Artykuły

Polska gola!

TEATR POWSZECHNY -- jak mało który w Polsce - dba o obec­ność polskiej dramaturgii współczesnej na afiszu. Ma on obecnie w repertuarze spektakle, oparte na tekstach Białoszewskiego, Bratnego, Terleckiego, Choińskiego, ostatnio zaś odbyła się premie­ra "Meczu" JANUSZA GŁOWACKIEGO,

Komedii Głowackiego dzie­je się jednak krzywda. Ese­ista pisze w programie tea­tralnym, że jest ona produk­tem pasji moralizatorskiej, że są w niej szersze, społeczne odniesienia, jakoby uzasad­nione całym pisarstwem Gło­wackiego, nacechowanym etyczną bezkompromisowością. Tymczasem jest normalna, zresztą niezła i niejednym ostrzem naładowana komedia satyryczna: żadne zatem "Dziady" czy "Wyzwolenie", przeciwnie, po prostu szyder­czy, krytyczny rzut oka na zamknięty światek piłkarskiej reprezentacji kraju i skupio­nych wokół niej działaczy.

Ambicje i mechanizmy, rzą­dzące tym środowiskiem, są oczywiście swoiste i z pew­nością warte niejednej saty­rycznej komedii i niejednego wybuchu śmiechu. A mimo to żywot sceniczny i rezonans "Meczu" wcale nie są tak oczywiste, to znaczy nie są uzasadnione samą naturą sztu­ki i rodzajem talentu autora. Bardzo wiele zależy tu od wi­downi. Na przedstawieniu, które oglądałem, nikt się nie śmiał; owszem - kilka razy pojedynczy chichot, i to już wszystko. Trzeba więc kibico­wać piłce, znać jej gwiazdy, orientować się w mitologii futbolowego sukcesu - i tak dalej - by dobrze zrozumieć "Mecz" i zwłaszcza, aby zro­zumieć, że "Mecz" jest kome­dią, i to bardzo ostrą, czasem niesprawiedliwą, ale w sumie, w intencjach swych, potrzebną i ważną. Takich sztuk teatr nasz, a jeszcze bardziej nasza widownia potrzebują; oczy­wiście - byłoby ideałem - gdyby nie ograniczały się one do satyrycznej fotografii her­metycznych mikrośrodowisk w rodzaju grona lingwistów strukturalistycznych czy pił­karzy z reprezentacji, lecz by wzięły na warsztat szerszą problematykę. Mamy dość uciążliwych wad i narowów, by wyżywić całe pokolenie kome­diopisarzy.

Tak więc - oglądałem nud­ne przedstawienie "Meczu", co więcej, widziałem też, jak aktorzy, pozbawieni natych­miastowego rezonansu z wi­downi, słabli w oczach. O kreacjach mowy nie ma, a lę­kam się, że i o reżyserii trud­no cokolwiek dobrego powie­dzieć. Franciszek Pieczka roz­grywa całą swoją rolę bezplanowo wędrując od biurka do telewizora, czasem jeszcze schodząc ze sceny - sytuacji natomiast nie stworzono dla niego żadnej. Instynktem i po­trzebą tworzenia postaci z roli bronili się tylko niektórzy ar­tyści, jak Leszek Herdegen (wiceprezes) czy Władysław Kowalski (w roli skarbnika), trafniejsze też były epizody - na przykład Wrotek Andrzeja Wasilewicza, targujący się w trzech wejściach na scenę o fiata. W sumie - gdyby nie Nika Sołubianka, urocza se­kretarka prezesa, kwadransa­mi całymi nie byłoby na kim oprzeć spojrzenia...

Są widzowie i krytycy, któ­rzy widzieli lepsze (podobno) przedstawienia, na których znająca przedmiot publiczność reagowała żywo i wdzięcznie. Chętnie w to wierzę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji