Artykuły

Ionesco skomponowany

Można było oczekiwać, że w reżyserskim debiucie Jacka Ostaszewskiego ujawnią się w nowy w sposób związki kompozytora z teatrem. Że kompozytor wesprze reżysera, obdarzy go jakimś szczególnym wyczuciem sceny, wrażliwością na jej dźwiękową przestrzeń, jej głosy. W oczekiwaniach tych krył się właśnie szacunek dla Ostaszewskiego jako człowieka teatru, a nie - autora lepszej lub gorszej muzyki teatralnej. Bo też rzec trzeba, iż Ostaszewski wchodził w teatr (abstrahuję tu od jego rodzinnych z teatrem związków) świadom własnych wobec niego oczekiwań, ale i powinności. Kompozytor zdaje przecież sobie sprawę, że muzyka w teatrze współtworzy, a nie ozdabia, współgra, nie uwieńcza. Doświadczenia w tej mierze, którymi dzielił się też z innymi (od muzycznego treningu prowadzonego w II Studio Wrocławskim Cynkutisa, po zajęcia w krakowskiej PWST), pozwalały tedy patrzeć nań jako na potencjalnego reżysera właśnie.

Do debiutu w tej roli namówiła go Anna Augustynowicz, co jest o tyle oczywiste, że oboje współpracują ze sobą - ze znakomitymi efektami - od dawna, a i z tego względu, że to właśnie szczeciński Teatr Współczesny towarzyszył teatralnym narodzinom Ostaszewskiego-kompozytora. W 1991 roku stworzył on muzykę do prapremiery polskiej "Miguela Manary" Oscara Miłosza, w reżyserii Wiesława Górskiego. Jego późniejszy, bogaty dorobek teatralny powinien być, jak sądzę, tematem osobnego studium. Mówiąc tu najogólniej: była to zawsze muzyka współistotna z przedstawieniem. To jest współistniejąca z nim i stwarzająca je zarazem. Żeby zostać tylko przy szczecińskich przykładach: wspomnę z jednej strony wyraziste, jaskrawe techno z "Iwony, księżniczki Burgunda", a z drugiej stanowiącą jej przeciwieństwo, punktującą dyskretnie, zimną aż po uczucie gorąca, muzykę do inscenizacji Larssona.

Ostaszewski-reżyser nie zawiódł tych, którzy oczekiwali, że usłyszą w jego debiucie Ostaszewskiego-kompozytora. Nie dlatego, iż jest on też autorem muzyki do wyreżyserowanych przez siebie "Krzeseł". A dlatego, że poniekąd skomponował swój spektakl. Z kontrapunktu ciszy i dźwięku, z napięcia pomiędzy słowem a milczeniem, między ruchem trwaniem.

Przedstawienie zaczyna się od bardzo długiego milczenia: Stary (Jacek Polaczek), w półmroku, w głębi sceny, ustawia na stole papierowe statki. Przeciwny biegun tego otwarcia to finał: jarmarczne, wrzaskliwe wystąpienie Mówcy. A co pomiędzy? Feeria muzycznych atrakcji: nieziemsko piękne i odległe głosy Caruso, Frehel, Tino Rossiego, echa oceanu, mistrzowska ilustracja wejść kolejnych gości, gdy przez drzwi wpada wir dźwięków, plastycznie charakteryzujących wyimaginowane przez Starego i Starą (Anna Januszewska) postaci...

Nie da się ukryć, Ostaszewski poczyna sobie z materią muzyczną wyśmienicie, jej bogactwo urzeka. Problem jednak w tym, że jest to swego rodzaju pułapka. Na Ostaszewskiego-reżysera.

Rzecz jest zresztą natury ogólniejszej. Nie od dziś odnoszę wrażenie, że teatr absurdu - mimo usilnych starań, by brzmieć na współczesnej scenie współcześnie - staje się pustą, wygraną ze swych dotychczasowych znaczeń formą. Wydmuszką po grotesce. Kraszoną jak tradycja każe. Beckett bywa akademicki na ponuro, a Ionesco strasznie śmieszny albo sympatycznie ciepły. Można dyskutować, o czym to świadczy i czy to naturalna kolej rzeczy. Fakt zostaje faktem: nie działa to na korzyść teatru absurdu. Co szczecińskie "Krzesła", jak sądzę, potwierdzają. Bo Ostaszewski stworzył atrakcyjny, chwilami piękny spektakl, w którym wszakże wszelkich uroków, wyłażących spoza kompozycyjnych ram, wydaje się za dużo. Przykładem tego niech będzie tylko przywołane przez Starych wspomnienie Paryża - miasta, które jest u Ionesco jałową ziemią pamięci, potem nicości. W przedstawieniu Ostaszewskiego słowo "Paryż " wywołuje z głośników piosenkę Josephine Baker, liryczną, pachnącą Soir de Paris; a przecież nie chodzi tu o wspomnienie z wakacji nad Sekwaną...

Zamiast okrutnego, bezwzględnego dramatu - cytuję za samym Ionesco - "o nieobecności ludzi, nieobecności Boga, nierealności świata" - otrzymujemy historię ludzkiej samotności. Nie, oczywiście, Ostaszewski jest twórcą zbyt świadomym i dojrzałym, by fundował nam opowieść z cyklu "Był sobie dziad i baba...". Ale nawet świadome balansowanie na granicy obyczajowej farsy i melodramatu rodem z telenoweli pociąga za sobą niebezpieczeństwo emocjonalnych i stylistycznych uzależnień. Tak jest i tu: rozmywa się, założone zapewne, gorzkie przesłanie, iż kiczowata, tandetna rzeczywistość stanowi kwintesencję Nicości. Zostaje natomiast rzecz o parze starych ludzi, trochę zabawnych, bardzo wyobcowanych i skazanych na złudzenia. Egzystencjalna tragikomedia o absurdzie życia zmienia się w cierpki dramat z życia wzięty. A w finale nawet - z życia bardzo aktualnie postrzeganego: Mówca, który w "Krzesłach" jest bełkoczącym niemową, jawi się tu bowiem w efektownej scenie jako fałszywy prorok. Grający go w pantomimicznej sekwencji Grzegorz Falkowski zjawia się w blasku światła, w drzwiach samolotu. To złotousty, Hiper-VIP, Wszechpolityk - jego głos (użycza go sam Krystian Lupa!) nie jest znakiem pustki, lecz kłamstwa. Że to na jedno wychodzi? Możliwe. Ale daje nam alibi, którego u Ionesco brak: gdyby politycy byli szczerzy i mądrzy, ten świat byłby lepszy. Kto wie, może... Ale czy o tym są "Krzesła"?

Ostaszewski prowadzi aktorów w stronę rodzajowości raczej niż uniwersalności, stąd mamy do czynienia z dwoma wyrazistymi portretami, zanikają zaś przezroczyste, "pozbawione tożsamości" (jeszcze jedna ze wskazówek Ionesco) typy ludzkie. Wykreowani na scenie bohaterowie mają wiele przejmującej prawdy, ukazanej zresztą bez natrętnego naturalizmu, z dystansem. Nie bez kozery Starą gra Januszewska, której daleko przecież do starości - czego się wcale nie próbuje "wyrównać" charakteryzacją. W tym jednak rzecz, że "codzienna pospolitość" losu tej pary, spod której to pospolitości "przebija groza" (znów Ionesco: i to cytowany z programu do spektaklu), łagodnieje w owej perspektywie. Tracą ostrość kontury absurdu, nad chaosem unosi się duch harmonii, miękną krzesła, na których zasiadać ma lodowata pustka wszechświata.

A przecież na "Krzesłach" nie można się czuć zbyt wygodnie - zwłaszcza jeżeli mamy poczuć, że są to również nasze krzesła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji