Artykuły

Opowieść o zwyczajnym szaleństwie

"Don Kichote" w reż. Jacka Bunscha na Scenie Letniej Teatru Miejskiego w Gdyni. Recenzja Gabrieli Pewińskiej w Dzienniku Bałtyckim.

Opowieść o zwyczajnym szaleństwie czy niezwykłym szaleńcu? O romantycznym idealiście, odlotowym marzycielu czy chorym psychicznie czubku, którego dziś nawet nie zamknęliby w psychiatryku? Jakby tak rozejrzeć się wokół - świat nasz dzieli się na Don Kichote'ów i Sanczo Pansów. Na tych, którzy szaleją, i tych, którzy temu szaleństwu ulegają. Dobrze to czy źle? Wystarczy przyjrzeć się rzeczywistości, by stwierdzić - niestety: "rzeczywistość ma zawsze rację".

Prosto to opowiedziana historia. Don Kichote - prostoduszny ubogi szlachcic naczytawszy się powieści rycerskich, popada w obłęd i wyrusza w drogę, by wzorem rycerzy naprawić zepsuty świat. A wszystko w imię miłości do Dulcynei - damy swej wyobraźni. Swoim giermkiem mianuje wieśniaka Sanczo Pansę.

Scena Letnia w Orłowie. Wieczór, 16 lipca 2005 roku. Morze i niebo tworzą doskonałą scenografię. Doskonałą, bo najprostszą na świecie. I stworzoną bez pomocy sponsorów - co za ulga - że jednak jest to jeszcze możliwe! Patrzę na to widowisko i myślę sobie: Kto wie, czy najważniejszy w spektaklu nie jest czasem Sanczo Pansa (w tej roli Bogdan Smagacki). Bo najbardziej ludzki: głupio-mądry, chciwy, cwany, tchórzliwy, ale i wrażliwy, bliski nam współczesnym. Człowiek naszych czasów. Normalny, zwykły. A Don Kichote (Sławomir Lewandowski)? W bezwzględnym świecie rozpusty i zła nie jest nawet szaleńcem, jest po prostu idiotą. I jak to idiota - potwornie samotny. Marzycielski błędny rycerz - chciałoby się rzec. Dziś byłby wariatem, jak nic, wariatem, na którym wyżywa się zły los. Załóżmy jednak, że to dziś właśnie warto iść śladem Don Kichote'a, to jest nie rezygnować z marzeń, tylko dlatego, że wokół roi się od Sanczo Pansów. Bo czyż sensem życia nie jest podążać do celu? A cel? Cóż po nim... Ale hola, hola, czy widzowie Sceny Letniej chcą wielkich słów, filozofowania, rozdzierania szat, refleksji nad konstrukcją tego świata? Chcą zabawy. I reżyser Jacek Bunsch to właśnie im funduje. To, ale nic ponad to.

Oto teatr w teatrze. Furczą hiszpańskie falbany w barwnych kostiumach Zofii de Ines. Tekst Cervantesa cieszy, czasem rozczula, urzeka cudowna muzyka Janusza Grzywacza. Aktorzy ma się wrażenie, bawią się na tej orłowskiej plaży równie dobrze jak publiczność. Słowa uznania dla nich wszystkich, zwłaszcza dla Rafała Kowala (Kardenio), który - jak zawsze - z najmniejszej roli potrafi zrobić osobny, doskonały spektakl. Dla Mariusza Żarneckiego (Proboszcz) za genialną prostotę, dla Leona Krzyckiego (Książę, Don Fernando) za - nazwijmy to - oryginalność wyrazu, dla Doroty Lulki (Dorota) zwłaszcza za "Don Fernando". Dla Sławomira Lewandowskiego i Bogdana Smagackiego - to było ich święto.

Ale nie będę się martwić, że na koniec niektórzy dłużej dziękowali sponsorom niż aktorom. Że ni stąd, ni zowąd do grona twórców spektaklu poproszono na scenę - nie wiedzieć czemu - prezydenta Gdyni. (To chyba żaden wielki wyczyn, że gospodarz miasta jest życzliwy scenie miejskiego teatru, tak powinno być). Tak więc nie będę się martwić, nie będę, bo przecież "szaleństwem byłoby umrzeć ze zmartwienia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji