Artykuły

Chłodne przebudzenie

Przyciągnięci hasłem "Młodość, Bunt, Namiętność" widzowie wyjdą z teatru zawiedzeni - o spektaklu "Przebudzenia wiosny" w reż. Krzysztofa Gordona w Teatrze Muzycznym w Gdyni pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Po premierze amerykańskiego musicalu Duncana Sheika i Stevena Satera "Przebudzenie wiosny" ("Spring Awakening") w prasie pojawiły się pozytywne recenzje. Po inscenizacjach londyńskiej, wiedeńskiej czy tokijskiej - opinie pełne superlatyw. Chwalono przełomowy charakter, odwagę w podejściu do tematu, żywiołowość. Żadnego z tych pochlebstw nie mogłabym odnieść do obejrzanego 22 września "Przebudzenia Wiosny" w reż. Krzysztofa Gordona w Teatrze Muzycznym im. D. Baduszkowej w Gdyni.

To już czwarta w przeciągu dwóch lat polska wersja tego musicalu. Krajowa prapremiera miała miejsce w zeszłym roku w Teatrze Muzycznym w Chorzowie, później spektakl przygotowali studenci krakowskiej PWST, następnie adepci Studium Wokalno-Aktorskiego w Gdyni. 22 września miała premierę inscenizacja Teatru Muzycznego w Gdyni. Ponieważ to już trzecia wersja "Przebudzenia Wiosny", którą recenzuję, pozwolę sobie na dość osobiste wyznanie. Nigdy nie zapomnę obejrzanej zupełnie przypadkowo oryginalnej - jeszcze pierwotnej, off-broadwayowskiej - wersji "Spring Awakening". To przedstawienie zaciekawiało, rozgrzewało, zmuszało do myślenia. Sprawiło, że moje wygasające zainteresowanie musicalem wróciło ze wzmożoną siłą. Dlatego zawsze zależało mi na tym, by polska inscenizacja była chociaż równie udana, jeżeli nie lepsza.

Według policyjnych statystyk, w 2011 r. w Polsce 150 osób w wieku pomiędzy 10 a 19 rokiem życia popełniło samobójstwo. W tym samym roku stwierdzono ponad 30 000 przypadków przemocy w rodzinie wobec dzieci i nieletnich. W 2010 r. co piąty gwałt popełniła osoba, która nie ukończyła 17 lat. Co mógł wiedzieć o tym żyjący na przełomie XIX i XX wieku niemiecki pisarz Frank Wedekind? Okazuje się, że całkiem dużo. Jego pierwszy dramat "Przebudzenie wiosny. Tragedia Dziecięca" opublikowany w 1891 r. opowiadał o grupie nastolatków, którzy odkrywają w sobie budzącą się seksualność. Robią to sami, bez odrobiny wsparcia, a nawet zrozumienia ze strony rodziców. A trzeba wiedzieć, że żyją w pruderyjnym, religijnym społeczeństwie, gdzieś na niemieckiej prowincji. Brak porozumienia na linii dorośli - nastolatki oraz społeczna zmowa milczenia na tematy związane z seksualnością przynosi tragiczne skutki.

Bezkompromisowa w podejściu do tematu sztuka Wedekinda wyprzedzała swój czas. Jeszcze w latach 80. XX wieku zdarzały się przypadki jej cenzurowania. Przełom przyszedł po 2000 roku. W Polsce dramat miał dwie ważne inscenizacje: z 2007 r. w reżyserii Wiktora Rubina w Teatrze Polskim w Bydgoszczy oraz z 2008 r. w reżyserii Heleny Kaut-Howson w Teatrze Powszechnym w Warszawie. W Stanach Zjednoczonych "Przebudzenie wiosny" kojarzy się przede wszystkim z musicalem opartym na sztuce Wedekinda - "Spring Awakening" z 2006 r.

Librecista musicalu - Steven Sater i autor muzyki - Duncan Sheik zachowali aurę niemieckiego dramatu. Pozostawili oryginalny czas i miejsce akcji, młodych aktorów ubrali w starodawne sukienki i mundurki. Jednocześnie jednak dali nastoletnim bohaterom możliwość wypowiedzenia się poprzez muzykę, raz po raz zatrzymując dramatyczną akcję, by pozwolić im wyjąć zza pazuchy mikrofon i wyśpiewać to, co leży im na sercu. A na sercu leży im całkiem dużo. Śpiewają więc o szkole, która niczego nie uczy, masturbacji, dojrzewaniu, religii, seksie, przemocy, samobójstwie, niechcianej ciąży, a wreszcie nadziei. Bo w amerykańskim musicalu zawsze jest miejsce na pyrrusowy, ale jednak, happy end. Zresztą - podobne zakończenie znajdziemy też u Wedekinda.

Jedną z kluczowych scen zarówno dramatu, jak i musicalu jest inicjacja seksualna dwojga nastolatków. U Wedekinda pozostaje nierozstrzygnięte, czy to był stosunek za obopólną zgodą, czy może gwałt na naiwnej, nieuświadomionej przez matkę dziewczynie. W inscenizacji Teatru Polskiego w Bydgoszczy zdecydowano o pokazaniu dwóch alternatywnych wersji tej sceny, by zmusić widza do opowiedzenia się za jedną z nich. W musicalu seks Melchiora i Wendli przedstawiony jest jako pierwszy raz chłopaka myślącego za dużo jak na małomiasteczkową społeczność i dziewczyny infantylizowanej przez rodziców.

"Przebudzenie Wiosny" Teatru Muzycznego w Gdyni mogłoby stać się przyczynkiem do dyskusji o edukacji seksualnej i samobójstwach młodzieży. Problemem wciąż marginalizowanym i przytaczanym w publicznej dyskusji wyłącznie przy okazji jakiejś głośnej tragedii. Jednak wydaje mi się, że w takiej inscenizacji spektakl pozostanie niezauważony, a przyciągnięci hasłem "Młodość, Bunt, Namiętność" widzowie wyjdą z teatru zawiedzeni.

Amerykańscy twórcy musicalu postawili na realizm. Zdecydowali się na zatrudnienie jak najmłodszych aktorów (choć ze względu na odważne sceny - pełnoletnich), których wygląd odpowiadał wiekowi postaci, a zarazem docelowych odbiorców spektaklu. Młodych bohaterów zestawili z parą doświadczonych aktorów, grających wszystkich dorosłych występujących w musicalu - nauczycieli, rodziców, pastora, lekarza. Ten prosty zabieg bardzo jasno ukazywał konflikt pokoleń. W gdyńskiej inscenizacji wszystkie role odgrywa doświadczony zespół teatru. I choć Rafał Ostrowski bryluje w każdej mini-rólce dojrzałego mężczyzny, dorośli aktorzy nie sprawdzają się w rolach nastolatków. Brakuje im energii, nieprzewidywalności. Czuć w ich grze jakąś nieprawdziwość, techniczne mierzenie się z postacią, a spektakl ogląda się jakby zza niewidzialnej szyby, która nie pozwala przeniknąć jakimkolwiek emocjom w stronę widza.

Utarło się mówienie o "Spring Awakening" jako musicalu rockowym. Stanowi to pewne nadużycie, ale pozwala odróżnić ten tytuł od klasyków w stylu "My Fair Lady" czy "Les Miserables". Według mnie, w "Przebudzeniu wiosny" dominuje jednak folk z silnymi wpływami punk rocka. W inscenizacji gdyńskiej punk rock niemal zlewa się ze spokojniejszymi melodiami. Muzyka nie zapada w pamięć, przepływa przez spektakl, nie budząc prawie żadnych emocji. Jedynym wyjątkiem jest żywiołowe "Totally Fucked" (w polskim tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego znanym z inscenizacji Teatru Rozrywki w Chorzowie - "Przejebane masz"), które choć przez chwilę pozwala poczuć atmosferę tak reklamowanego "buntu". Szkoda, że zdecydowano się schować poza sceną zespół grający na żywo. Szkoda również, że punkowe oblicze tego musicalu - neurotyczny Moritz Stiefel z charakterystycznie postawionymi do góry włosami zmienił się w grzecznie ulizanego, bezbarwnego chłopca, którego samobójstwo jest farsą, a nie tragedią. Szkoda również, że zespół aktorski jednego z najlepszych teatrów muzycznych w Polsce wokalnie nie tylko nie zachwyca, a wypada poniżej przeciętnej.

Teatr Muzyczny w Gdyni przechodzi trudny okres. Ze względu na gruntowny remont teatru konieczne było zamknięcie w czerwcu Dużej Sceny, którą przez cały najbliższy sezon miał zastępować gigantyczny namiot - tzw. Scena Obok. Niestety finansujące teatr władze samorządowe nie zdecydowały się pokryć kosztów tej konstrukcji. Konieczne było ograniczenie pokazów oraz znaczna redukcja etatów, a cały ciężar repertuarowy został przesunięty na nowo otwartą małą scenę - zwaną Nową. Być może decyzja o wystawieniu "Przebudzenia Wiosny" nie była w tych okolicznościach najszczęśliwsza. Nie zmienia to faktu, że Teatr Muzyczny w Gdyni to kolebka polskiego musicalu, po której po prostu spodziewałam się znacznie więcej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji