Artykuły

Bydgoszcz. Burza o Krwawą Niedzielę podczas debaty w teatrze

Nie ma zgody wśród bydgoszczan co do wydarzeń z początków września 1939 r. To główny wniosek z debaty poświęconej bydgoskiej Krwawej Niedzieli, która odbyła się w Teatrze Polskim

Przyczynkiem do zorganizowania debaty był spektakl "Truskawkowa niedziela" w reżyserii Grażyny Kani, który jest głównym punktem programu tegorocznego Aneksu Festiwalu Prapremier. Sztuka napisana wspólnie przez Artura Pałygę, dramaturga związanego z bydgoską sceną, i Katharine Gericke, niemiecką pisarkę, opowiada historię bydgoskich wydarzeń z września 1939 roku oczyma świadków dwóch różnych narodów.

Dyskusję rozpoczął Paweł Sztarbowski, zastępca dyrektora TPB. - Polsko-niemiecka przeszłość to wciąż duży problem dla bydgoszczan - mówił. - A jednym z głównych powodów tych problemów są właśnie wydarzenia związane z Krwawą Niedzielą. Wydaje się, że to węzeł gordyjski, którego nigdy nie da się rozsupłać, ale właśnie takie tematy lubi podejmować teatr.

Głos zabrał także współautor sztuki Artur Pałyga, który "do pracy nad tekstem podchodził jak saper do ładunku wybuchowego". - Nie moją rolą jest oceniać i nie chcę udawać, że mamy prawo przyznawać rację którejś ze stron - mówił Pałyga. - Chcieliśmy pokazać relacje międzyludzkie, dylematy ludzi, którzy byli świadkami bydgoskich wydarzeń.

Na dyskusję do teatru przyszedł także Włodzimierz Jastrzębski, historyk od lat badający temat wydarzeń z 3 i 4 września 1939 roku. Jego zdaniem o dywersji niemieckiej nie może być mowy. - Nie ma bezpośrednich dokumentów, które by to potwierdzały - mówi prof. Jastrzębski. - 20 historyków z całej Europy szukało jakichś śladów w archiwach. Nie znaleźli. Mamy jedynie relacje 300 Polaków, którzy uważają, że to była dywersja niemiecka, i tylu samo Niemców, którzy świadczą co innego. Porównanie tych zeznać wskazuje, że dywersji nie było.

Prof. Jastrzębski dotarł do nowych dokumentów o Krwawej Niedzieli. - W Bydgoszczy zorganizowano uzbrojone grupy cywilów, które miały bronić miasta - mówił prof. Jastrzębski. - Mieli przesłanki, że wojsko polskie nie zdąży nadejść na czas, więc tymczasowo sami chcieli walczyć. Z tego wynika, że w mieście było w tamtym czasie kilkaset uzbrojonych cywili. A broń w niepowołanych rękach czasem sama strzela. Najpierw strzelali do niemieckich żołnierzy, później skierowali swoją nienawiść w stronę niemieckich mieszkańców Bydgoszczy.

Profesor przywołał także ustalenia historyków, które dowodzą, że w wioskach pod Bydgoszczą zginęło ponad 800 niemieckich cywilów.

Zdania profesora Jastrzębskiego nie podzielał Roman Jasiakiewicz, przewodniczący rady miasta, obecny na debacie. - Zapomina się, że Polakom było wolno więcej niż Niemcom, którzy siłą weszli do Bydgoszczy - mówił Jasiakiewicz. - Podejście prof. Jastrzębskiego to relatywizm, który wobec bydgoskich wydarzeń stawia znak równości pomiędzy ofiarą a mordercą. Dziś już nie mówimy o Niemcach, którzy zamordowali Polaków, tylko o faszystach. Jak tak dalej pójdzie, to za 20 lat nie będzie wiadomo, kto rozpętał II wojnę światową.

Jasiakiewicz przywołał sytuację z 2001 roku, kiedy gościł w ratuszu "brombergowców" z Wilhelmshaven (dawni mieszkańcy Bydgoszczy, którzy wyemigrowali do Wilhelmshaven). - Zaproponowałem złożenie wieńców pod pomnikiem na Starym Rynku - mówi. - Nie chcieli tego zrobić.

Dyskusję ostudziła żona profesora Jastrzębskiego, która na wstępie przyznała, że nie do końca zgadza się z poglądami swojego męża. - Nie szukajmy winnych, tylko pamiętajmy, że taki dzień był. I róbmy wszystko, żeby się już nigdy nie powtórzył.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji