Artykuły

Spektakl niszowy czy prowokacja?

"Lubiewo" w reż. Piotra Siekluckiego z Teatru Nowego w Krakowie na XI Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. Pisze Anita Nowak w serwisie Teatr dla Was.

W czasach, kiedy geje walczą o prawo do legalizacji związków i adopcji dzieci "Lubiewo" nie jest z pewnością dobrym argumentem na "tak". To raczej as dla przeciwników. Choć w ciekawej artystycznie formie, pokazuje szambo obyczajowe środowiska homoseksualistów w epoce PRL-u. Czy całego? Z pewnością nie. Ale kto z przeciętnych widzów zdaje sobie z tego sprawę? Przedstawienie pokazuje na co stać mężczyzn o skłonnościach homoseksualnych, kiedy nie obowiązują ich żadne normy obyczajowe, kiedy funkcjonują w społecznym podziemiu. Mężczyźni z natury nie są monogamistami. Nic zatem dziwnego, że obracając się we własnym gronie żyją seksualnymi przygodami. Dają upust naturze myśliwego, ekscytując się też samym polowaniem. Zwłaszcza na heteryków i młodych chłopców bez żadnych w tej materii doświadczeń. Czerpią radość z deprawacji. W tym świecie nie obowiązuje żadna etyka. Nikt nie przywołuje nikogo do porządku, nie piętnuje za przeciąganie na swoją stronę ludzi, którzy być może nigdy by na tę wyboistą w końcu ścieżkę nie weszli. Bo pomimo wolności seksualnej życie ciot, co pokazuje spektakl, nie jest łatwe. Polowania w parkach, szaletach nie często wieńczone są sukcesem, a jeśli nawet to przecież zawsze jeszcze można nieźle od jakiegoś luja, kiedy wytrzeźwieje, oberwać. Z czasem dochodzi też AIDS. Ból, cierpienie, ostracyzm.

Przygotowany na podstawie książki Michała Witkowskiego spektakl to barwna opowieść dwóch ciot - Patrycji i Lukrecji - o czasach młodości. O wyprawach pod dworzec, do koszar, w których stacjonowali radzieccy żołnierze, o seksie w dziś już powycinanych krzakach przydworcowego parku, wreszcie o podrywach w środowiskowej kawiarence "Orbisu". W ich retrospekcjach przewija się też cała plejada barwnych postaci mężczyzn o żeńskich pseudonimach, kreślonych karykaturalną kreską. Również Janusz Marchwiński i Paweł Sanakiewicz, kreujący postaci Patrycji i Lukrecji, nieco je przerysowują, co bawi publiczność. Spod tej śmieszności przenika jednak tragizm. Nawet wówczas, kiedy "bohaterki" pozornie tego nie dostrzegają.

Patrycja i Lukrecja za swoje obecne wyobcowanie winią głównie przemiany społeczne i III RP. Ale tak naprawdę na margines życia zepchnął ich upływ czasu; ich własny, biologiczny zegar. No bo stara ciota bez kasy, w tym środowisku, nie ma żadnych szans na "miłość". A dla siebie nawzajem żadnej erotycznej atrakcji też nie stanowią Pozostają im więc tylko wspomnienia. I lampki zapalane w kieliszkach ze spirytusem w święto Dziadów.

Ciekawa jest konstrukcja przedstawienia. Głos Krystyny Czubówny przerywający od czasu do czasu owe wspomnienia wyliczaniem imion z dawnego świata czy systematyzujący środowisko homoseksualistów na kategorie, to jakby odwołanie do filmów przyrodniczych, do których teksty Czubówna czyta w telewizji. Aluzja do zezwierzęcania obyczajów?

Kwintesencją całości jest kończąca spektakl etiuda baletowa w wykonaniu Mikołaja Mikołajczyka, w której artysta stara się zawrzeć cały tragizm życia i śmierci homoseksualisty. Wykonana z niebywałą ekspresją wywiera wielkie wrażenia na publiczności.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji