Artykuły

Powrót Gorkiego i coś jeszcze

1.

Cieszy niezmiernie, iż znowu można napisać dobrze o przedstawieniu warszawskiego Teatru Powszechnego. Znowu, to znaczy po raz drugi od czasu inauguracyjnej "Sprawy Dantona". I zrównoważyć ostre słowa, jakie padły niedawno (również spod czcionek mojej maszyny do pisania) z powodu "Nie-Boskiej komedii" na tej scenie. Dziś będzie mowa o "Barbarzyńcach" Maksyma Gorkiego, którymi praski teatr zakończył sezon, drugi w nowym okresie jego działalności.

2.

Premiera ta wydaje mi się znamienna. Znamienna i pouczająca z wielu względów. Oto teatr nasz wrócił do znakomitego pisarza, wybornego dramaturga-realisty, autora "Na dnie", "Matki" i "Jegora Bułyczowa". Wrócił? Ano tak, choć nigdy chyba na dobre się z nim nie rozstawał. Raz grywał Gorkiego częściej (na przykład w okresie Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich w roku 1949), to znowu rzadziej, jak w okresie ostatnich lat, powiedzmy, piętnastu.

Pisze o tym Jerzy Koenig w ładnym felietonie "Znowu Gorki" zamieszczonym w programie przedstawienia "Barbarzyńców": "Wiele się na to złożyło przyczyn. I to, że przez lat kilkanaście innego typu literatura, nazwijmy ją umownie antywerystyczną, interesowała teatr polski. I to, że Gorki był mało wdzięcznym materiałem dla najrozmaitszego rodzaju zabiegów inscenizacyjnych, reprezentował teatr, którego recepta wydawała się prymitywnie naiwna: tekst mówić głośno i wyraźnie, i nie wpadać na krzesła. I to, że sporo namącili nam historycy literatury, preparując portret Gorkiego na kształt monolitu ze spiżu i brązu, częściej zwracając uwagę na stanowczość, optymizm i monumentalność gestu, niż na półuśmiech niepewności, ironii czy nawet współczucia".

Ale przecież nigdy się nasz teatr od Gorkiego nie odżegnywał. Od początku, to jest od chwili polskiej prapremiery "Mieszczan" w teatrze krakowskim, która odbyła się wkrótce po prapremierze moskiewskiej. W okresie ostatnim, o którym pisze Koenig, grywało się u nas Gorkiego istotnie rzadziej. I może tylko "Na dnie" wracało raz po raz na którąś ze scen. Była w tym zresztą jakaś prawidłowość. "Na dnie" uznaliśmy za dramat prekursorski w stosunku do o ileż późniejszej literatury egzystencjalnej, odkrywaliśmy w nim swoisty "beckettyzm". Ale obok tego istotnie wielkiego dramatu znajdowaliśmy w spuściźnie pisarza, właśnie w ciągu tych lat ostatnich, sztuki mniej znane, jak "Fałszywa moneta" czy "Zykowowie", odkrywając w nich jakby "innego" Gorkiego.

3.

Dlaczego jednak ta premiera Gorkiego tak nas zafrapowała? Bo zafrapowała niewątpliwie i publiczność, i krytyków. Będąc dwukrotnie na przedstawieniu obserwowałem również widownię - autentycznie zaciekawioną, wyśmienicie reagującą, dającą brawa przy otwartej kurtynie zarówno aktorom jak i... tekstowi. Można odpowiedzieć po prostu - przedstawienie jest znakomite. Ale jest w tym wszystkim coś jeszcze. Chyba coś ogólniejszego. Wydaje mi się, że obserwujemy niezwykle ciekawe zjawisko, które można nazwać swoistym nawrotem do sztuki realistycznej. Powrotem realizmu ("komponowanego" oczywiście) oczekiwanym i to oczekiwanym jakby z pewną - nieuświadomioną nawet w pełni - tęsknotą.

Czyżby chodziło o płodozmian? O odpoczynek od symboli, nadrealizmu, deformacji? A może wchodzi tu w grę naturalna potrzeba zobaczenia w końcu na scenie, po dłuższej przerwie, żywych, unerwionych, zwyczajnie odczuwających i normalnie - jak w codziennej rzeczywistości - myślących ludzi? Potrzeba, podkreślam to, przez nikogo nie zadekretowana, ale właśnie naturalna, humanistyczna, zwyczajnie ludzka? Potrzeba przejawiająca się zarówno u publiczności, jak i u artystów sceny, dająca o sobie znać po obu stronach rampy?

4.

Przedstawieniem "Barbarzyńców" nasz wybitny pedagog, reżyser i aktor (jest nim przecież Aleksander Bardini również) potwierdził raz jeszcze, jak świetnym jest majstrem i to zwłaszcza w dziedzinie "literackiego" repertuaru realistycznego. Pokazał też, jak znakomicie potrafi prowadzić aktorów, a przede wszystkim, jak mądrze i szeroko potrafi patrzeć na sztukę i na życie. Swoją robotą kazał nam Bardini przypomnieć sobie najlepsze osiągnięcia naszego teatru sprzed lat piętnastu czy dwudziestu (kiedy to sam reżyserował dużo, głównie na obu scenach Teatru Polskiego). Zaprezentował teatr o jakim w ostatnim okresie niemal zapomnieliśmy (przypominał nam o nim od czasu do czasu warszawski Teatr Współczesny, ale w wydaniu nieco gorszym niż przed laty).

Teatr sprzed lat piętnastu, dwudziestu, dwudziestu pięciu? Więc co, staroświecczyzna? A może po prostu inna jakość, wyższa od tej dzisiejszej, eksperymentalno-nowoczesnej. Daj nam Boże więcej takiej "staroświecczyzny"! Jurek Koenig powiedział mi po obejrzeniu "Barbarzyńców": "Wiesz, siedziałem na widowni i czułem, jak staję się wielbicielem teatru tradycyjnego". Wielbicielką tego teatru, w taikim właśnie wydaniu, okazała się również publiczność. Po długim, trzygodzinnym spektaklu widownia dziękowała aktorom długotrwałymi oklaskami.

A może w ogóle gdzieś się mylimy z tą nowoczesnością i staroświecczyzną, może taki właśnie teatr, jaki zaprezentował w sztuce Gorkiego Aleksander Bardini i zespół Teatru Powszechnego będziemy już niedługo nazywać prawdziwie nowoczesnym?

5.

W audycji radiowej na temat przedstawienia reżyser powiedział, że na szczęście dla siebie nigdy dotąd nie oglądał "Barbarzyńców" na scenie. Ja oglądałem. Dwukrotnie. Za pierwszym, jak i za drugim razem były to przedstawienia teatrów radzieckich goszczących w Polsce. Polskich inscenizacji nie widziałem. Robiła je głównie Lidia Zamkow: w Teatrze Wybrzeże, potem w Krakowie i trzeci raz w Telewizji.

W roku 1954 pokazał "Barbarzyńców" w Warszawie moskiewski Teatr Mały. Napisałem wtedy dla "Sztandaru Młodych" recenzję zatytułowaną "Przeciw burżuazyjnej inteligencji". Sądzę, że ten tytuł dosyć trafnie oddawał nasze ówczesne odczucia, a tuszę nieskromnie, że może i mówił coś o intencjach przedstawienia. Chyba było ono wyraźnie ukierunkowane przeciwko obu inżynierom przybyłym do miasteczka budować kolej i do nich to właśnie odnosiło tytuł sztuki. Mało się wtedy zastanawialiśmy nad tym, co reprezentują sami mieszkańcy owej okolicy powiatu, gdzie nawet muchy brzęczą jakoś powiatowo. Byliśmy przeciwko Czerkunowi i Cyganowowi jako inteligentom wysługującym się wielkiemu kapitałowi (obojętnie - prywatnemu czy państwowemu, carskiemu...).

Po latach na tej samej scenie Teatru Polskiego w Warszawie Barbarzyńców zaprezentował znakomity leningradzki Teatr Wielki im. Gorkiego pod dyrekcją Georgija Towstonogowa. Jakże inne to było przedstawienie, jakże inne niosło nam odczucia. Wyważało treść i intencje sztuki Gorkiego zupełnie inaczej - tak chyba jak to autor zamierzył - w jednakiej mierze skierowane było przeciwko obu środowiskom, wykazywało barbarzyńskość zarówno jednych, jak i drugich.

Warszawskie przedstawienie Bardiniego w interpretacji sztuki wydaje mi się zbliżone do świetnego spektaklu Towstonogowa, którego zresztą nasz reżyser nie oglądał.

6.

Bardini przede wszystkim znakomicie wczytał się w tekst Gorkiego, wzorowo go zanalizował. Musiał przy tym stwierdzić, że sztuka jest bardzo dobrze zbudowana, że wątki świetnie się w niej wiążą i zazębiają, a postacie nakreślone są ostro, wyraźnie, bogato. Z tego stwierdzenia wyprowadził oczywiście wnioski dla spektaklu. Uwyraźnił w nim tę właśnie klarowną budowę utworu, zestroił wszystko i zharmonizował, dbając nade wszystko o właściwe uwydatnienie wzajemnych stosunków pomiędzy postaciami. A nić tych stosunków układa się w "Barbarzyńcach" w misterną i delikatną siatkę, niczym nić pajęcza tworząca pajęczynę. Każda pajęczyna ma swoją logikę konstrukcyjną - podobną logiką odznacza się owa siatka stosunków między postaciami w spektaklu Bardiniego.

Gdybym miał odpowiedzieć, co było pasją i motoryczną siłą kształtującą to przedstawienie, powiedziałbym, że ciekawość człowieka. I w ostatecznym wymiarze - współczucie dla jego doli, jego losu. "Losu nie można zmusić... - mówi się w pewnym miejscu pół żartem w Barbarzyńcach - to los zmusza ludzi..." Zachwycające jest to wyprowadzenie ostatecznych konsekwencji z tekstu Gorkiego. Przecież ta sztuka mówi w końcu, że wszyscy jesteśmy barbarzyńcami. Posłuchajmy tylko słów Katii, którą tak wspaniale gra w Teatrze Powszechnym Joanna Żółkowska (jest ta młodziutka aktorka zjawiskiem na scenie zupełnie niezwykłym). "Żal mi ojca... kocham go... wiem: jest nieokrzesany, okrutny... a jednak! Wszyscy ludzie są nieokrzesani, okrutni... Pan także, Stiepanie Daniłowiczu, pan także..." A jeden z głównych bohaterów, inżynier Czerkun grany przez Władysława Kowalskiego, powie na końcu z głuchą rozpaczą: "Tu nie podobna uchronić siebie, niech pani to zrozumie... nie podobna! Przemoc tego życia... tego błota..." Odpowie mu na to gniewnie Lidia Pawłowna, jedna z najładniejszych, najczystszych moralnie postaci: "Wszędzie - godni politowania, wszędzie - chciwi..." - "Ludzie muszą pragnąć czegoś wyjątkowego!..." - mówi wcześniej ta sama bohaterka, pięknie zagrana w spektaklu przez Martę Ławińską.

Tekst Gorkiego raz po raz skrzy się aforyzmami, rzucanymi przez postacie na ogół w tonie na poły żartobliwym. Celuje w nich zwłaszcza inżynier Cyganow grany w Warszawie szczególnie interesująco przez Stanisława Zaczyka. Cyganow ma doświadczenie i wiedzę. "Ale on jest taki... rozwiązły" - powie żona Czerkuna, Anna (zadziwiająco dojrzała rola stawiającej pierwszej kroki na scenie Ewy Dałkowskiej). "Wiedza jest cenniejsza od moralności" - rzuci jej na to mąż. Pozwolę sobie zacytować jeszcze jeden aforyzm, jaki pada w "Barbarzyńcach" ze sceny, bo bardzo jest ładny. A brzmi on: "Dla człowieka pracy pesymizm jest tak samo zbyteczny jak białe rękawiczki". Aktorzy w naszym przedstawieniu tak to wszystko podają, że widownia natychmiast chwyta i reaguje bezbłędnie.

Mógłbym wiele jeszcze wyliczyć walorów spektaklu. Reżyseria Bardiniego odznacza się finezją, ma wiele niuansów, można rozkoszować się wieloma szczegółami. Tu wszystko jest "zrobione", wszystko pomyślane, nie ma ani jednego "puszczonego" miejsca, kwestii, reakcji. Reżyser dokonał też świetnego opracowania tekstu; myślę zarówno o skrótach nadających mu lapidarność, jak i o poprawkach w przekładzie, który brzmi ze sceny bardzo współcześnie. Nie będę już się rozwodzić nad różnicowaniem nastrojów, wydobywaniem humoru czy wyrazistym pointowaniem poszczególnych

aktów. Wszystko to jest zrobione w spektaklu Bardiniego.

7.

Zrobione przez reżysera i zrobione przez aktorów. Od strony aktorskiej przedstawienie jest dopięte i dociągnięte w każdej dosłownie roli. Wymieniłem już Żółkowską, Ławińską, Kowalskiego, Zaczyka. Wymienić by trzeba wszystkich - jak głosi jeden z recenzenckich banałów. Cóż, banałów tak trudno się ustrzec, czasem bywają nawet na miejscu i coś znaczą. Więc nie wymienię wszystkich, ale przecież nie sposób pominąć roli Anny Seniuk, która jako Nadieżda Monachowa w sobie tylko wiadomy sposób wydobywa zarówno śmieszność postaci, jak i prawdziwy, autentyczny liryzm. Nadieżda w finale sztuki strzela do siebie z rewolweru - więc żarty muszą się gdzieś skończyć... Nie sposób nie podkreślić roli Bronisława Pawlika (Monachow), roli znakomitej, prawdziwie choć dyskretnie wzruszającej. A grają jeszcze w spektaklu i to grają wybornie: Barbara Ludwiżanka, Mirosława Dubrawska (w roli charakterystycznej), Mieczysław Pawlikowski, Wojciech Pszoniak, Gustaw Lutkiewicz, Andrzej Szalawski, Kazimierz Dejunowicź. Tak jak autor nie dzielił w "Barbarzyńcach" postaci na role i epizody, tak i Bardini oraz zespół aktorski przedstawienia nie czynią takich rozgraniczeń. Wszystkie postacie są ważne, każda ma swoją cegiełkę w świetnie zbudowanej całości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji