Artykuły

Milczenie kóz

"Koza, albo kim jest Sylwia" w reż. Kasi Adamik i Olgi Chajdas w Och-Teatrze w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Teatr potrafi przedstawiać rodzinne dramaty na różne sposoby. Inwencja twórców jest nieograniczona. Mimo to wiele spektakli podejmujących temat familijnych waśni jest ograna i nieświeża. Dramat Edwarda Albeego przełamuje rutynę, choć robi to w sposób niezwykle drastyczny. Sprawy ukazane w tekście są bardzo delikatne i wymagają dużej finezji w przeniesieniu na sceniczne deski.

Mam wrażenie, że właśnie wirtuozerii zabrakło reżyserskiemu duetowi: Kasi Adamik i Oldze Chajdas. Artystki udanie wykorzystały przestrzeń Och-teatru. Otoczona z dwóch stron przez widzów scena przedstawia mieszkanie Martina i jego rodziny. Widownia jest więc niejako zmuszona do ,,podglądania" zaaranżowanych spięć międzyludzkich. A główna linia konfliktu biegnie między wspomnianym Martinem (granym przez Piotra Machalicę) a jego żoną i synem. Mężczyzna cierpi na pierwsze objawy alzheimera. Stresu, związanego ze strachem przed starzeniem się, pozbywa się przez nawiązanie romansu. Nie byłoby w tym nic nowego, gdyby nie fakt, że jego kochanka w żaden sposób nie przypomina młodej, seksownej dwudziestolatki

Adamik i Chajdas wrzucają widzów na głęboką wodę. Starają się sięgnąć po niuanse psychologiczne. Niestety nie wypada to przekonująco. Tragizm trzyosobowej rodziny zostaje przedstawiony jak groteska. Coś, co powinno zmuszać do myślenia budzi jedynie znudzenie i obojętność. Odebranie Albeemu realności skutkuje zimną analizą jak z freudowskiej kozetki. Martin jest zoofilem. Umiejętnie poprowadzona fabuła nie rodzi jednak żadnego współczucia dla tej postaci. Można by pomyśleć, że twórcy próbują wręcz zrobić z mężczyzny ofiarę całej sytuacji. Nie pada jednoznaczne stwierdzenie, czy popęd Martina jest chorobą, czy prawdziwym uczuciem Przedstawienie popada w szkodliwy etyczny relatywizm. Chore relacje między członkami rodziny stają się wręcz przerysowane. Syn Billy (Radosław Jamroż) jest rozpieszczonym dzieciakiem. Świadczy o tym jego pokój, ułożony na scenie z plastikowych pudełek. Rozmyślnie przekracza intymną granicę, jaka dzieli jego i ojca. Żona Stevie (Maria Seweryn) broni się jak może przed przykrą prawdą, przy czym na wierzch wydobywa się jej od dawna skrywana niechęć do męża.

Wszystkiego w tym spektaklu jest jakby za dużo. Mnoży się tu tropy psychologiczne, z których nic nie wynika. Zdystansowane aktorstwo nie sprzyja pogłębianiu tekstu. Twórcy nie wydają co prawda wyroków na swoje postaci. Cała sytuacja kończy się patem, z którego można odczytać tylko jeden morał: brak miłości niszczy. Gdy jednak rozgrzebało się wszelkie dwuznaczności, należy je dokładnie zaznaczyć. Niesłychanie jednowymiarowy jest przyjaciel rodziny (Bartłomiej Topa). Przecież za maską serdeczności skrywa swój egoizm, czego na scenie jednak nie dostrzegamy. ,,Koza" jest interesująca do chwili, gdy rodzinne tajemnice wypływają na wierzch. Potem zaczyna się już tylko pozbawiona emocji psychodrama. Ten spektakl powinien być przede wszystkim odważniejszy. A tak mamy do czynienia jedynie z wyrecytowaniem oryginalnego dramatu. Statyczność przedstawienia skłania do zamknięcia oczu i słuchania samego tekstu. O ile nie zaszwankuje akurat dykcja aktorów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji