Artykuły

Nic nie jest takim, jakim się wydaje

- Coraz częściej patrzę na życie jak na grę komputerową, jak na zdobywanie kolejnego levelu. Zdobywanie kolejnej "broni", kolejnego świata, który się przede mną otwiera, kolejnych możliwości. Trudności też się piętrzą, ale przestrzeń wokół mnie staje się większa i przestaje mnie przygniatać - mówi DOMINIKA OSTAŁOWSKA, aktorka Teatru Powszechnego w Warszawie.

Lubi milczeć. Nie udziela wywiadów. A i tak cała Polska ją kocha za łagodną i subtelną Martę Mostowiak z "M jak miłość". Wkrótce zaskoczy nas totalną zmianą, prowadząc "Tajemnice rezydencji" na ID, jednym z kanałów rodziny Discovery. "Jest tam intryga, namiętność, przeważnie ogromne pieniądze, zdrada, morderstwo" - mówi z tajemniczym uśmiechem. W naszej sesji pokazała swoją nową twarz - namiętną, zmysłową, luksusową. Tylko "Gali" zwierza się, że kiedyś obawiała się świata. Teraz to się zmieniło. Jest pewna, że ma prawo być sobą.

Przed Panią nowe zawodowe wyzwanie. Została Pani twarzą ID, jednego z dziewięciu kanałów Discovery i m.in. będzie Pani prowadzącą program "Tajemnice rezydencji".

- Kanał ID jest poświęcony różnego rodzaju z życia wziętym, intrygującym historiom, tajemnicom, zagadkom, które skrywają ludzkie słabości, żądze, namiętności. Przede wszystkim jest to opowieść o motywach, jakimi ludzie kierują się w życiu. Jest tam pożądanie, zemsta, przeważnie ogromne pieniądze, a czasem nawet zjawiska paranormalne. Ale tu nie chodzi o straszenie ludzi czy epatowanie makabrycznymi obrazami, tylko o pokazanie ludzkich historii z perspektywy tych dwóch zdań, które są mottem ID: "Zobacz z bliska. Nic nie jest takim, jakim się wydaje".

Każdy z nas doświadcza tego na co dzień.

- To jest hasło, które mi nieustannie towarzyszy w życiu. A im dłużej żyję, tym bardziej się o tym przekonuję. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, że zostałam aktorką, żeby zrozumieć, dlaczego ludzie robią i mówią pewne rzeczy. Wielokrotnie nie rozumiałam tych powodów i to miało ogromny, często negatywny wpływ na moje życie.

Testowanie życia na scenie pomaga zrozumieć jego sens w świecie realnym?

- Cały czas testuję ludzkie życiorysy: czy-tając książki, oglądając filmy, spotykając ludzi, grając. To wszystko, wydaje mi się, pomaga w życiu, bo pozwala zrozumieć i zyskać świadomość, która staje się tarczą, takim niewidzialnym polem ochronnym wokół mnie. Poznając prawdziwe motywy ludzkich działań, wiem już, że nie zawsze jestem ich przyczyną, nie muszę się obwiniać i odbierać wszystkiego tak bardzo osobiście. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie "dlaczego?" - dlaczego ktoś coś zrobił, powiedział, tak się zachował - fascynuje mnie od lat. To jest sedno mojej pracy i mój azyl, dosłownie wręcz. Myślę, że moje życie polega na tym, przynajmniej jeśli chodzi o ostatnie lata, żeby poczuć się w nim tak jak w teatrze. Czyli bezpiecznie. W teatrze zawsze czułam się bezpiecznie, w życiu coraz bardziej. Osadzam się.

Czy to oznacza jakieś poddanie się, rezygnację?

- Absolutnie nie. Coraz częściej patrzę na życie jak na grę komputerową, jak na zdobywanie kolejnego levelu. Zdobywanie kolejnej "broni", kolejnego świata, który się przede mną otwiera, kolejnych możliwości. Trudności też się piętrzą, ale przestrzeń wokół mnie staje się większa i przestaje mnie przygniatać. Dochodzenie do kolejnego poziomu sprawia mi przyjemność, nawet jeśli było okupione bólem, cierpieniem czy stresem. Im jestem wyżej, tym jestem silniejsza. Każde starcie kosztuje, ale też mnie wzmacnia. Przybywa mi serduszek.

Założyła Pani wreszcie odpowiednie okulary?

- Jakiś duchowy okulista chyba czuwa nade mną i podsuwa mi szkła przystosowane do mojej wady wzroku. Czasami żałuję, że nie założyłam tych okularów parę lat wcześniej. Fajnie byłoby nie pomylić się kilka razy albo nie mieć tylu wątpliwości. Ale z drugiej strony cieszę się, że przydarzyło mi się to teraz, a nie w wieku lat 80. Pozbywanie się błędnych przekonań, poczucia winy, wstydu jest jak zrzucanie ciężarków przypiętych do kostek i nadgarstków podczas ćwiczeń siłowych. Nagle idzie się tak lekko. Nie wiem, jak to jest czuć się lekko zawsze. Przypuszczam, że nie poczułabym tej lekkości tak wyraźnie, gdybym nie miała na koncie swoich problemów, tych wszystkich decyzji, podjętych lub nie, i zachowań przemilczanych lub przeczekiwanych. Dokonywałam takich wyborów, bo chciałam udowodnić, że zasługuję na życzliwość, że nie jestem zła...

...że jestem tego warta?

- ...że nie jestem ufoludkiem. Kilka dni temu byłam w Trafficu. Zupełnie przypadkowo zagadnęłam jakiegoś młodego sprzedawcę: "Podoba mi się Kimbra, czy mógłby mi Pan coś polecić?". I on mi dał płytę Soko "I Thought I Was An Alien" (Myślałam, że jestem kosmitą - przyp. red.). Dopiero w domu, po jakimś czasie, zobaczyłam ten tytuł i to było niesamowite, a jednocześnie zabawne przeżycie. Jeśli można oceniać czyjąś wrażliwość - a na ogół uważam to za nadużycie - to wrażliwość wokalistki wydała mi się bardzo bliska. Długo tak się czułam. Myślałam, że jestem obcym, który nie może wylądować na swojej planecie. Wydawało mi się, że ta planeta jest gdzie indziej, a ja muszę ukrywać się przed zdemaskowaniem. Teraz czuję się tak, jakbym zatoczyła koło, wylądowała tu, gdzie jestem, i stwierdziła, że to jest jednak to miejsce i że nie jestem "alienem". Albo przynajmniej że jest nas tu całkiem sporo...

Jak się Pani przygląda życiu, ma Pani poczucie, że ofiarami częściej są kobiety czy mężczyźni?

- Jednak kobiety. Jest w kobietach coś takiego - podobno daje się to wytłumaczyć uwarunkowaniami z początków ludzkości, kiedy kobiety w jaskiniach chroniły dzieci, strzegły ogniska i miały za zadanie wczuwać się w emocje i potrzeby najbliższych, w tym również mężczyzn - że z natury jesteśmy bardziej skłonne (choć bywają wyjątki) do empatii, poświęceń i zapominania o sobie. Jakby pamięć o sobie samej stała w sprzeczności z rolą matki, żony, kochanki. Tak już jest. Czasem jednak irytują mnie sytuacje, kiedy wyraźnie czuje się, że...

...mężczyznom wolno więcej.

- Kiedy mężczyzna np. odchodzi, to "ulega słabości, to folguje swojej naturze i zapewne ma ku temu powody". Kiedy odchodzi kobieta, to jest "niemoralna" i jednocześnie jakby trochę "niespełna rozumu". Folgowanie naturze męskiej jest... zgodne z naturą, a kobieca natura już na to pozwalać sobie nie powinna. Często wbrew temu, co deklarujemy publicznie, takie stereotypy podskórnie w nas żyją. A ja coraz częściej myślę, że nie jestem w stanie wpłynąć na to, co kto o mnie myśli. Nie jestem w stanie niczego zabronić ani nakazać. Jeśli ja wiem, co robię, wiem, czy to jest dobre, czy złe, i biorę za to odpowiedzialność - to jest to wszystko, co mogę zrobić.

Ja mam córkę, Pani syna. Myśli Pani, że nasze lęki o dziecko różnią się?

- Uważam, że limit lęków wyczerpałam dość wcześnie.

Co ma Pani na myśli?

- Tak moje życie się toczyło. Mojej mamie, mimo że dawała sobie w życiu radę, różne lęki towarzyszyły cały czas. Co jest w pewnym sensie zrozumiałe, bo jako dziecko przeżyła drugą wojnę światową i patrzyła na rzeczy, których, dzięki Bogu, ani ja, ani mój syn nie musimy oglądać. Jestem pewna, że wiele z tych strachów ukrywała, ale mimo wszystko to się zawsze czuło podskórnie. Poza tym cała rzeczywistość była podszyta jednym wielkim strachem: o jutro, o to, czy będą bułki, czy uda się kupić kawałek mięsa, czy lodówka się nie zepsuje, kto naprawi telewizor, jak dojedziemy na wakacje, czy taksówka się zatrzyma... Tysiące rzeczy wypełniających codzienne życie.

Nawet ja poczułam ich ciężar.

- I tak było. Wychowałam się z mamą. Przejmowałam od niej te lęki, choć czasami starałam się ją wspierać, być bardziej opanowana, bardziej optymistyczna. Dziś wiem, że to była raczej forma "zatuptywania" wrażliwości, próba brania się w garść - nienawidzę tego określenia, bo coś takiego nie istnieje - ale powiedzmy, taka próba po-kazania się od silnej, twardej strony dla mamy. Naprawdę czuję, że teraz jest taki moment w moim życiu, że wreszcie przestaję się bać. Jutra, ludzi, słów, drogi... Zaczynam odczuwać przyjemność z przeżywania nawet drobnych chwil, które były dla mnie stresujące do tej pory, i jedynym sposobem na ominięcie tego stresu było wyeliminowanie tych sytuacji z życia.

Jakiś przykład?

- Podróż w nocy samochodem, na drugi koniec Polski, sama, bez GPS, bez mapy, ufając, że przecież wiem, jakie są miasta po drodze, więc dojadę. Może dla niektórych mężczyzn to jest bułka z masłem, ale dla mnie nie. Jeszcze niedawno w takiej sytuacji zaciskałam zęby, napinałam wszystkie mięśnie i mówiłam sobie: "Przejadę przez tę noc. Muszę, potrafię".

Dziś sprawia to Pani przyjemność?

- Niedawno, przez moment, wydawało się, że pojedzie ze mną kolega znajomych i - śmiesznie to zabrzmi - byłam zła (śmiech), że ktoś zaburzy ten mój fajny świat. Na szczęście nie pojechał. Byłam sama, cieszyłam się, że mogę jechać, jak chcę, jak się pomylę, nikt mi nie będzie wypominał; mogę słuchać, czego chcę, tak głośno, jak chcę, mogę śpiewać - nikt mi nie zabroni. Może dla kogoś to jest banalne i śmieszne, że człowiek po 40 latach życia opowiada takie bzdety, ale przecież ludzie różnych rzeczy się boją, np. mdleją na widok pająka. Dla mnie samotna podróż nocą na drugi koniec Polski była traumą. Teraz jadę przez kompletnie czarny, oświetlony tylko moimi reflektorami las i myślę sobie: "Kurczę, wygląda jak z horroru, ale się nie boję". To jest ta radość.

Pani syn Hubert ma 10 lat. Jak się wychowuje małego mężczyznę?

- Nie wiem. Ja z nim żyję. Staram się różne rzeczy mu tłumaczyć, oczywiście staram się go chronić, ale nie zawsze mi się to udaje. Ostatnio przeżyłam koszmarną historię.

Może mi ją Pani opowiedzieć?

- Byliśmy na wakacjach na Mazurach. Jeden z kolegów Huberta miał urodziny, więc pojechaliśmy na paintballa, jakieś 60 km od naszego domu. Było trzech chłopców i dwie mamy, więc postanowiłyśmy włączyć się do zabawy, żeby powstały dwie armie. Postrzelaliśmy, było bardzo wesoło i po jakimś czasie wracaliśmy do tzw. bazy. Już jadąc w tamtą stronę, myślałam, że pan, który nas wiezie jeepem z jedynym pasem do przypięcia, mocno przesadza. Jechał chyba sześćdziesiątką, w lesie, po pagórkach, dolinkach, przez straszne wertepy, kompletnie nie przejmując się tym, że wszyscy telepiemy się z jednej strony na drugą. Chłopcy oczywiście zachwyceni, dla nich to był taki wojenny klimat i ja to rozumiałam, więc nie chciałam od razu zachowywać się...

...jak przewrażliwiona mamuśka...

- ...która marudzi. Siedziałyśmy z tą drugą mamą z tyłu, na pace, chłopcy tuż za kierowcą. Na kolejnej dziurze wyleciała mi broń Hubcia i żeby ją przytrzymać, obróciłam głowę. W tej samej chwili usłyszałam krzyk mamy tego drugiego chłopca: "Niech pan się zatrzyma!!! Niech pan stanie!!! Hubert wypadł...!!!". Patrzę - drzwi zamknięte, a Hubcia nie ma...

Horror!

- Ledwo zdążyłam się obrócić, a tam, gdzieś daleko, moje dziecko wśród drzew, w jakichś krzakach podnosi się na kolanach, macha rączkami i krzyczy: "Nic mi się nie stało! Nic mi się nie stało!". Kierowca nie widział, jak on wypada, ja też nie widziałam. Inni tak. To było szczęście, bo chyba na taki widok stanęłoby mi serce. Po prostu na jakimś wertepie Hubcio uderzył w drzwi, które nagle się otworzyły, a on wypadł. Siła pędu powietrza zatrzasnęła drzwi z powrotem.

Niewyobrażalne! Szczęście, że nic mu się nie stało. Kierowca też na kolanach przepraszał Panią i Huberta?

- Nawet nie powiedział "przepraszam", ale może sam był w szoku? Usiadłam z przodu, obok Hubcia. Po chwili mój syn powiedział, że jeżeli ktoś musiał wypaść, dobrze, że to był on, bo ma dużo szczęścia i nic mu się nie stało. Gdyby wypadł kto inny, różnie mogłoby się to skończyć, więc to była i tak najlepsza opcja.

Pani chyba żartuje?!

- Jest świadomym małym człowiekiem. Jest silny psychicznie. Teraz czasami mówi tak: "Mama, tylko pamiętaj, jakbym jeszcze kiedyś wypadł - to znaczy, tak się NIE stanie - ale jakbym jeszcze kiedyś wypadł, to pamiętaj, zanim się odwrócisz, pomyśl: Nic mu się nie stało. I dopiero wtedy się odwróć, bo ja wtedy wstanę i powiem ci: Nic mi się nie stało". Niesamowicie się wzruszyłam. Byliśmy dwa-trzy lata temu w Hiszpanii nad morzem, na plaży. Jest taki stereotypowy strach rodziców, że na ułamek sekundy odwracasz wzrok, odkręcasz np. butelkę z wodą i w tym momencie twoje dziecko znika. Ja coś takiego przeżyłam. Trwałoto może 30 sekund, skoczyłam do morza w ubraniu, drąc się histerycznie: "Hubert! Hubert!". To były najgorsze sekundy mojego życia. On, próbując wrócić do brzegu, wszystko widział, więc w tym lesie, dwa-trzy lata później, pierwsze, o czym pomyślał, to było, co ja czuję. Krzyczał, że nic mu się nie stało. Zrobił to dla mnie, żeby mi serce nie pękło w ciągu tych kilku sekund niepewności.

Skąd on się taki wziął?

- Może dlatego nie wiem, jak się wychowuje chłopców? On po prostu taki jest, wie coś więcej, niż jestem w stanie go nauczyć, opowiedzieć mu, przekazać. Może brzmi to, jakbym była nawiedzona, ale tak jest. Bardzo się staram, żeby nie miał różnych lęków. Sporo rzeczy często przychodzi mi do głowy, ale się powstrzymuję. Jak Hubcio wchodzi po pajęczynach linowych bardzo wysoko na drzewo, to ja siedzę na dole, słabo mi się robi ze strachu o niego, ale zadzieram głowę i krzyczę: "Super!", po czym przełykam ślinę i łapię kilka głębszych oddechów. Kiedy mój syn przeszedł park linowy w japonkach, bo szkoda mu było czasu na powrót po adidasy do auta, to choć miałam ochotę powiedzieć, żeby się przebrał, nie zrobiłam tego. Nie chcę na każdym kroku mówić mu, że powinien się czegoś obawiać, że coś się może stać, że ja wiem lepiej, bo sądzę, że on dużo rzeczy sam wie. Pamiętam, kiedyś Hubcio - miał wtedy może cztery latka - ogromnie chciał obejrzeć "Spider-Mana". Długo mnie prosił, w końcu się zgodziłam i pewnego dnia zasiadł przed telewizorem. Zaczął oglądać, ale czegoś się przestraszył i wyłączył telewizor. Siedział niezadowolony na kanapie, bo nadal pragnął obejrzeć ten film, ale się bał. Posiedział tak chwilę, pomyślał, wziął płytę i włączył sobie tzw. dodatki: jak się robi taki film, jak wyglądają efekty specjalne, jak to wszystko było montowane. Obejrzał to dokładnie, a potem puścił "Spider-Mana". Był gotowy, żeby go obejrzeć. Wtedy stwierdziłam, że on naprawdę dużo o sobie wie.

Daje Pani sobie przyzwolenie na odrobinę swojego własnego życia czy żyje Pani dla syna?

- Myślę, że sobie daję, albo raczej uczę się tego. Istnieje syndrom kobiet, które rozstają się z ojcem dziecka i często próbują to nadrobić. Nadrabianie przeróżnych rzeczy ćwiczę od dzieciństwa, więc teraz staram się z tym walczyć. Z drugiej strony jest czas na pracę, czas dla dziecka i tego czasu dla siebie samej tak dużo już nie zostaje, ale uważam, że mam do niego prawo. Wiem na sto procent, że im lepiej ja się czuję...

...tym lepiej czuje się Pani syn.

- Można dużo gadać, dużo tłumaczyć, ale w momencie kiedy ja dałam sobie prawo do mówienia "nie" w różnych sytuacjach, on też bardzo wyraźnie zaczął mówić "nie". Kiedy koledzy przyszli dwie godziny za wcześnie i siedzieli na krawężniku pod bramą, ja zaproponowałam: "Może jednak ich wpuścimy, skoro już przyszli", Hubert powiedział: "Nie, mama, umawiałem się z nimi za dwie godziny. Teraz mam co innego do zrobienia". I to jest zdrowe. On nikomu nie robi krzywdy. To koledzy postawili go w takiej sytuacji, wymuszając na nim coś, na co nie miał ochoty, bo przecież umawiali się inaczej. Ale jeszcze parę miesięcy wcześniej, kiedy ja nie potrafiłam mówić "nie", Hubert też by ich wpuścił.

Czy ten dzisiejszy świat jest stworzony do tego, żeby kobieta żyła w nim w pojedynkę?

- Ja sobie przez całe życie radziłam sama, ale z tyłu głowy istniała obawa, że może jednak sama rady sobie nie dam. Teraz coraz częściej mam poczucie, że na pewno dam radę. Ale to nie jest moja idée fixe. Uważam, że to, co najważniejsze w życiu, to jednak ludzie, którzy nas otaczają. Ponieważ jestem heteroseksualna, wolę tak bardzo blisko zaprzyjaźnić się jednak z mężczyzną. Nie dlatego, że mężczy-zna musi być w domu, żeby pomóc, wesprzeć, naprawić, tylko chcę mieć przyjaciela. A ponieważ lubię sięprzytulać do przyjaciół, wolę, aby był to mężczyzna. Tyle.

Dobrze jest być kobietą niezależną. To daje wolność wyboru.

- Między innymi dlatego zawsze chciałam być samowystarczalna. Jak będę chciała, żeby ktoś mi zamontował antenę, przybił półkę, naprawił kran - to wynajmę sobie pana, tzw. złotą rączkę. Natomiast niekoniecznie muszę szukać przyjaciela "złotej rączki". Przypuszczam, że taki mężczyzna nie do końca mógłby spełnić moje oczekiwania, powiedzmy duchowo-intelektualne, choć to może górnolotnie zabrzmi. Ale tak jest. Ja też pewnych rzeczy nie umiem. Nie jestem perfekcyjną panią domu i testu białej rękawiczki na pewno bym nie zdała. Na szczęście. Jestem lepsza w innych dziedzinach niż gotowanie czy sprzątanie. To nie jest treść mojego życia, a niektórzy mężczyźni tak postrzegają rolę kobiety u swojego boku. Ja się do tej roli nie nadaję. Dlatego rozumiem, że nie każdy mężczyzna musi umieć albo kochać naprawiać krany.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji