Artykuły

Słoneczna optymistka

- Tak zostałam wychowana, że muszę działać społecznie. W Związku Artystów Scen Polskich robię, co mogę, by ten nasz "cech" przestał brać wzór z góry i przestał się kłócić - mówi EMILIA KRAKOWSKA.

Emilia Krakowska [na zdjęciu], wiecznie młoda i aktywna, spod znaku Ryb, świetna aktorka i wspaniały człowiek. Zauważona jako Kwiryna w telewizyjnej adaptacji "Dziewcząt z Nowolipek", swoje kolejne postacie filmowe i telewizyjne wyposażała w pewien szczególny rodzaj biologicznego optymizmu (Malina w "Brzezinie", Jagna w "Chłopach", Marysia w "Weselu"). Potrafiła elektryzować otoczenie, zapalając ogień pożądania i sama będąc biologicznym impulsem, głosem instynktu, kwintesencją natury. Dzisiaj gra inne role, ale w każdej jest bardzo wyrazista, prawdziwa, szczera. Ogólnopolską popularność utrwala rolą Gabrysi w serialu "Na dobre i na złe" i potwierdza jako Natalia w nowym serialu "Pierwsza miłość". Na tegorocznym Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach została wyróżniona odciskiem dłoni na Promenadzie Gwiazd, była rozchwytywana przez fotoreporterów i rozdała niezliczoną ilość autografów.

Bohdan Gadomski: - Dosyć długo czekała pani na odsłonięcie swojej gwiazdy na Promenadzie Gwiazd...

Emilia Krakowska: - Za to zauważono mnie na jubileuszowym festiwalu. Po raz pierwszy byłam w Międzyzdrojach w ubiegłym roku i po raz pierwszy poczułam ich smak i klimat - zarówno festiwalu, jak i kurortu. Ponieważ jestem Rybą (urodzoną przy jej "łbie"), kocham wszystko, co związane z wodą. Do tego mam przedłużoną młodość (odmłodziły mnie moje dzieci) i dosyć późno jestem nagradzana, co też przedłuża moje życie, bo przeważnie wyróżnia się młode aktorki. Kochany, spójrz na mnie! Nie mam obwisłego biustu, bo nie wisiały na nim medale, dlatego piersi mi nie oklapły. Czytam różne biografie, życiorysy, a w nich, że ludzie mają mnóstwo nagród, wyróżnień. Wtedy myślę sobie: "Matko, ja ich nie mam, za to jestem bez obciążeń i taka młoda, taka świeża, wszystko jest jeszcze przede mną".

- Co pani sądzi o takim sposobie honorowania aktorów?

- Och, to miły, delikatny żart, oparty na hollywoodzkim wzorze. Czy w takim nadmorskim kurorcie może być coś przyjemniejszego od spaceru ulicą o nazwie Promenada Gwiazd? Dzięki prezentacjom bardzo różnych form artystycznych, które wzajemnie się przenikają, ludzie mają do nich łatwy dostęp, podobnie jak do artystów.

- Nie zamykała się pani w pokoju hotelowym, nie unikała tłumów i chętnie rozdawała autografy?

- Przecież przyjechałam tam do pracy, na spotkania z publicznością, z mediami.

- Naprawdę spacerowała pani po Międzyzdrojach bez ochrony?

- Nie miałam osobistej ochrony, ale gdy wychodziłam z hotelu w towarzystwie ministra czy gwiazd, zawsze była przy nas ochrona. Chodziło o zachowanie porządku i w miarę sprawne przejście przez deptak na wernisaż czy spektakl. Sama po kurorcie nie spacerowałam, bo w natłoku rozmaitych imprez nie było na to czasu.

- Michał Żebrowski nawet do sklepu po klapki udał się w asyście ochroniarza.

- Widocznie, bidulek, bał się pójść sam.

- Od kiedy chciała się pani wyróżniać, być znaną, podziwianą, kochaną przez tłumy?

- Pamiętam, że od zawsze szukałam widzów i słuchaczy dla swoich dziecięcych popisów. Zmyślałam różnego rodzaju opowieści i nieprawdopodobne bajki. Klasa szkolna to był mój pierwszy teatr.

- Zarówno w szkole podstawowej, jak i średniej?

- Tak, tak... Wykłady nauczyciela można było potraktować jako monodram. On musiał toczyć swoistą walkę z widownią, a ja - jako widownia - nie zawsze byłam miła i wspaniała. Lepiej się czułam, gdy sama grałam.

- Czyli do szkoły teatralnej była pani wręcz przypisana?

- To był cel mojego życia, moje marzenie. Do szkoły teatralnej w Warszawie dostałam się za pierwszym razem.

- Wtedy też była pani życiową optymistką, promienną dziewczyną?

- W tym czasie na pewno, ale później różnie bywało. Gdy było mi smutno, przykro, ciężko, to czułam, że pobieram kolejne lekcje od życia, aby kiedyś wiedzieć, w jaki sposób nad tym panować. To, że dzisiaj jestem wielką optymistką, poprzedziła ciężka praca. Dostałam w skórę i nauczyłam się, że z uśmiechem łatwiej połyka się łzy.

- I z długim, jasnym jak len warkoczem?

- Miałam dwa warkocze. W Poznaniu mówiono na nie "kity". Potem był jeden, bardzo gruby warkocz.

- Chłopcy ciągnęli panią za ten warkocz?

- Jeżeli któryś się ośmielił, a siedział w ławce za mną, to niby odrzucałam do tyłu warkocze, a delikwent dostawał nimi w dziób. Byłam potworem, ale mówiłam przepraszam.

- Wolała pani towarzystwo chłopców czy dziewcząt?

- Byłam typową chłopczycą i obracałam się w gronie chłopców. Wołali na mnie Berta. Od początku zachwycała mnie płeć przeciwna i chciałam się z nią zaprzyjaźnić.

- Pierwsza miłość?

- Która pierwsza? Jestem bardzo kochliwa i wszystkie moje miłości były pierwsze.

- Kiedy przestała pani być dziewicą?

- O tym opowiadam tylko po ciemku moim córkom, a pan chce, żebym to zrobiła publicznie?

- Mama o tym wiedziała?

- Moja mama była bardzo mądrą dziewczynką. Często dyskutowałyśmy, bo ja zadawałam jej różne trudne pytania. Byłam pannicą z charakterem i dość zasadniczą. Oburzyłam się, jak pewien kolega na koloniach pocałował mnie bez pytania.

- A gdyby zapytał?

- Oczywiście, żebym mu odmówiła, chociaż bardzo mi się podobał.

- I kto by wtedy przypuszczał, że będzie pani miała aż 4 mężów!

- Panie redaktorze, to były tylko epizody...

- Co było powodem rozwodów?

- Niedomówienia. Ja do swoich mężów dużo i długo mówiłam. Myślałam, że oni słuchają, bo kiwali głowami, ale okazało się, że nie na wszystko się godzili. Moi partnerzy życiowi nie spełnili moich tęsknot i wyobrażeń, zresztą ja też ich, wobec nich, nie spełniłam. Więc nie sposób tylko ich winić. W końcu - czy wszyscy ludzie muszą być szczęśliwi?

- Kim byli pani mężowie?

- Nie byli aktorami, bo wymarzyłam sobie, że mój dom będzie "normalny", że ja będę w nim sprzątać, zmywać podłogi i gotować. To miał być dom mieszczańsko-poznański, a aktorstwo moim drugim życiem. Siły chciałam czerpać z normalności, z codziennej egzystencji. Później, w pigułce, w takiej syntezie, miałam przekształcać tę normalność na swoje role.

- I co, udawało się?

- Nie, bo życie jest brutalne. Nie można w nim wszystkiego sobie zaplanować.

- Czy nie za bardzo idealizowała pani mężczyzn?

- Może trochę... Kiedyś Andrzej Wajda powiedział do mnie: "Ty za bardzo rozumiesz mężczyzn i dlatego przegrywasz".

- I tak rzeczywiście było?

- Może i tak... Czasem brak zupełnego porozumienia staje się dopingiem dla obu stron, a z kolei sielanka potrafi przystopować, uśpić oboje partnerów w ich dążeniach.

- No i doigrała się pani, bo swoje córki musiała wychowywać sama?

- Owszem, ale to mi dawało i nadal daje ogromne szczęście.

- Czy Weronika i Lena poszły w ślady mamusi?

- Niezupełnie. Weronika jest rehabilitantką, zna się na psychologii i medycynie. Na co dzień ma kontakt z drugim człowiekiem. Musi panować nad swoim życiem, swoją postawą, aby pomagać innym. Lena zdała na Akademię Muzyczną, na wydział wokalny (jest sopranem lirycznym) i przed nią lata studiów. Będzie śpiewaczką z powołania, bo już widzę, jak cieszy się z tego, co robi i co będzie robić. Jednocześnie kończy inne pokrewne studia, muzykologię.

- Mieszkacie razem?

- Na razie tak. Ale wiem, że przyjdzie taki moment, gdy zacznie to być niezdrowe. Podobnie było z pierwszą córką, która pewnego dnia stała się nową gospodynią w domu i zaczęła robić mi uwagi kulinarne. Wtedy zapadła decyzja, by się wyprowadziła, choćby dla zachowania uczuć, jakie były między nami. Młody człowiek w pewnym momencie musi wkroczyć na własną ścieżkę, zamiast trzymać się kurczowo rodziców. Inaczej, relacje między nimi mogą stać się niedobre, toksyczne. Rodzice z kolei muszą mieć świadomość, że wychowują dzieci nie dla siebie.

- Pani też wcześnie opuściła rodzinne gniazdo?

- Miałam 19 lat i szłam na studia.

- Jaki jest pani obecny kontakt z córkami?

- Czuję, że mnie potrzebują. Ponadto one mnie bardzo krótko trzymają.

- Prasa bulwarowa doniosła w ubiegłym tygodniu, że jest pani zakochana?

- A co, nie wolno? Ja bez miłości żyć nie mogę.

- Nie obawia się pani kolejnego rozczarowania?

- Czego mam się bać? Człowiek tchórzliwy powinien siedzieć w schronie.

- A On jest...

- ...wspaniałym człowiekiem z poczuciem humoru. Z zawodu jest architektem.

- Zatem córki zejdą teraz na drugi plan.

- Dlaczego? Macierzyństwo i miłość do mężczyzny to dwie różne sprawy.

- Pracuje pani sporo - gra w dwóch serialach, jeździ po kraju z monodramem "Wakacjuszka". Czy to zapewnia satysfakcję zawodową?

- Cieszę się, że mam pracę, bo wiadomo, w jakim państwie żyjemy. Teraz, w każdym zawodzie odchodzi się od rzemiosła, analizowania poszczególnych zadań. Ot, takie mamy czasy, ale uważam, że młodzi ludzie zostali przez to zubożeni. Starsi, z dużymi nazwiskami, długo dochodzili do swoich pozycji w zawodzie. Jeżeli chodzi o mnie, to obecnie grywam panie przechodzące na emerytury, ale nie narzekam. Starsi ludzie przychodzą do mnie i całują za Kwirynę z "Dziewcząt z Nowolipek" sprzed 30 laty, dzieci i młodzież rozpoznają we mnie Gabrysię z serialu "Na dobre i na złe" lub Natalię z "Pierwszej miłości".

- Już nie pamiętają pani z roli Jagny w serialu "Chłopi"?

- Grałam Jagnę także 100 razy w Teatrze Ziemi Mazowieckiej. Na rynku w Płońsku chłopi jak mnie zobaczyli, to wyzywali od ostatniej. Dla mnie to było wzruszające.

- Czy rola Anieli w "Wakacjuszce" też dostarcza widzom tylu wzruszeń?

- I wzruszeń, i radości.

- A jak pani ją odbiera?

- Cieszę się, że ją gram, bo kocham teatr i żywy kontakt z publicznością. Ludzie przychodzą do mnie po spektaklu i dzielą się swoimi doświadczeniami życiowymi.

- Od zawsze była pani też znana z działalności społecznej.

- Tak zostałam wychowana, że muszę działać społecznie. W Związku Artystów Scen Polskich robię, co mogę, by ten nasz "cech" przestał brać wzór z góry i przestał się kłócić. Martwię się, że członkowie naszego związku w większości wchodzą w wiek zdecydowanie... dojrzały. W ZASP-ie musi być młodzież.

- I co pani ma z tego?

- Wszystko to robię na własne ryzyko, żeby sobie sprawić przyjemność. Nie dziwię się, gdy potem dostanę w łeb, bo - jak mówi chińskie przysłowie - każdy dobry uczynek musi być ukarany...

- Jak to?

- Jeżeli chcemy, żeby dobry uczynek wrócił do nas, to wtedy jesteśmy rozczarowani. Czyńmy dobrze dla własnej satysfakcji, a gdy dostaniemy po łapach, nie bądźmy zdziwieni.

- Co jeszcze sprawia pani przyjemność?

- Słońce. To dar życia, a w Polsce mamy go za mało i zbyt krótko.

- Czy dlatego w pani kreacjach dominują żółtości i biele?

- Chyba tak. A wie pan, że ja nawet kuchnię mam na żółto? Moje przyjaciółki malarki namalowały mi w wiejskim domu mnóstwo kwiatów i ptaków. Firany w oknach też mi namalowały. Mieszkają ze mną dwa koty i dwa psy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji