Artykuły

Spowiedź zawistnika

Salieri najprawdopodobniej nic złego Mozartowi nie uczynił, a nawet mu sprzy­jał, ale Peter Shaffer napi­sał, że to on właśnie pono­si odpowiedzialność za przedwczesną śmierć ge­nialnego kompozytora.

Sztuka nie jest wybitna, ale jest zgrabnie napisana, toteż posłużyła za podsta­wę scenariusza głośnego filmu Milosza Formana i pamiętnego spektaklu Romana Polańskiego w warszawskim Teatrze na Woli z wybitną kreacją Tadeusza Łomnickiego w roli Salieriego i pełną uroku rolą Mozarta w wy­konaniu samego Polańskiego.

Być może pamięć o tym nie­zwykłym wydarzeniu skusiła Zbigniewa Brzozę do zmierze­nia się z tym samym tekstem

(zwłaszcza że zbliża się dziesią­ta rocznica śmierci Łomnickie­go). Czasy jednak są inne, kon­teksty zmienione i miejsce nie to: tradycjonalny ze swej natury tekst Shaffera nie brzmi dobrze w Teatrze Studio, słynącym ra­czej z poszukiwań niekonwen­cjonalnych; również sposób wy­stawienia nie wyróżnia się bodaj niczym, co uzasadniałoby pre­mierę akurat na tej scenie, a nie innej. W tym samym kształcie spektakl mógłby się ukazać na afiszu Teatru Polskiego i nikogo by to nie zdziwiło. W Studio jed­nak nieco dziwi. Co mianowicie reżyser chciał przez to powie­dzieć? I co powiedział?

Pokazał warsztatowo spraw­nie przeprowadzoną spowiedź zawistnika, który nie może znieść, że ktoś jest od niego lep­szy. I to właściwie wszystko. In­ne ewentualne walory scenariusza (możliwe do wydobycia) - konflikt artysty z władzą, poje­dynek na muzykę, rywalizacja o względy kobiet - zostały zale­dwie muśnięte. Zobaczyliśmy zatem przygniecionego wła­snym beztalenciem Salieriego (Zbigniew Zapasiewicz) i ge­nialnego prostaka Mozarta (Andrzej Mastalerz) i usłyszeli­śmy nieco cytatów muzycz­nych. Bez większych emocji. Zapasiewicz dopiero po zdjęciu peruki, w ostatnich kwestiach, dotknął głębiej dramatu czło­wieka zniszczonego cierpie­niem z powodu niedostatku ta­lentu, wcześniej nie zdołał po­ruszyć emocji. Mastalerz grał właściwie na jednej nucie, bu­dząc raczej żywiołową niechęć do swego Mozarta, brak było tej postaci uwodzicielskiego wdzięku, a także dramatu przy­gasania z ostatniego tragiczne­go okresu, bodaj najlepiej napi­sanego fragmentu tej sztuki.

Powstał więc spektakl, jakich wiele, którego bodaj jedyną mocną stroną jest odkrycie mło­dziutkiej Agnieszki Grochow­skiej, jeszcze studentki Akade­mii Teatralnej, która potrafiła nie tylko przekonać do granej przez siebie Konstancji, żony Mozarta, ale także nadać ostat­niej sekwencji spektaklu tragicz­ne piętno. Poprzednia insceniza­cja "Amadeusa" w Warszawie zo­bowiązywała jednak do czegoś więcej. Z wyczuwalnego zamy­słu odsłonięcia mrocznej strony duszy artysty pozostały zaled­wie przemyślane efekty świetl­ne i powściągliwa, tonąca w czerniach scenografia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji