Artykuły

Reżyser niepokorny

- W Bydgoszczy reżyserowałem "Porwanie Sabinek", "Ożenek", dwanaście sztuk w sumie. Sala wypełniała się w dziewięćdziesięciu procentach. Tego tu wcześniej nie było. Sezon zakończyliśmy zyskami wielkości dwunastu tysięcy ówczesnych złotych. I o taką kwotę obcięto budżet na sezon kolejny. Zdecydowałem się odejść, zwłaszcza że nie polubili mnie tutejsi towarzysze z komitetu wojewódzkiego - lata 60. XX wieku wspomina reżyser TADEUSZ ALEKSANDROWICZ.

Reżyser. Pierwszy etatowy w telewizji, twórca pierwszych festiwali. Drobny, uśmiechnięty sypie anegdotami.

- Po szkole filmowej chciałem być asystentem operatora w wytwórni filmów dokumentalnych. Obiecali mi etat, gdy byłem na piątym roku, ale kiedy skończyłem filmówkę, etatu nie było. Skończyłem reżyserię - opowiada żywa legenda polskiego teatru i polskiej estrady.

Rozmowę wypełnia teatr, telewizja, estrada. Tadeusz Aleksandrowicz to kolejny gość Przedsiębiorstwa Uzdrowisko Ciechocinek SA z Domu Aktora w Skolimowie.

Uwodził Szekspirem

Ile ma lat, trudno dociec. W internecie próżno szukać. Szkołę Filmową w Łodzi ukończył w 1954 roku. Z papierami operatora i reżysera. Reżyserował i kierował teatrami w Słupsku, Koszalinie, Białymstoku, Katowicach, Warszawie. I w Bydgoszczy. O swoim bydgoskim epizodzie (bo cóż znaczy półtora sezonu, wobec kilkudziesięciu lat pracy artystycznej?] mówi tak:

- Ściągnął mnie do Bydgoszczy na początku lat sześćdziesiątych Rogowski, późniejszy naczelny "Głosu Pracy". Nie było łatwo, bo gdy objąłem tę scenę pierwszego maja, wydano już sześćdziesiąt procent rocznego budżetu teatru i tyle samo brakowało wpływów.

Pierwszą sztuką była "Wojna i pokój" według Tołstoja, potem trzy części "Henryka VI" Szekspira, złożone w jedną całość. Szekspirowi pozostał wierny na wiele lat. Podobnie jak Słowackiemu. W teatrach, do których się angażował, sztuki tych autorów były dla niego kanonem. Dorzucał do tego spektakl autorów rosyjskich: coś z Gogola, coś z Maj akowskiego, Tołstoja, by zadośćuczynić wymogom czasów, w jakich przyszło mu tworzyć. Ale i z umiłowania dzieł w swych przesłaniach ponadczasowych.

- W Bydgoszczy reżyserowałem też "Porwanie Sabinek", "Ożenek", dwanaście sztuk w sumie. Sala wypełniała się w dziewięćdziesięciu procentach. Tego tu wcześniej nie było. Sezon zakończyliśmy zyskami wielkości dwunastu tysięcy ówczesnych złotych. I o taką kwotę obcięto budżet na sezon kolejny. Zdecydowałem się odejść, zwłaszcza że nie polubili mnie tutejsi towarzysze z komitetu wojewódzkiego.

Różne klimaty

Najsympatyczniejsze wspomnienia ma z teatru w Koszalinie, gdzie miał dwa zespoły: słupski dla, jak mówi, lepiej wyrobionej kulturalnej widowni, złożonej z repatriantów inteligencji wileńskiej oraz koszaliński.

Pokochali go, gdy ściągnął do "Poskromienia złośnicy" Danutę Szaflarską, a potem najzdolniejszą młodzież łódzkiej filmówki, która w Koszalinie zdawała swoje prace dyplomowe. - Zatrudniałem ich i dzięki temu miałem najlepiej wykształcony zespół - śmieje się.

Do rodzącej się telewizji polskiej ściągnął go Jan Marcin Szancer. - Gdy go ostrzegano, że mam opinię rozrabiaki, powiedział mi, że stary rozrabiaka nie może bać się młodego rozrabiaki. Robiłem wtedy "Aktualności", taki zlepek informacji z tygodnia. Na początku jakoś szło, ale gdy dawano mi coraz mniej czasu na to "sklejanie" najważniejszych wydarzeń, miałem dość. Potem był epizod z teatrem "Kobra". Wyleciałem, bo Gomułka dopatrzył się w jednej ze sztuk satyrycznych odchyleń prawicowych u mnie. A ja zawsze lewicowałem, ale bez przynależności do jakiejkolwiek partii - podkreśla.

Opowiada o swoim katowickim rozdziale i nie najlepszych kontaktach z Maciejem Szcze-pańskim, osobą na Śląsku bardzo ważną. - Gdyby moje sztuki nie podobały się pani Gierko-wej, źle by ze mną było - nie u-krywa.

W Białymstoku z teatru typowo objazdowego zrobił scenę, która przyciągała tłumy. Niemal każdego wieczora. - Nawet zespół nie wierzył, że to się uda. Prawie stuprocentową widownię w latach 80. miały jeszcze tylko Teatr Syrena i Operetka Warszawska. Zagraliśmy "Mieszczanina szlachcicem" w Teatrze Telewizji w naszej obsadzie.

Na pytanie o bojkot telewizji w stanie wojennym odpowiada: - Bojkotowały telewizję pieszczochy władzy. Aktor nie jest od polityki, tylko od grania.

Pracował z wielkimi, z najlepszymi: Aleksandrą Śląską, Haliną Mikołajską, Czesławem Wołłejką, Tadeuszem Łomnickim, Ignacym Gogolewskim. Wymieniając ostatnie nazwisko ożywia się i już jest anegdotka o tym, jak namawiał "Gogola" do zagrania roli komediowej.

- Ależ Tadziu, ja się do komedii nie nadaję. Ludzie nie będą się śmiać - mówił mu aktor. A Aleksandrowicz na to: - To zagraj za serio. Też będzie śmiesznie.

I podobno było.

Zanim w wieku 70 lat odszedł na emeryturę, kierował zespołem artystycznym Wojsk Ochrony Pogranicza i reżyserował widowiska estradowe oraz pierwsze edycje festiwali: Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze (mówi, że nie lubił tego festiwalu ze względu na osobę jego dyrektora), Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Piosenki Polskiej w Opolu i Piosenki Harcerskiej w Kielcach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji