię sformułowania serce miasta, którego sam użyłem. Ale najbardziej symboliczną przemianą Szczecina po wojnie było to, że nie odbudowano jego starego miasta. Przy czym nie zburzyliśmy czegoś, co sięgało nie wiadomo jakich czasów. Szczecin był wielokrotnie niszczony i tak naprawdę dopiero po przejęciu przez Prusy w wieku XVIII zbudowano tam rzeczy, które później przez XIX wiek dojrzewały.

Nie chodzi mi o powrót dosłowny do starówki, jaka była tam kiedyś, bo on jest niemożliwy, niepotrzebny. Natomiast wydaje mi się, że trzeba wprowadzić w tym miejscu, mającym pewną tradycję, obiekty, które będą odwracały miasto do wody i spowodują, że ludzie będą chcieli tam przebywać. Za 20,30,40 albo 50 lat do tego dojdzie.

Pewne sprawy, które dzisiaj są dla nas oczywiste, po wojnie takie oczywiste nie były. I trzeba o rym pamiętać, że budowanie miasta jako pewnego tworu przestrzenno-ludzkiego jest wytworem czasów, w których to się dzieje.

Pan, architekt, zlokalizował akcję utworu w kamienicy. Te kamienice w Szczecinie są ważne, wyjątkowe?

- Trzeba pamiętać o tym, że to one w tej chwili tworzą śródmieście. Ale wydaje mi się, że nie ma wśród nich wybitnych obiektów architektonicznych. Myślę, że ciekawszyjest sam układ urbanistyczny. Jest rzeczą charakterystyczną dla Szczecina, że - nie licząc tego starego miasta - w zasadzie nie był przebudowywany od polowy XIX w., tylko dobudowano wciąż nowe i nowe dzielnice. Jeżeli szukać czegoś ciekawego, to w tym, jak się to miasto rozprzestrzeniało.

Pana ulubione miejsce w Szczecinie?

- Ja bardzo dobrze się czuję w okolicach Pogodna. Lubię takie połączenie zespołów architektoniczno-urbanistycznych z zielenią. Czym jestem starszy, tym gorzej się czuję w dużych zespołach, w dużych budynkach. Raczej wolę kameralne i spokojne. Kiedyś tak nie było.

Jestem ciekawa, jak się skończyła wizyta starszej pani w pańskim domu.

- Skończyła się bardzo ciekawie. Bo się okazało, że pani ma brata, dwa czy trzy lata młodszego. Doktora chemii ze Stuttgartu. Brat, jak jeden z bohaterów mojej sztuki, od lat 80. przyjeżdżał i fotografował ten mój dom. I ten pan cały czas interesuje się bardzo miastem. Nawiązaliśmy kontakt internetowy. Czasami wiedział więcej o tym, co się dzisiaj dzieje w Szczecinie, niż ja. Kiedyś przesłał skan aktualnej mapy Szczecina, na której po-zaznaczał, że tu chodził na konie, a tutaj robił coś innego.*

/

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji