Artykuły

Miękkie krzesła

Trudno nie zaobserwować tendencji, która ujawnia się od pewnego czasu w inscenizacjach Becketta i Ionesco. Jest nią skłonność do łagodzenia tych dramatów. Beckett jawi się jako pusta forma po grotesce, teatr blady, akademicki. Nieco inaczej Ionesco: wydaje się oswojony, ciepły. Teatr absurdu, tragiczny i śmieszny, wieść więc zaczyna miły żywot klasyki. Z honorami jej czynionymi i obojętnością wokół... Czy to wina formuły tego teatru, nie pasującej do rzeczywistości, czy raczej dzisiejszego teatru, który nie umie dla obu wielkich pisarzy znaleźć miejsca i formy?

Problem to na dyskusję znacznie rozleglejszą niż ta recenzja. Sygnalizuję go jednak, bo wydaje mi się on ważny w kontekście szczecińskich "Krzeseł". Spektaklu udanego jako realizacja, na swój sposób efektownego, mogącego się podobać. Rzecz jednak w tym właśnie, że to "podobanie się" jest pułapką. Bo Ionesco to teatr, którego sens rodzi się w innej sferze doznań.

"Krzesła" są obrazem bolesnej pustki i ponurego aż po śmiech absurdu ludzkiej egzystencji. Tymczasem Jacek Ostaszewski, który tą realizacją - po latach coraz wspanialszych doświadczeń jako kompozytor teatralny - zadebiutował jako reżyser, pokazuje nam "Krzesła" ładne, troszkę wzruszające, a nawet... aktualne. Zamiast dramatu o "nieobecności ludzi, nieobecności Boga, nierealności świata" - że zacytuję samego Ionesco - dostaliśmy więc opowieść o parze starych ludzi, którzy są nieporadni, trochę zabawni, bardzo samotni i smutni. Bo życie dawno przeżyli, i życie o nich (czytaj: inni) zapomniało, a jeśli sobie przypomina, to po to, aby wyszydzić, zabić tanim blichtrem polityki i wrzaskiem mediów, będących odmianą cyrku. W finale pełnym fajerwerków zjawia się więc Mówca (Grzegorz Falkowski) - młodzian w garniturze i w drzwiach samolotu (świetna, spowolniona pantomima) model arcy-VIP-a, w którym część widzów rozpoznaje Krzaklewskiego, a inni Kwaśniewskiego... Mówca u Ionesco to bełkoczący bez sensu niemowa. U Ostaszewskiego to złotousty, fałszywy prorok. Jeden z tych, którzy mamią tłum z trybun i ekranów telewizji. Efektowne? Tak. Ale czy tego rodzaju efekty są tu uzasadnione?

Rozumiem, że Ostaszewski - do "Krzeseł" (patrz: jego słowo wstępne do programu) mający bardzo osobisty stosunek - chciał tę sztukę ukazać przez inny niż zwykle pryzmat. Przez obecną u Ionesco tandetność, obrazującą nicość życia, przez melodramat hodowany w sztucznym świetle teleseriali. Stąd jego "Krzesła" bliższe są gorzkiej farsie obyczajowej niż egzystencjalnej tragikomedii. To się czuje, ale nie czuje się, niestety, cudzysłowu, który by nadał owym banałom, w jakie zanurzony jest los pary bohaterów, wymiar metafizyczny.

Jacek Polaczek (Stary), jak i Anna Januszewska (Stara) grają więc tak, by się w tej obyczajowej konwencji zmieścić. I to są role dobre. Paradoks polega na tym, że budzą więcej życzliwości niż grozy, jaką daje poczucie pustki. Z przyjemnością patrzy się na wyraziste portrety dwojga zmęczonych życiem ludzi, ale przecież cytowany w programie Ionesco pisał o bohaterach swoich sztuk: "żadnych charakterów, lecz postaci bez tożsamości".

Odnoszę zresztą wrażenie, że ta obyczajowa "miękkość" plus przesyt symboliki występuje w zbyt wielu elementach spektaklu. Bo czy akurat gwiazdki muszą stanowić wzór na ultramarynowej tapecie, żeby dotarł do nas sygnał, że chodzi o tzw. wszechświat codzienności? Czy wspomnienie Paryża (w sztuce jest to słowo-pustka, słowo wypalone do cna, Wielkie Nic) ilustrować musi zza kulis piosenka Josephine Baker? Inne sentymenty dopowiada głos Enrico Caruso, Rossiego. W kontraście dla zimnej pustki, grozy? Być może. Ale efekt jest pełen urody. Zbyt urodziwej, jak na szary, umierający świat wykreowany przez Ionesco.

Ostaszewski-kompozytor wspomaga zresztą Ostaszewskiego-reżysera mocno. Z pożytkiem, widocznym w komponowaniu wielu scen na zasadzie jakby muzycznej właśnie: od ciszy po dźwięk, w zawieszeniu pomiędzy milczeniem i słowem, ruchem a trwaniem. Ale gdy górę bierze Ostaszewski-kompozytor odczuwać zaczynam wspomniany już przesyt. Świat dźwięków stworzony, by zapełnić pustkę krzeseł, na których Starzy sadowią nieistniejących gości, jest naprawdę imponującym teatrem samym w sobie. Ale - znów - czy efekt nie zdominował sensu? Czy bogactwo tła dźwiękowego nie osłabiło wymowy straszliwej ciszy, w której żyją Stary i Stara?

Jest w tym spektaklu kilka scen, które zapadły mi w pamięć. Np. ta otwierająca przedstawienie, długa, bez słów: Stary, siedząc w półmroku, w nikłym świetle okna, słucha szumu morza i dmucha delikatnie w papierowe stateczki na stole. Ta scena robi wrażenie. Wzrusza. A czy to wzruszenie z tej właśnie sztuki?

Moim zdaniem: nie. Lecz jeśli "Krzesła" ustawione na scenie Współczesnego dostarczą artystycznych wzruszeń publiczności będzie to może znak, że potrzebne były to wzruszenia. Potrzebne naszej własnej ciemności i pustce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji