Artykuły

Zwariowany świat

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Coraz częściej można zaobserwować zjawisko pewnej unifikacji teatru, polegającej na tym, że na wielu scenach grana jest ta sama sztuka. Tak było na przykład z tekstami Sarah Kane, a ostatnio namnożyły się inscenizacje "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", i pewnie wkrótce trudno będzie u nas znaleźć teatr, który nie grałby tej czeskiej sztuki Petra Zelenki.

O czym to świadczy? Moim zdaniem o lenistwie teatrów. Bo, po pierwsze: nie ujmując nic tekstowi Zelenki, trzeba jednak powiedzieć, że sztuka jest w pewnym sensie samograjem, gdzie reżyser nie musi się aż tak bardzo natrudzić, a teatr nie musi dysponować zespołem składającym się z tuzów aktorskich. Po drugie: teatrom - jak widać - nie bardzo chce się poszukiwać nowych ambitnych sztuk i ryzykować ich wystawienie, więc przejmują z "rąk do rąk" rzecz sprawdzoną już gdzie indziej. Nie mówiąc o tym, że teatry mogłyby przecież sięgać do bogactwa dramaturgicznego zawartego w naszej rodzimej klasyce. No, ale tutaj często słyszę odpowiedź: pewnie chciałaby pani, abyśmy grali romantyków, lecz na to trzeba mieć nie tylko znakomitych aktorów, ale i chętnego do takiego repertuaru reżysera. A młodych reżyserów nie interesuje nasz dramat romantyczny ani w ogóle klasyka.

Przedkładają nad nią sztuki współczesne, nawet wtedy gdy te są banalne, farsowe i powierzchownie dotykają problemów. Owszem, takie sztuki o wiele łatwiej wyreżyserować, często są mniej wymagające w sferze intelektualnej i artystycznej i w sezonie można ich zrealizować więcej, na różnych scenach, zwłaszcza gdy są kameralne, dwu-, trzyosobowe.

Natomiast dla wydobycia ponadczasowego i zarazem aktualnego dziś przesłania zawartego w dramatach klasycznych, nierzadko trzeba znaleźć adekwatną formę wyrazu artystycznego. A to już wymaga wiedzy i głębszego przygotowania. Tu nie można przyjść na próbę, licząc na to, że aktorzy sami wymyślą, co trzeba. Ten repertuar wielkiej klasyki jest nieporównywalnie trudniejszy w realizacji i wymaga innego rodzaju skupienia artystycznego.

Nie jestem przeciwna graniu współczesnej dramaturgii, rzeczą oczywistą jest, że brak nowych sztuk mógłby się fatalnie odbić na teatrze. Przecież teatr w każdej epoce miał swoją współczesną mu literaturę, za sprawą której dawał odpowiedź na współczesne mu pytania.

Bez tego traci rację bytu. Teatr zawsze, w każdej epoce "żywił się" swoim czasem, zawsze był wpisany w pewien kontekst rzeczywistości, w jakiej funkcjonował. Musi być jednak zachowana rozsądna proporcja, dramaturgia współczesna nie może wyeliminować klasyki, zwłaszcza wielkiej klasyki, a młodzi reżyserzy nie mogą nastawiać się na "serialowe" reżyserowanie wyłącznie sztuk współczesnych.

"Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" to dość przewrotna komedia o charakterze farsowym, wykorzystująca humor abstrakcyjny i absurdalne sytuacje wpisane w aktualną rzeczywistość czeskiej Pragi. I nie tylko, bo akcja mogłaby toczyć się równie dobrze w innych miejscach tzw. byłego Bloku Wschodniego, gdzie dokonała się transformacja systemowa, w wyniku której pewne środowiska poczuły się zagubione i nie potrafiły odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Głównym bohaterem "Opowieści..." jest Piotr (zbytnio ospały w tej roli Jan Jankowski), to właściwie z jego perspektywy prowadzona jest narracja i dzięki niemu poznajemy resztę, czyli rodzinę Piotra, neurotyczną, nadopiekuńczą matkę, zagłuszanego przez nią męża (Władysław Kowalski), a także ukochaną dziewczynę Piotra Janę, która go właśnie porzuciła (Małgorzata Kożuchowska - najlepsza rola w spektaklu), czy dziwacznego przyjaciela Muchę (zabawny Waldemar Barwiński) oraz innych. Wszyscy są tu szurnięci, nie dziwi więc, że Piotr rozmawia z kocem, a jego przyjaciel doradza mu jak odzyskać Janę. Po prostu trzeba śpiącej Janie obciąć pukiel włosów, wygotować w mleku, wysuszyć, następnie rozrzucić tam, gdzie spotkali się po raz pierwszy. Z takich i podobnie absurdalnych scenek składa się ten wielowątkowy spektakl.

Wyznam szczerze, że poczucie humoru Zelenki nie zawsze mnie bawi, a niektóre sceny wywołują wręcz niesmak. Ponadto przedstawieniu brakuje tzw. nerwu dramaturgicznego i niezbędnego tempa. Tymczasem akcja w tym niemiłosiernie wydłużonym przedstawieniu ślimaczy się, powodując znużenie na widowni.

Na zdjęciu: scena z "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji