Dlaczego warto bywać w teatrze, czyli zapiski z aborcyjnego zagłębia
Polskie życie teatralne zna narzędzia marketingu od lat kilkudziesięciu - pisze Michał Centkowski w felietonie dla e-teatru.
Jeśli ktoś myśli, że jedynie Teatr Śląski dba o "bazę bytową" swej publiczności, to jest w błędzie. Podobnie daleko od istoty rzeczy orbitują ci, którzy upatrują we wzbogacaniu oferty placówek kulturalnych o pakiet dóbr i usług dodatkowych, objawów kapitalistycznych czasów kulturalnej degrengolady. Otóż polskie życie teatralne zna tego rodzaju narzędzia marketingu od lat kilkudziesięciu. O czym przekonałem się wracając w deszczowy wieczór z Krynicy, w towarzystwie pewnej uroczej, emerytowanej polonistki ze Śląska.
Podróż ta w ogóle okazała się być wielce wzbogacającą. Okazuje się bowiem, że lecznicza woda "Mieczysław" dostępna na każdym niemal rogu kurortu, jak pouczył nas pewien rodowity warszawiak z amerykańskim paszportem, nie tylko "krawaty wiąże" ale i "przerywa ciąże". To dość zaskakująca wiadomość, szczególnie w kraju, w którym minister sprawiedliwości słyszy głosy zarodków.
Jednak ta elektryzująca wiadomość nie była tym, co zajmowało nas tego deszczowego popołudnia w sposób szczególny. Tłumy obywateli powracających z zimowej stolicy Polski myśli nasze skierowały na Zakopane. Skąd już o krok do Witkacego. Witkacy wiadomo - teatr.
W ten sposób po krótkim wstępie teoretyczno-krajoznawczym, Pani Lidzia oświadczyła bez zbędnych konwenansów, że Teatr Witkacego w Zakopanem, na długo przed transformacją ustrojową odwiedzało się głównie dla świeżutkiego chlebka z wybornym smalcem, serwowanego w antrakcie.
Jeśli zaś idzie o Operę Śląską w Bytomiu, wybrać warto się zimą, najlepiej z pełnym pęcherzem, posiadają tam bowiem niezwykle wprost przytulną, intensywnie ogrzaną ubikację.
Egzystencja nieodmiennie wyprzedza esencję!
Może więc czepiam się bezsensownie, gdy w Katowicach do teatru przyciąga jarzyna?