Artykuły

Z narodowej mitologii (fragm.)

DZIĘKI zaproszeniu Teatru Pol­skiego Warszawa mogła poznać teatr Mikołaja Grabowskiego, reżysera i inscenizatora, który do niedawna jeszcze dawał o sobie znać w Łodzi i Poznaniu, a te­raz prowadzi krakowską szacowną scenę im. Słowackiego. Mogliśmy poznać w miarę pełny kształt tego teatru, spójny, wręcz monolityczny, choć wyznaczany tytułami z odleg­łych epok. Wszystkie one przecież obsesyjnie podejmują jeden i ten sam temat: są z naro­dowej mitologii, z ojczyzny-polszczyzny, z niepokoju i przywiąza­nia, obawy i miłości. Są stąd. Wszy­stkie powstały jakby w odpowiedzi na jedno retoryczne pytanie z Gom­browicza: "Nie obrzydła Tobie polskość Twoja?..."

Ten Gombrowicz najpierw. Trans-Atlantyk, powieść przeniesiona na scenę (prapremiera w Łodzi w 1981 roku, w rok później w Krakowie). Zadziwiająco sceniczna aż dziw, że nikt na to wcześniej nie wpadł (druk 1953, w kraju - 1957). Fabuła - jak z powieści kryminalnej: Gonzalo, bogacz argentyński i homoseksuali­sta chce uwieść młodego syna pol­skiego majora. W tym wszystkim młody pisarz - emigrant - Gombrowicz waha się: dopomóc czy prze­szkodzić? Pojedynek i zaskakujący finał. Suspens.

Ale to przecież tylko maska, pod którą kryje się nieprzebrane bogactwo. Ironia i pokora, tęsknota i obrazoburstwo, gorzka autosatyra i własne lęki twórcze (konflikt z Borgesem tu sportretowanym). A nade wszystko superpolskie paradoksy, hiperzjadliwy portret emigracji, któ­ra jest lustrem narodu. A ponad wszystkim - rozważania o polskim losie i tragedia 1939 roku symbolizująca wszystkie polskie tragedie. I finałowy wielki niemilknący, oczyszczający śmiech.

Teatr gra "Trans-Atlantyk" bra­wurowo. Właśnie jak dobry suspens. Tempo, klarowność scen i sytuacji, umowność doprowadzona do grani­cy groteski. Gra, opowiadając obra­zami i akcją to, co sam Gombrowicz jako narrator i jako postać opowiada. Bardzo pomysłowa scenografia Jacka Uklei, pozwala nie czynić zbędnego zamieszania na scenie.

Pojawienie się Jana Peszka na scenie podnosi temperaturę spektaklu niemal do stu stopni. Jego Gonzalo to zlepek kilkunastu błyskotliwie zarysowanych typów. Zasługą talentu i scenicznej inteligencji aktora jest i to także, że finałowy śmiech brzmi i śmiesznie, i straszno. Jak u Gombrowicza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji