Artykuły

Rzeź w cyrku

Spektakl wywołuje silne emocje i niełatwo o nim zapomnieć, ale samo jego oglądanie nie jest męczące - o "Titusie Andronicusie" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu pisze Katarzyna Mikołajewska z Nowej Siły Krytycznej.

"Titus Andronicus" - o tym dramacie Szekspira mówi się, że jeśli miałby jeszcze szósty akt, to autor zapewne zabrałby się za pierwsze rzędy publiczności i kazał jej umierać w strasznych męczarniach. Jednym słowem - rzeź. Jan Klata na ten najbrutalniejszy i najstraszniejszy utwór stratfordczyka ma własny, dość oryginalny pomysł i sprytnie zmusza widzów do śmiechu nawet w momentach skłaniających do wzruszenia.

Na początek reżyser wystawia widzów na ciężką próbę, testuje ich cierpliwość. Jak zwykle bywa u Jana Klaty, muzyka robi ogromne wrażenie, ale tym razem nawet świetnie dobrane utwory nie pomogły przebrnąć przez okrutnie przedłużającą się scenę początkową. Po powrocie z wojny z Gotami, rzymski generał Titus Andronicus (Wolfgang Michalek) żegna się z poległymi synami, których ciała ukryte w skrzyniach są kolejno wnoszone na scenę. Współczucie dla Titusa rośnie z każdą skrzynią, ale rośnie też znużenie, bo wojna była bardzo krwawa i aż dwudziestu jeden synów straciło na niej życie. Na szczęście jest to jedyny wymagający wytrwałości fragment spektaklu, po którym akcja nabiera tempa i nie zwalnia aż do samego tragicznego końca. Punktem zapalnym jest skazanie przez Titusa na śmierć najstarszego syna Tamory, co ma stanowić ofiarę za wszystkich poległych Rzymian. Tamora poprzysięga zemstę i słowa dotrzymuje - krzywdzi kolejne osoby z otoczenia Titusa. Gdy o jej postępkach dowiaduje się Andronicus, także on wkracza na drogę wendety, a swoich wrogów pozbawia życia.

Losy bohaterów, kunsztownie knute intrygi i pozornie zawiłe relacje między poszczególnymi postaciami zostały przedstawione bardzo przejrzyście, przez co twórcy nie zostawili miejsca na wątpliwości interpretacyjne - od pierwszych scen wiadomo, kto jest dobry, a kto zły. W tym zakresie Klata jest wierny szekspirowskiemu czarno-białemu obrazowi świata, ale mimo to wprowadza wśród osób dramatu spore zamieszanie, a to za sprawą dwujęzyczności obsady. "Titus Andronicus" jest bowiem koprodukcją z drezdeńskim Staatsschauspiel i współpraca z niemiecką ekipą stała się pretekstem do spojrzenia na konflikt między Rzymianami a Gotami z nieco innej perspektywy. Liczne aluzje do czasów II wojny światowej i konfliktu polsko-niemieckiego sprawiają, że dramat Szekspira staje się bliższy naszym czasom i realiom. Polsko-niemiecka ekipa aktorska tworzy dwa wrogie obozy, jedynie Paulina Chapko znalazła się po stronie niemieckiej, czy też - jak chciał Szekspir - rzymskiej. To właśnie jej rola - Lavinii, córki Titusa - jest najbardziej przejmująca. O tym, że Chapko została włączona do niemieckiej ekipy nieprzypadkowo świadczyć może fakt, iż jej kwestie, chociaż występują w dramacie, zostały w spektaklu ograniczone wyłącznie do kilku wulgarnych okrzyków pod adresem Tamory, dzięki czemu Polka niemal zupełnie nie musi mówić po niemiecku. Zapewne aktorka mogłaby wypowiadać słowa Lavinii w obcym języku, ale twórcy zadecydowali inaczej, czyniąc tę postać właściwie podwójnie niemą - początkowo jest po prostu milcząca, zaś później okaleczona przez swoich oprawców i pozbawiona języka. Dwujęzyczność została także wykorzystana w elementach komediowych, jak chociażby wtedy, gdy Titus rozmawia z Tamorą bardzo łamaną polszczyzną lub gdy synowie królowej Gotów nie mogąc zrozumieć mówiącego po niemiecku Rzymianina, każą mu przedstawiać swoją opowieść przy pomocy kalamburów. W polskiej ekipie świetną kreację aktorską stworzyła również Ewa Skibińska, wcielając się w rolę bezwzględnej i spragnionej zemsty Tamory.

Bardzo udane okazują się charakterystyczne dla Klaty elementy humorystyczne, które teoretycznie mogłyby się wydawać nie na miejscu, w obliczu tak krwawej tragedii. Udaje się aktorom operować ogromnymi ilościami folii spożywczej w funkcji bandaża - do zawijania odciętej głowy, czy do odgrywania fantomowego bólu po stracie ręki lub po prostu do unieruchamiania wrogów. Użycie tego rekwizytu sprawia na przykład, że ewentualny patos towarzyszący scenie zgwałcenia i okaleczenia Lavinii zostaje rozładowany przez element humorystyczny. Nie oznacza to jednak, że te wydarzenia nie mogą być nadal przerażające, nawet gdy wcześniej zostały ośmieszone przez Demetriusa (Michał Majnicz), Chirona (Marcin Pempuś) i Aarona (Wojciech Ziemiański) - wszyscy trzej aktorzy popisywali się co rusz talentem komediowym. Poprzez postać Aarona - diabła, kochanka i sługę Tamory - wprowadzono rubaszny humor. Mimo że widok diabła paradujący z nadnaturalnej wielkości genitaliami jest sam w sobie absurdalny i żenujący, to jednak wydaje się uzasadniony, jeśli weźmiemy pod uwagę związek Aarona z królową Gotów, której niezaspokojone żądze dają o sobie znać wielokrotnie - i nie chodzi tu bynajmniej o żądzę zemsty. Dowcip prezentowany przez synów Tamory jest natomiast bardziej błazeński i sytuacyjny, jak chociażby wtedy, gdy nie mogąc zdecydować o tym, kto pierwszy zgwałci Lavinię. Im bliżej do tragicznego finału, tym humor staje się bardziej groteskowy i makabryczny - okaleczona rodzina Titusa robi sobie pamiątkowe zdjęcie, tak jakby chciała uwiecznić moment pogrążenia się w nieszczęściu. Także sztuczki kulinarne Titusa, gdy decyduje się on na dokonanie zemsty poprzez przyrządzenie pasztetu z synów Tamory i podaniu jej tejże potrawy, zostają zupełnie pozbawione powagi. Trafne okazały się także będące przerywnikami szekspirowskich tyrad o potrzebie sprawiedliwości, chęci dokonania zemsty i zaznania rekompensaty za własne krzywdy piosenki: dyskotekowe hity lat 80. (Fancy "Flames of love") czy nawet motyw z serialu "Polskie drogi". Wszystkie te reżyserskie zabiegi wyglądały na bardzo ryzykowne, ale ostatecznie ich użycie okazuje się sukcesem - a w dużej mierze składają się one także na sukces całego spektaklu.

Mimo że publiczność często się śmieje, nie można uznać "Titusa Andronicusa" za spektakl lekki, ani nawet przyjemny. Prawdziwe, szekspirowskie przesłanie nie straciło na sile pod wpływem kilku wygłupów i ironicznych tekstów. Nie jest też tak, że dzięki humorystycznemu zabarwieniu wychodzimy z teatru bez cienia refleksji. Wręcz przeciwnie, refleksje są jeszcze intensywniejsze, bo pojawiają się wątpliwości: jak mogę śmiać się z czegoś, co w gruncie rzeczy jest przerażające? Reżyser bardzo sprytnie podstawia nam lustro, którego przy okazji Szekspira nie może zabraknąć, a jednocześnie każe nam się niejako samym przed sobą wytłumaczyć ze swoich uśmiechów. Efektem jest to, że spektakl wywołuje silne emocje i niełatwo jest o nim zapomnieć, choć samo jego oglądanie nie jest męczące. Ciężar w "Titusie Andronicusie" nie został położony na żaden komponent, a każda jego cząstka jest tylko pewnym zalążkiem czegoś, co mogłoby zdominować spektakl i sprawić, że będzie mocniejszy. Jest tak, jakby reżyser nie mógł zdecydować, w którą stronę chce pójść ze swoim dziełem, ma kilka dobrych pomysłów i wykorzystuje je wszystkie, nie doprowadzając żadnego do końca. Nawet koncept wprowadzenia polsko-niemieckiej historii jest tylko zapoczątkowany, ledwie wspomniany w kilku odsłonach, a następnie zdominowany przez inne reżyserskie pomysły. Przedstawienie pozostawia uczucie pewnego niedosytu, choć jednocześnie może się bardzo podobać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji