Artykuły

Teatr nieobojętny

"Przełamując fale" w reż. Macieja Podstawnego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Robert Kordes w Życiu Kalisza.

Będą obrzucać się ziemią i polewać wodą, kopulować i złorzeczyć, zdradzać i skazywać na wygnanie. Z tego spektaklu nikt nie wyjdzie uśmiechnięty ani zainspirowany. Nikt też jednak nie obiecywał, że teatr będzie za każdym razem dostarczał rozrywkę i tylko rozrywkę

To już druga premiera tego sezonu, zupełnie jednak różna od pierwszej. "Trzy po trzy" według Fredry, odmienione, uskrzydlone i uwspółcześnione przez reżysera Rudolfa Zioło, wydać się może sympatyczną, naładowaną humorem igraszką, jeśli porównamy je ze spektaklem, który kaliski teatr przedstawił publiczności zaledwie trzy tygodnie później. ,Przełamując fale" w reżysera Macieja Podstawnego oparte jest na scenariuszu głośnego filmu Larsa von Triera, nagrodzonego w 1996 r. Grand Prix na Festiwalu Filmowym w Cannes. Od tego czasu minęło 16 lat, warto więc przypomnieć, że chodzi o pierwszą część filmowej trylogii, na którą złożyły się również dwa inne dzieła, ,Idioci" i "Tańcząc w ciemnościach". - Te trzy filmy łączy temat ekstremalnych zachowań człowieka, spotykających się z odrzuceniem ze strony społeczeństwa, a także motyw perwersji i obrazoburstwa, pojmowanych przez bohaterów jako czynienie dobra - czytamy w teatralnym anonsie do "Przełamując fale" w reż. M. Podstawnego. Trudno uznać to za zapowiedź dobrej zabawy czy przepis na lekkie, łatwe i przyjemne spędzenie wieczoru. Od razu trafiamy w sam środek konfliktu. Początkowo zdaje się on mieć wymiar jedynie obyczajowy i zapowiada się na banał, jakich wiele. Oto dziewczyna, Bess McNeill upatrzyła sobie do roli życiowego partnera chłopaka z zewnątrz, spoza lokalnej społeczności, w której sama urodziła się, dorastała i żyje. Ta mała, izolująca się od świata wspólnota traktuje go jak obcego, a więc z najwyższą podejrzliwością Dziewczyna okazuje się jednak uparta i stawia na swoim: zostaje żoną Jana Nymana. Ten ostatni pracuje na platformie wiertniczej. W domu nie ma go całymi tygodniami, co ma dla niego tę dobrą stronę, że nie musi znosić na co dzień niechęci ze strony otoczenia. Częste rozłąki i długie nieobecności męża o wiele gorzej znosi natomiast Bess. Życzenie, aby Jan wrócił - i już został, staje się jej obsesją. Silne i szczere życzenia często się spełniają ale jeśli podszyte są niedojrzałością i egoizmem, spełniają się jako własna karykatura. Tego nie uczą w żadnej szkole: marzenie może mieć moc zaklęcia ale wpierw trzeba je dokładnie przemyśleć i odpowiednio wypowiedzieć. Tego Bess nie wiedziała i nie umiała. Jej otoczenie przebywa długą drogę od braku akceptacji dla Jana do takiej samej, albo i większej niechęci wobec Bess. Bieguny dobra i złą, swojskości i obcości ulegają więc odwróceniu, a my jako widzowie mamy okazję obserwować złożoność ludzkich reakcji na coraz dalej odbiegające od przyjętych norm, także tych psychicznych, zachowania dziewczyny. W końcu Bess zostaje przez swoją wspólnotę osądzona i skazana, ale autor i reżyser dalecy są od ferowania łatwych wyroków. Zgodni w ocenie nie są też jej bliscy. Na tym m.in. polega wielowymiarowość i jakość "Przełamując fale", rozumianego jako partyturą pewien zapis wyjściowy. Realizatorom kaliskiego spektaklu przy pomocy scenografii i świateł udało się dość przekonująco wytworzyć atmosferę duszności i zamknięcia. Scena Kameralna, na której grany jest ten spektakl, już sama w sobie jest nieco klaustrofobiczna, efekt został więc tylko spotęgowany. Aktorzy wbiegają na scenę i wybiegają z naszego pola widzenia, korzystając z kilku różnych wejść, niekiedy też wyłaniają się z ciemności jak duchy, zdają się więc osaczać nie tylko Bess, ale i publiczność. Dużą rolę w "Przełamując fale" M. Podstawnego odgrywają też projekcje filmowe, pomyślane jako uzupełnienie dla akcji scenicznej. Była to szansa na jej ożywienie. Widz rzeczywiście otrzymał w ten sposób kilka chwil wytchnienia od narastającego konfliktu i gęstniejącej atmosfery, jednak w sensie artystycznym projekcje te wniosły niewiele, a w przypadku trwających chyba z dziesięć minut impresji z wesela Jana i Bess, nie wniosły nic poza zupełnie zbędną dłużyzną. Takich dłużyzn, nie tylko zresztą filmowych, w przedstawieniu M. Podstawnego dałoby się znaleźć więcej. Stąd nieuchronnie pojawia się podejrzenie, że gdyby "Przełamując fale" z ponad dwóch godzin skrócić do - powiedzmy - półtorej godziny, wszystkim wyszłoby to na dobre. Ogólne wrażenie poprawiają natomiast aktorzy i fakt, że kilku z nich zostało obsadzonych wręcz idealnie. Na myśl przychodzi tu Maciej Grzybowski, bardzo przekonujący jako konserwatywny i nie znoszący sprzeciwu Przewodniczący Rady Zboru, ale

także dużo od niego młodszy Michał Wierzbowski w roli nieco rozdartego i uwikłanego w dwuznaczność relacji z Bess Doktora Richardsona. W niezwykle trudnym położeniu jako odtwórczyni głównej roli żeńskiej znalazła się występująca w Kaliszu po raz pierwszy Sara Celler-Jezierska, nb. również autorka przekładu. Zdaje się, że potraktowała rolę Bess bardzo osobiście. Ocenę tej kreacji pozostawmy jednak widzom, podobnie jak pozostałych i całego spektaklu. Jedno jest pewne: te dwie godziny na pewno nie będą lekkie, łatwe ani przyjemne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji