Artykuły

Żywiołowy mistrz musicalu

Ilekroć aktorzy chorzowskiego Teatru Rozrywki grają jeden ze swoich sztandarowych musicali, tylekroć mają wrażenie, że ich grę śledzi zza kulis MARCEL KOCHAŃCZYK - zmarłego dwa lata temu reżysera wspomina Henryka Wach-Malicka.

I nie jest to bynajmniej odczucie towarzyszące tylko jednej czy dwu osobom. Zwalista postać Marcela naprawdę wrosła w te mury, a jego tubalny głos trudno zapomnieć. Był niekwestionowanym współtwórcą sukcesu chorzowskiej sceny i reżyserem jej największych przebojów: "Kabaretu", "Evity", "Skrzypka na dachu", widowisk "Jesus Christ Superstar" i "The Rocky Horror Show". A Złote Maski sypały się jak z rękawa...

Wielki talent

Pochodził z Sopotu i na Wybrzeżu jest pochowany, ale z Teatrem Rozrywki ściśle współpracował przez siedemnaście lat, dlatego wielu widzów do dziś sądzi, że był Ślązakiem z krwi i kości. Absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku oraz reżyserii w krakowskiej PWST zrazu nie chciał jednak zajmować się inscenizacjami musicalowymi, swoje miejsce widząc głównie w dramacie. Karierę w tej materii robił zresztą szybko i błyskotliwie - po kilku latach od debiutu był już laureatem licznych przeglądów, w tym prestiżowego Festiwalu Sztuk Współczesnych we Wrocławiu. Reżyserował m. in. w Gdańsku, Opolu, Lublinie, Szczecinie i Warszawie, ale Chorzów traktował wyjątkowo. Wiedział, że może kształtować wizerunek artystyczny tej sceny i jej linię repertuarową. Przyjechał do Teatru Rozrywki po usilnych namowach dyrektora Dariusza Miłkowskiego w połowie lat 80., w czasach, gdy musical szturmem wchodził do polskich teatrów i gdy toczyła się batalia o uznanie go za... pełnowartościowy gatunek sceniczny.

Ten teatr żyje

- Marcel uważał - wspomina dyrektor Miłkowski - że sztuki muzyczne, jak je z początku nazywał, nie poddają się regułom prawdopodobieństwa psychologicznego, a jego ten aspekt interesował w teatrze przede wszystkim. Postanowił jednak spróbować; lubił wyzwania, był konsekwentny i uparty. A potem okazało się, że to wspaniały poligon reżyserski, zaś "Evita", o "Kabarecie" nie wspominając, ma w sobie taki ładunek emocji, jakiego nie mają dziesiątki innych "poważnych" dramatów. Po prawie dwudziestu latach pracy nad inscenizacjami musicali zyskał w Polsce miano czołowego reżysera tego gatunku. Tak mu się to, nawiasem mówiąc, spodobało, że w końcu wziął się za bary nawet z przełamywaniem schematu operetki!

Na co dzień pogodny i obdarzony nieco sarkastycznym poczuciem humoru, w pracy Marcel Kochańczyk był przede wszystkim mediatorem. Rzadko na aktorów krzyczał, częściej ich do swojej wizji przekonywał. Fakt, że był przede wszystkim z wykształcenia plastykiem, wyraźnie rzutował na ostateczny kształt jego przedstawień. Jeśli nie projektował do nich scenografii (a lubił to robić), to i tak wyżywał się w komponowaniu poszczególnych obrazów. Bardzo dbał o szczegóły i o sceny zbiorowe, których ekspresję uważał za jeden z ważniejszych elementów przedstawienia.

W prywatnych wspomnieniach pozostał jako przemiły towarzysz wspólnych zabaw - pomysłowy, dowcipny i żywiołowy. W pamięci widzów żyje ciągle; jego inscenizacje wciąż pozostają na afiszu Teatru Rozrywki.

Marcel Kochańczyk, pokonany przez nieuleczalną chorobę, umarł w pełni sił twórczych, 15 lipca 2002. Miał 55 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji