Artykuły

...porachunek z Polską słabą

Jaszcze nie wiemy, jaka będzie ta premiera. Czy nagle stanie się na widowni to coś niezwykłego, nienazwa­nego, co towarzyszy tylko spektaklom nadzwyczajnym, czy wyjdziemy z teatru oszołomieni, zafrapowani, otu­manieni, czy teatr raz jeszcze uświadomi nam z całą przeni­kliwością: kim jesteśmy, skąd wyrośliśmy?...

Są wszelkie szanse na to, aby tak się stało. W sobotę ze sceny Jaracza zabrzmi słowo Gombrowicza. Powieść "Trans-Atlantyk" po raz pierwszy w swoich dziejach przyoblecze się w teatralny kształt. A że i tekst jest niezwykły, sięgający w same trzewia pojęcia "polskość", może rozegrać się przed oczy­ma widzów wielkie misterium narodowe. Pisał Gombrowicz o "Trans-Atlantyku": "Nie walczyłem wcale z umarłą Polską przedwojenną i dawnym stylem patriotyzmu, pisałem w jakimś sensie satyrę. Odbyłem "porachunek" nie z żadną poszczególną Polską, rzecz jasna, ale z Polską taką jaką stworzyły warunki jej historycznego bytowania i jej umieszczeń w świecie (tzn. Polską słabą)". Czyż nie są to właśnie treści, na które czeka­my dziś najbardziej?

Na pięć minut przed premierą rozmawiałam z adaptatorem i reżyserem Mikołajem Grabowskim.

- Dlaczego właśnie Gombrowicz? Teraz, w tym momencie? I dlaczego jego tekst niesceniczny, a nie któraś ze sztuk?

- W "Trans-Atlantyku" znalazłem te wszystkie sensy, które zawierają jego dramaty, ale wyrażone w sposób swobodny, bo nie wzięty w ryzy konwencji teatralnej. Wylewał on je na papier nie bacząc na formę, stąd dostęp do jego myśli jest łatwy. Nic za niczym się nie kryje.

Jestem zdania, że w teatrze należy powrócić do sensu. Dla­tego nie brałem na warsztat jego sztuki, ale właśnie powieść, o czym myślałem 5, 6 lat. W "Trans-Atlantyku" Gombrowicz nie jest spięty formą, dobiera się do życia, do tego co istotne, a więc uniwersalne. Mam wrażenie, że właśnie w tej powie­ści przestał się on, po doświadczeniach ze sztukami, zajmować swoimi własnymi sposobami widzenia świata, a zajął samym światem, mógł już przestać myśleć o sobie. I dlatego mam wrażenie, że w tym utworze Gombrowicz chwyta życie za gardło, pogłębia te idee, które zawarł w swoich sztukach.

- Niech pan przejdzie do tematu: polskość...

- W "Trans-Atlantyku" Gombrowicz zaczął mówić słowo - Polak, czego nie było dotąd. Owszem ojciec w "Ślubie" był szlachcicem, ale nie mówiło się - Polak. W tej powieści jest wszystko to, co było w jego sztukach, zajmuje się więc autor kulturą europejską, problemami anarchii, wywrotowością młodości, a jednocześnie polskością, kompleksami Polaków, ich mentalnością, tradycją itp.

Nie dziwi się chyba pani, że w tym znalazłem temat, bowiem te problemy interesują mnie od "Pamiątek Soplicy" Rzewuskiego i ciągle szukałem tekstu, na którym mógłbym mówić o Polsce. Nie zrodziło się to w sposób sztuczny, lecz naturalny. Jednocześnie chciałem tu opowiedzieć w całości o Gombro­wiczu, "sprzedać" jego myślenie.

- Nie bez znaczenia był chyba gatunek tego utworu, wywodzący się bezpośrednio z gawędy szlacheckiej?

Toż to przecież to, obok warstwy myślowej, tak mnie zafrapowało u Rzewuskiego! To forma, którą kiedyś zapoczątkował Pasek i która obrosła w polskiej literaturze bogatą tradycją. Również w swoim spektaklu nie odrywam się od niej, postać Gombrowicza przeprowadza narrację; istnieje wiec on jako gawędziarz, a zarazem dostaje się w szpony tych ludzi, których swoim opowiadaniem wywołał. Są trzy płaszczyzny jak gdyby wspólne dla Rzewuskiego i Gombrowicza: tok narracji, sprawy myśli i opinie autora, bo przecież twórca "Pamiątek Soplicy" także ironizuje. W tym sensie robota nad Gombrowiczem mieści się w tym samym nurcie moich zainteresowań.

Nie mówiliśmy dotąd o rzeczy bardzo ważnej - anegdocie utworu i jego wykładni ideowej. A przecież jedyne polskie wydanie tej książki z roku 1957 zawiera zaledwie 10 tys. egzemplarzy...

- Gombrowicz w 1939 r. znalazł się w Argentynie. Tam otarł się o kolonię polską i mógł się jej przyjrzeć bliżej. Okazało się, że ta sytuacja wyobcowania, a także tocząca się w Polsce wojna spowodowały, że kolonia polska stała się osobliwym mikroświatem rządzącym się tymi samymi prawami co w kraju, te same można było tam znaleźć układy zależności, emocje, tyle że spotęgowane, spiętrzone. Gombrowicz spenetro­wał więc Polskę nie w Polsce, dając jej obraz niezwykły.

Znalazł tam Polaków strasznie rozbitych, wywróconych, po latach nie bezpośredniej a mitologicznej łączności z krajem. Tworzy wiec wizerunek ludzi żerujących na swojej polskości, uderza z całą mocą w tzw. kompleks polski, kompleks wobec Europy, wywodzący się chyba z dążeń do "Polski mocarstwo­wej". Nie ma tu jednak prześmiewania z tradycji, jest realne spojrzenie na te sprawy, oparte o konkret. On pokazuje, jaki naród polski jest naprawdę, udowadnia że żyje w kraju ubo­gim, wskakuje, że w końcu p. Kowalski niewiele ma wspólnego z Chopinem, na którego stale się powołuje.

Jakież to aktualne dziś, mogą świadczyć słowa Wałęsy o dą­żeniu do stworzenia drugiej Japonii, tak dalece nie jesteśmy w stanie oderwać się od mitologii.

Ale cechą charakterystyczną tego utworu jest dwoistość: Gombrowicz chce, żeby było inaczej, ale sam także nie jest w stanie od tej spuścizny się oderwać.

- Muszę te rozmowę zakończyć przeczuciem, że na scenie Teatru Jaracza może zacząć dziać się naraz coś wielkiego...

- Proszę napisać, że praca nad tym spektaklem jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Są momenty, w których myślę o wy­miarze i skali polskich dramatów narodowych, ale natych­miast wyrzucam te myśl, bo się lękam... Niezależnie jednak od wersji scenicznej "Trans-Atlantyku" mogę powiedzieć, że waga problemów jest tutaj tak wielka, że trzeba się ternu starannie przypatrzyć. Niech się ludzie przyjrzą, a może się okazać, iż jest nowy dramat narodowy. I to powiedziawszy natychmiast się z tego wycofuję...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji