Artykuły

Bluzgi, lemingi i chłopska rebelia

Czy miał rację Wiesław Myśliwski, pisząc o kresie kultury chłopskiej? Najnowsze wydarzenia w polskiej literaturze, muzyce i polskim teatrze zdają się tę smutną tezę potwierdzać - pisze Andrzej Horubała w Uważam Rze.

W dniu, w którym umarła Amy Winehouse, miałem potężną biegunkę" - tak brzmi pierwsze zdanie najnowszej powieści Krzysztofa Vargi pod tytułem "Trociny". A ponieważ Varga to pisarz świadomy, a w każdym razie świadomy znaczenia pierwszego zdania w powieściach, możemy przewidzieć, co będzie nas czekało na kolejnych stronach książki. Będzie to aktualny, pełen odwołań do popkulturowych i obyczajowych konkretów, nazw, przedmiotów, wydarzeń, bardzo świeży, upstrzony różnego rodzaju fekaliami i wy dzielinami, słowotok, z bohaterem, który nie będzie się cofał przed ujawnieniem własnej ohydy.

I Varga obietnicy zawartej w pierwszym zdaniu dotrzymuje. Kreując dziwnego bohatera -50-latka z wiejskimi korzeniami, rozwodnika, mieszkającego w Warszawie komiwojażera, kursującego między Wrocławiem, Poznaniem a Krakowem - na 367 stronach wyśpiewuje potężny hymn obrzydzenia. Obrzydzenia własną rodziną, własnym gniazdem, polską wsią i wsiową Polską, światem kebabów, pielgrzymek, wstrętem do kolejnych żałob narodowych, ale i do nowomodnych imitatorskich zachowań nowych miastowych. Varga liczy najwyraźniej, że eskalacja bluzgów w cudowny sposób przemieni je w dzieło sztuki, a bohater - zadyszany od nienawistnych monologów - nie tylko rozbawi i zafascynuje, ale stanie się nosicielem jakiejś głębszej prawdy o współczesności, tak jak zdarzyło się w utworach Bernharda, Houellebecqa czy w "Dniu świra" Koterskiego.

To zamierzenie, powiedzmy od razu, nie powiodło się, gdyż bluzg na własną ojczyznę od dawna jest zbiorem stereotypów przemielonych przez publicystykę i Internet, i wypowiedź taka jak "Trociny", płynąca po przewidywalnych korytach, nie jest niczym oryginalnym po niesmacznych książkach Kuczoka czy obrzydliwym "Dzienniku pisanym później" Stasiuka.

Ataki na sakramenty i obrzędy Kościoła katolickiego, na sanktuaria w Częstochowie czy Licheniu są rzeczywiście czymś, co trzeba by skwitować jednym prostym hasłem, jakim zwykli komentować przewidywalne teksty internauci: ziew.

To, że Varga ma smykałkę do wypełniania słowami stron, do fabrykowania skojarzeń, przekraczania różnego rodzaju rzekomych tabu, wiadomo od dawna. Zazwyczaj rozgrywa on sprawę na poziomie dość oczywistych konstatacji albo sentymentalnych chwytów. I w tej powieści brakuje Vardze bądź mądrości, bądź błysku artystycznego geniuszu, który wielki bluzg uczyniłby czymś inspirującym.

Zabawniejsze od samych "Trocin" jest to, że Krzysztof Varga punktujący żenujące przejawy imitacyjnego charakteru naszej transformacji, wydzielający cale nienawistne passusy o prowincjuszach udającym miejskich dynamicznych profesjonalistów, sam przecież w tym pochodzie imitatorów zajmuje miejsce szczególne. Idzie bowiem tropem wielkiego outsidera kultury austriackiej - Thomasa Bernharda, pisarza, który wydał zakaz wystawiania i publikowania swych dzieł w Austrii, pisarza, którego postawa życiowa poświadczała prawdę literacką i który nie tylko wymierzał chłostę swemu narodowi, ale praktycznie się z niego wypisał. Szydził, obrzydzał, demaskował, pogardzał, odrzucał. A Varga?

Pieszczoch salonu, mainstreamowy felietonista, redaktor "Gazety Wyborczej", którego bunt przeciw zbiorowości, tak głośno obwieszczany w "Trocinach", w żaden sposób nie przekłada się na realne decyzje. Tworzy papierowy eksperyment, wehikuł napędzający swój kolejny słowotok. Prawdziwie błędne koło. Przybysze z prowincji udają miastowych. Szydzący z nich Varga udaje pisarza nonkonformistę. Kto jest w tym układzie śmiesz-niejszy i pożałowania godzien?

Oczywiście ktoś broniący autora mógłby powiedzieć, że i Robert Mazurek w słynnym tekście "Alfabet leminga" pokazuje podobnie uproszczony świat, że nawet hasła pokrywają się z niektórymi ujęciami Vargi. Że zarówno pogarda do przyjezdnych, jak i traktowanie Warszawy jako jednej wielkiej wsi, że śmiech z ludzi ze smartfonami, z papierowymi kubkami Starbucksa wręcz literalnie pokrywają się z listą szyderstw Krzysztofa Vargi. I gdyby nie fakt, że Varga dopełnia swój obraz obrzydzenia polską wsią sprawami religii i żałoby narodowej, sugerując, że jego znienawidzone wsiochy niosą ze sobą i ten kłopotliwy, i anachroniczny garb, to przecież byłby wymarzonym autorem entuzjastów "Alfabetu leminga". No dobrze, ale i "Alfabet leminga", czyli szyderstwo z tych, którzy nie popierają naszych wyborów politycznych, gdzieś w tle mające za motto zawołanie z "Pieśni Pierwszej Brygady" -, jebał was pies", propagowane po kolejnych- przegranych wyborach przez wieszcza prawicy Jarosława Marka Rymkiewicza, nie jest z pewnością rzeczą do końca przemyślaną.

Kubek ze Starbucksa

Przejdźmyjednak do detalu, do konkretu, zajmijmy się kubkiem ze Starbucksa, gdyż ma on wielkie szansę, by stać się głównym rekwizytem kultury polskiej minionego sezonu. Występuje zarówno w połajankach prawicowych, jak i lewicowych. Jest znakiem imitacyjnego charakteru polskiej modernizacjii spóźnionej odrazy elit intelektualnych do wielkich przemian cywilizacyjnych po roku 1989.

Wsioch z kubkiem ze Starbucksa to personifikacja klęski nowego otwarcia. Sam kubek to znak zakłamania i odrzucenia tradycji. Posłuchajmy fragmentu spektaklu "Wimię Jakuba S." [na zdjęciu] Demirskiego/Strzępki:

"Żal mi tych ludzi, co krążą po nieswojej opowieści i nieswoje święta pańskie mają. [...] Tych ludzi z ubrań z radością wyrwanych z przecen, którzy w nowym mieście muszą się uczyć mody zachowania i jedzenia pałeczkami, i poznawać nowe słowa, i starać się jakoś wyrwać sobie kawałek swojego miejsca, którzy noszą papierowe kubki ze Starbucksa, żeby poczuć się lepiej! Znam was. Co, waśnie znam? Z domów katolickich, którzy przy telewizorze patrzą na siebie w przyszłości, żeby dorównać całej imitującej Europie tanią imitacją elity, mając za domowe zadanie. Znam was! Co, was nie znam? Więc chodzę tak, patrzę, że nie będzie tu pomnika dla nich, dla nas".

Problem rozchwianej tożsamości kulturowej Polaków z całą ostrością sygnalizowany był przez duet Demirski/Strzępka już wcześniej, w spektaklu "Niech żyje wojna!", w którym "przepisując" na wałbrzyskiej scenie serial "Czterej pancerni i pies", pokazali jego klasowy charakter, gdzie kolejni dowódcy czołgu "Rudy" 102 - Olgierd i Janek - reprezentują warstwę panów. W opartym na gonitwie skojarzeń tekście wykrzyczeli problem niezwykle istotny; jak awansujący chłop polski ma się utożsamiać z kulturą szlachecką czy wielkomiejską, skoro ta sama kultura jest narzędziem symbolicznej przemocy wobec niego? Sceny, gdy chłop -Tomek Czereśniak z "Czterech pancernych" - nie potrafi zachować się przy stole, gdy wśród śmiechów szlachetnie urodzonych nie radzi sobie z widelcem albo gdy nie potrafi odnaleźć się w oficjalnej mitologii państwowej z żalem za porcelaną czy z Powstaniem Warszawskim robionym przez młodzież z dobrych domów, mają przedłużenie w sztuce "W imię Jakuba S.".

Jakże daleko jego twórcom do ludzi stosujących mowę wykluczenia, szermujących wyzwiskami: "wieśniak", "wsiowe", "wsiurskie", "robić wieś". Monika Strzępka, przyznająca się od dawna do swych korzeni, stworzyła z Demirskim spektakl pozwalający spojrzeć jej oczyma na problem zasysania młodych prowincjuszy przez Warszawę. Zasysania i wprzęgania ich w system pańszczyźniany który przybiera dziś formę kredytu hipotecznego, z nowymi panami - bankiem i korporacją. Miażdżenia ich przez kulturę dominującą, która każe wyprzeć się swego dziedzictwa, podporządkowywać obcej tradycji, czujnie tropiącą każdy przejaw prowincjonalizmu. Zatopione w serii absurdalnych skeczy sceny, gdy teatralne alter ego Strzępki w chwilach wzburzenia, ku własnemu wstydowi, przechodzi na gwarę i towarzyszy jej "wiejski obciach", obok śmiechu wzbudzają nie tylko współczucie, ale i solidarność:

"Ja wtedy, gdy ty jeździleś na wakacje, jeździłam po polu ciągnikiem... Jeśli kto by mnie spytał, to mamy toaletę w domu na wsi, nie trzeba chodzić za stodołę, no naprawdę szyk, tako muszla porcelitowo błyszcząco. Sro się przewygodnie... Poinstruowałam ją, by jak przychodzi na domową moją oko liczność, to żeby kupiła wino powyżej 30 złotych...".

Imitacja, imitacja, imitacja. Wykwintne nowomodne potrawy, slang korporacyjny, podpinanie się pod szlachecką tradycję i kryjący się pod tym wszystkim wstyd. Wielki niezacieralny wstyd i świadomość, że w każdej chwili, wkażdym momencie wsioch może zostać zdemaskowany, jego wsiurskość może zostać wyciągnięta na światło dzienne i wyśmiana. Zdradzić go mogą język, zachowanie albo ktoś z rodziny. Groteskowy przybysz z tamtego prowincjonalnego świata: zapijaczony, niewykształcony, awanturujący się. Żałośnie domagający się posłuchu dla swych anachronicznych rad i mądrości.

Czy więc jedynym zachowaniem chłopów ma być lament nad krzywdą i niedostatkiem? Czyż jedynym sposobem na zachowanie godności ma być autoironia? Twórcy szukają innych odpowiedzi Nieprzypadkowo spektakl rozgrywa się wokół widma Jakuba Szeli. To bunt, prawdziwy krwawy bunt De mirski ze Strzępka testują jako broń na pańską pychę. Zamiast Powstania Warszawskiego - rabacja galicyjska. Ale chyba sami dostrzegają, że jest to droga donikąd. Napis pojawiający się na koniec spektaklu, że "Jakub Szela jest już pod Jankami", pielęgnujący złudzenie, że chłopi rozsadzą turbokapitalistyczny neopańszyźniany ustrój, jawi się jako mocno wątpliwa nadzieja na przyszłość.

Punk's not dead

Dwie płyty kierowanej formacji R.U.T.A. - "Gore" i wydana kilka tygodni temu "Na Uschod" - oparte na pieśniach rebelii, protestu i krzywdy chłopskiej, pokazują, jak mocny może być przekaz oparty na kulturze ludowego sprzeciwu,

Szczególnie ciekawy jest mariaż folku z estetyką punka. Cóż bowiem wynika z tych chłopskich pieśni wywrzeszczanych przez punkowców -Nikę, Robala iGumę? Że buntownicy, oprócz odpalenia potężnego ładunku nienawiści w stosunku do systemu, mogą poradzić sobie ze świadomością własnej brzydoty, własnego prymitywizmu, własnych braków i niedostatków, wynikających - a jakże - z przemocy pańskiej. I punkowi buntownicy uwzględniający własną ohydę, szyderczo prezentująją światu, gdyż i ta ohyda jest elementem oskarżenia systemu, systemu, który stara się lukrować rzeczywistość i kryć brzydotę pod pozornym ładem. Wrzask zespolony ze słowami żądnych odwetu udręczonych chłopów daje bardzo mocnyispójny komunikat

Chociaż próba ideologizowania pieśni, czyniona w dołączonej do drugiej płyty książeczce, wiązania ich nie tylko z działaczami Antify, z anarchistycznymi grupami z Białorusi, Ukrainy i Rosji, ale też z tradycją rzezi wołyńskiej, pokazuje, że problem chłopski zawsze jest narażony na polityczną hochsztapler kę, to jednak triumfalny powrót punka w takim wcieleniu może zainspirować pytanie, co by się stało, gdyby w wielkim ruchu "Solidarność" zwyciężył nurt plebejski. Gdyby w miejsce mieszczańskich rockowych ballad spod znaku zespołów Perfect czy Scorpions to ruch punk, osobliwie afirmujący własne upośledzenie, nadał ton przemianom końca XXw. Czy dalibyśmy tak łatwo ograć się na salonach Warszawy i Europy, gdybyśmy zamiast pospiesznie zmieniać swetry na marynarki, miast dostosowywać się do gładkich manier i zawiłej mowy profesora Geremka, zamiast wstydzić się braku ogłady i znajomości etykiety oraz języków obcych, brudni i nieokrzesani wykrzyczeli swój protest i biedę?

Zostawmy te pytania miłośnikom historii alternatywnych, bo przecież nie koniec to istotnych problemów, jakie stawiają przed nami teatralni i folkowi twórcy.

Uderzające jest, że postawienie się w roli ofiary, akcentowanie własnego upośledzenia, sugeruje jakoby kultura chłopska miała niewiele do zaoferowania poza lamentem krzywdy i okrzykami buntu. Uderzające, że dzieła wiązanych z lewicą twórców nie są w stanie przeciwstawić wielkomiejskiemu molochowi mocnego pozytywnego przesłania płynącego ze wsi. Jak gdyby doświadczenie chłopskiego losu, twardej moralności, ciężkiej pracy, religijnego przeżywania natury było rzeczywiście bezbronne wobec kolorowego telewizora postawionego w chłopskiej izbie. Ta niemożność oparcia się blichtrowi wielkiego miasta, przeciwstawienia mu własnego dziedzictwa, zdaje się potwierdzać tezy zawarte w lamencie Wiesława Myśliwskiego o kresie kultury chłopskiej.

Czy prowincja nadal będzie tylko dostarczać swe dzieci miastom na przemiał? Czy dotknięci przekleństwem zewnątrzsterowności prowincjusze będą tylko nawozem dla systemu? Czyżby zostały nam już tylko folklor i plebejskie szyderstwo? Czy z Polski B nie popłynie mocne pozytywne przesłanie?

-

Krzysztof Varga Trociny

wyd. Czarne

Paweł Demirski W imię Jakuba S. reż. Monika Strzępka Teatr Dramatyczny, Warszawa

R.U.T.A.

Na Uschod. Wolność albo śmierć

Karmi" Kommando

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji