Artykuły

Dwa teatry na granicy

Jeszcze 20 lat temu sprowadzenie dramatu do rozliczenia polsko-niemieckich rachunków krzywd byłoby może awangardowe, pionierskie, a przynajmniej społecznie potrzebne. Dziś natomiast pozostałaby mdląca, tracąca nieco myszką polityczna poprawność. Nie można nie dostrzec, jaką drogę przebyli Polacy i Niemcy przez ostatnie dwie dekady - pisze Dariusz Barański w Gazecie Wyborczej - Zielona Góra.

Nie Werona, a polsko-niemieckie pogranicze. Nie Szekspir, lecz von Kleist. Problemy stare jak świat: zemsta, miłość. Opowiedziane w nowy sposób przez aktorów z Frankfurtu i Gorzowa

Kościół Mariacki we Frankfurcie nad Odrą. Chóry śpiewają pieśni żałobne, schodzą się żałobnicy, rozpoczyna się ceremonia. Śpiew przerywa przeraźliwy, głośny lament matki, który na koniec przeradza się w jedno słowo: Rache (zemsta). Będzie złowrogo przewijać się aż do końca spektaklu. W transepcie kościoła spotykają się dwa kondukty, dwa odtąd znienawidzone szczepy jednego przecież rodu, dwie trumny, zapowiedź i odbicie przyszłej tragedii.

Kondukt wychodzi przy śpiewie chórów z kościoła, idzie ulicami Frankfurtu, aż do Kleist Forum, gdzie rozgrywa się dalsza część dramatu.

Dwie rodziny rodu Schroffenstein, tych z Rossitz i tych z Warwandu poróżniła śmierć najmłodszej latorośli Rossitzów. Choć okoliczności śmierci pozostają niewyjaśnione, nakręca ona spiralę zemsty, pomówień, wzajemnych podejrzeń i nieufności.

Mamy Ruperta von Rossitz zatwardziałego w gniewie i zemście, mimo braku dowodów przekonanego o winie Warwandów, mamy Sylwestra von Warwand, który początkowo chce przerwać konflikt, wyjaśnić wszystko i oczyścić się z przypisywanej winy. W końcu jednak i on sam wyrusza po zemstę.

Mamy też dwoje młodych: Ottokara z Rossitz i Agnieszkę z Warwandu. Zakochują się w sobie, początkowo nieufni, jak ich ojcowie mówiący językiem uprzedzeń i nieufności, jednak znajdują wspólny język, wspólnie chcą przełamać bariery i doprowadzić do zgody.

Czy tym młodym się to powiedzie? To podstawowe pytanie. Jak w greckiej tragedii dochodzi do szaleńczego, makabrycznego qui pro quo. Każdy z ojców zabij aswoje dziecko, sądząc, że to dziecko "tamtych".

"Di Familie Schroffenstein/Rodzina Schroffensteinów" to polsko-niemiecka koprodukcja, wspólne przedsięwzięcie Messę und Veranstaltugs GmbH z Frankfurtu i gorzowskiego Teatru Osterwy. Spektakl został przygotowany specjalnie na Dni Kleista, które od 22 lat odbywają się w Frankfurcie. Tu urodził się i studiował Heinrich von Kleist, jeden z najbardziej znanych pisarzy niemieckich. "Die Familie Schroffenstein" jest jego pierwszym dramatem. W Polsce raczej nieznanym. Przetłumaczono go właśnie na potrzeby tego spektaklu.

Johannes von Matuschka, niemiecki reżyser, pracujący również w Wielkiej Brytanii, założył dwujęzyczność swojej inscenizacji. Wprowadził polskich aktorów, to ci z Warwandu, których przeciwstawił niemieckim z Rossitz. Podział jest więc bardzo jasny, nie tylko symboliczny. Oni dosłownie mówią różnymi językami. Stopniowo uczą się od siebie nawzajem.

Analogia do polsko-niemieckich trudnych relacji i zaszłości jest oczywista, aż niebezpieczna. Jednak tak naprawdę ten wątek w przesłaniu, które niesie sztuka, jak się okazuje, jest niezmiernie mało istotny. Na szczęście.

Jeszcze 20 lat temu sprowadzenie dramatu do rozliczenia polsko-niemieckich rachunków krzywd byłoby może awangardowe, pionierskie, a przynajmniej społecznie potrzebne. Dziś natomiast pozostałaby mdląca, tracąca nieco myszką polityczna poprawność. Nie można nie dostrzec, jaką drogę przebyli Polacy i Niemcy przez ostatnie dwie dekady, jak bardzo zmieniła się rzeczywistość na pograniczu i wzajemne relacje.

Udział polskich aktorów z Teatru Osterwy (Bożena Pomykała-Kukorowska i Krzysztof Tuchalski) i studentów warszawskiej Akademii Teatralnej (Justyna Bielecka, Piotr Marzecki) wykorzystał raczej w czysto formalnej sferze dla podkreślenia różnic, które dzielą obie rodziny, pewnej mentalnej bariery, którą może przełamać dopiero świadomość kolejnej tragedii.

Polakowi ten dramat może nasuwać odniesienia do naszej rodzimej polskiej rzeczywistości, abstrahujące całkiem od niemieckiego pierwowzoru. A ta rzeczywistość to już nie jest niestety spór Rejenta z Cześnikiem. Właśnie osiągnęliśmy w naszym kraju poziom kleistowskiej tragedii. Jestem pewien, że reżyser ani myślał, iż ktoś może dostrzec takie właśnie aluzje do współczesności, ani też pewnie o nich nie miałby pojęcia Jest w tym dramacie scena, kiedy z rąk do rąk przechodzi odcięty palec zmarłego dziecka, dowód nawinę bądź niewinność Warwandów. Scena dość makabryczna, ale przecież Niemcom przywiedzie na myśl co dosadniejsze baśnie braci Grimm. Z czym nam kojarzy się obnoszenie szczątków przez zwaśnione rody, nie trzeba chyba mówić.

"Rodzina Schroffensteinów" będzie grany we Frankfurcie tylko do 25 października. Jest jednak szansa, że na wiosnę Teatr Osterwy sprowadzi to przedstawienie do Gorzowa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji