A mi się podobało. "Spektakl dotyka mnie do żywego"
"Danuta W." w reż. Janusza Zaorskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Katarzyna Fryc w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.
Monodram Krystyny Jandy "Danuta W." - na bazie książki Danuty Wałęsy, która stała się bestsellerem wydawniczym i zjawiskiem społecznym - nie sposób oceniać jeden do jednego.
Gdyby na czwartkowe wydarzenie patrzeć wyłącznie przez pryzmat sztuki teatralnej, to pewnie należałoby wypunktować jej słabe strony. Legenda polskiego kina i teatru z powodu własnych emocji nie do końca radziła sobie z tekstem, często podawała go w sposób chaotyczny, w dodatku scenograficznie rzecz jest raczej uboga i dosłowna.
Ale to tylko podstawowy wymiar, ten najprostszy. Dla mnie dużo ważniejsza była -przebijająca się przez niedomówienia, ukradkiem ocierane łzy, zwerbalizowane bądź nie pretensje do męża i rozczarowanie małżeńskim niespełnieniem - potężna lawina emocji, która rozlała się po widowni i zamieniła ją w słuch.
Dla mnie książka Danuty Wałęsy i spektakl Jandy są głęboko humanistycznym wołaniem o podmiotowość kobiety, która nie godzi się na egzystencję zredukowaną do wypełniania ról społecznych . Są też - poza całym ładunkiem faktograficznym - poruszającą spowiedzią kobiety, której Coś zawłaszczyło kochaną osobę. W przypadku pani Danuty tym czymś była "Solidarność", Polska, wielka historia. W przypadku innych kobiet "tym czymś" jest praca, inna kobieta lub Bóg wie co jeszcze. W tym tkwi - moim zdaniem - klucz olbrzymiej popularności autobiografii Danuty Wałęsy. Nagle okazało się, że z jej poglądami i doświadczeniem życiowym identyfikują się miliony Polek.
Widziałam w życiu sporo spektakli perfekcyjnie dopracowanych w każdym szczególe, które nie nawiązały ze mną żadnego dialogu, niczego w nich nie przeżyłam. Wolę więc chropowatą fakturę spektaklu Jandy, który dotyka mnie do żywego.