Artykuły

Jeden chybiony...

Teatr Współczesny nareszcie przystąpił do natarcia. Sezon pod nową dyrekcją i kierownictwem artystycznym Jana Prochyry zainaugurowało przedstawienie zatytułowane "Jeden chybiony, drugi w serce". Pretensjonalny tytuł nie zapowiadał niczego dobrego i na dodatek kojarzył się raczej z ckliwym romansidłem, a nie z mieszanką sporządzaną z fragmentów dramatów zakopiańskiego demona perwersji.

Wszystko jednak rozpoczęło się, jak przystało na rzetelny spektakl Witkacego, wykładem o Teorii Czystej Formy w teatrze. Wygłosiła go nestorka sceny Jadwiga Hańska, której rękę prawdopodobnie całował Witkacy osobiście. Ale już nie wiadomo dlaczego musiała się ona męczyć w trakcie wyświetlania (świetnej skądinąd, ale przystającej do wykładu jak pięść do nosa) kreskówki zatytułowanej "Solo na ugorze" (!). Film z kolei okradziono z warstwy dźwiękowej. Po seansie rozdane zostały publiczności plastykowe maski. Takie też (pewnie żeby było bardziej metaforycznie) w drugiej części przedstawienia nakładają na twarze aktorzy wcielający się w Witkacowskie potwory. Dręczono monologującego (zresztą bez sensu) głównego bohatera spektaklu - raz odzianego w mundurek z "Pewexu", faz zamotanego w kaftan bezpieczeństwa. Bałandaszek-Walpurg - Leon... czyli alter ego Witkacego "urasta" w przedstawieniu do symbolu współczesnego zdruzgotanego artysty.

Maciej Domański - autor scenariusza i reżyser przedstawienia (również kierownik literacki teatru) artyzmem nie wykazał się na pewno, ale prawdopodobnie radzi sobie świetnie w Finlandii Zaproponował spektakl bełkotliwy, niekonsekwentny i w złym guście. Był bezsilny nie tylko wobec Witkacego, lecz również wobec aktorów. Młodemu Krzysztofowi Kulińskiemu udało się ucieleśnić główną postać przedstawienia wyjątkowo bezradnie (bezmyślność interpretacja i miotanie się po scenie). Ale równie nieumiejętnie partnerowała mu, wypożyczona z Teatru Polskiego, Elżbieta Czaplińska (Spika). Zespół aktorski Teatru Współczesnego (nie pozbawiony wcale pierwszorzędnych sił i perspektyw) nie miał okazii pokazać się z najlepszej strony. Całkiem nieźle wypadły jednak rólki pań: Elżbiety Golińskiej (Julia z "Szalonej lokomotywy"), Marleny Milwiw (Lucyna Beer z "Matki"), Haliny Rasiakówny (Rosika z "Onych", siostra Anna z "Wariata i zakonnicy" oraz Zofia Plejtus z "Matki") a także Marii Zbyszewskiej (Marianna Splendorek z "Onych" i tytułowa postać z "Matki").

Natomiast dawno już wrocławska publiczność nie miała okazji oglądać tak brzydkiej, niepomysłowej, niefunkcjonalnej i rozpasanej eklektycznie scenografii (bardzo nieudane kostiumy).

Na tym tle niemalże, objawieniem była całkiem, niezła muzyka Marcina Krzyżanowskiego.

Atak forsowny i niestety, zakończony fiaskiem w roku ogłoszonym przez UNESCO rokiem Witkacego, kiedy w konkurencyjnym przedsiębiorstwie - Teatrze Polskim publiczność już zdążyła się naoglądać udanych realizacji "Szewców" i "Onych". Właśnie fragmenty tego drugiego dramatu (o ironio) posłużyły autorom spektaklu za fundament przedstawienia w Teatrze Współczesnym.

Mam jednak nadzieję, źe - po jednym chybionym - spektakl drugi trafi w serce, albo przynajmniej w jego okolice.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji