Artykuły

"Pornografia" czyli haczyk na widza

Czy Gombrowicz będzie szóstym wieszczem narodu polskiego? Sądząc po rozmiarach komentarzy krytycznych i filozoficznych osób drugich i samego pisarza - szanse są wielkie. Realizacje i odbiór jego dzieł już nie daje podstaw do takiego optymizmu. Po prostu "szkodzą uczuciom myśli nadto rozwinięte". W dziełach wokół nich za dużo rozważań, dociekań, budowania teorii, za mało natomiast, autentycznie żywego i atrakcyjnego tworzywa.

Oczywiście wyjątkowe jest "Ferdydurke" Ale co jeszcze? Tak naprawdę? Z "Operetką", ze "Ślubem" wiele sprzecz­nych ocen i sporów przy inscenizacjach scenicznych. Im dalej w stronę drugiego rzutu - tym więcej zagadek. Gombrowicz nie oddaje pola i wdaje się w dyskusje, wy­jaśnia swoje intencje rozświe­tla metafizyczne zagadki swo­jego pisarstwa. Całe "Dzien­niki" są jednym, wielkim ko­mentarzem. Bagaż przypisów, objaśnień, refleksji cięższy od oryginałów. Naruszona jest jakaś prawidłowość.

Weźmy taką "Pornografię". W ogóle i w przypadku przed­stawionym przez teatr ol­sztyński. W Olsztynie po perwersyjności "Kobiety pająka", po nagościach "Boga", po jed­norazowym szoku "Henry Millera" - "Pornografia" Gombrowicza może być ko­lejnym haczykiem, pułapką zastawioną na widza. Na razie pułapką skuteczną. Na długo?

Jak to jest? Taki wielki pi­sarz, i takie nudne, długie przedstawienie? "Tych rze­czy" próżno oczekiwać i wypatrywać. Mnóstwo natomiast powtórzeń nękających pisa­rza obsesji, budowania wszy­stkiego według przyjętego z góry założenia.

Gombrowicza literatura jest przytłoczona ciężarem niedoj­rzałości i młodzieńczości. Pisarz nie może wyrwać się spod wpływów tego, co umy­ka, co jest przeszłością, co mniej wartościowe, ale ciągle wpływa na naszą egzystencję. Dążąc do doskonałej formy pozostaje pod skrywanym urokiem naturalności, nagości, swobody, braku stylu.

Na jednym skrzydle "Ferdydurke" "Ślub", na końcu "Pornografia". Na drugim skrzydle głównie "Operetka". "Ferdydurke" wyprzedza "Pornografię" o ponad ćwierć wieku. Ale pisarz ciągle zma­ga się z tym samym. W "Ferdydurke" młodość zadaje gwałt dojrzałości. W "Ślubie" jest odwrotnie. Tu triumfuje starszeństwo. W "Pornografii" usiłuje dostrzec i przedstawić współzależność. Dojrzałość potrzebuje młodości. Młodość nie może obejść się bez do­rosłości.

Teoria piękna. Tylko jak to zrobić żeby przekonać widza, a materię widowiska uczynić atrakcyjną? Gombrowicz wy­kazał niecierpliwość, zachłan­ność brak umiaru. Gdyby napisał jednoaktówkę, z jasno wypunktowanym założeniem głównym. Tak, jak czynił to jego młodszy kolega Mrożek. Gombrowicz miał ambicję wieszcza. Obsesja musiała mieć wymiar co najmniej narodowy. Dlatego akcja "Pornografii" rozgrywa się w okupowanej Polsce, której Gom­browicz nie znał, nie miał większego pojęcia o życiu pod parawanem hitleryzmu. To widać.

Obraz "Pornografii" przypo­mina ziemiańską sielankę. O jakimś Niemcu ledwo się wspomina. Postać Siemiana wprowadza wątek tchórzliwe­go dowódcy partyzanckiego, do tego w kostiumie histo­rycznym AK-owca. Gombro­wicz zupełnie dowolnie; lek­komyślnie obraca sobie realiami historycznymi. To dla niego tylko tło. Cały czas chodzi mu o osobiste skłonności, o teorię filozoficzno-literacką.

"Dzienniki" przepełnione są wyjaśnieniem sensów dzieł. Gombrowicz odpowiada na wątpliwości, polemizuje, sprze­cza się z oponentami. Żywoto­wi dzieł w druku i na scenie niewiele to pomaga. Ogląda­jąc olsztyńską "Pornografię" dochodzimy do wniosku, że intencje rozchodzą się z doko­naniami. Skromne scenki z życia drobnego ziemiaństwa w czasach okupacji hitlerow­skiej nie chcą ani rusz potwierdzić nam założeń pisarza, które znamy z wcześniejszych kontaktów z twórczością Gombrowicza.

A co ma począć widz przypadkowy? Taki co niewiele wie o Gombrowiczu, a do teatru ściągnęło go intrygujące słowo "Pornografia"? Taki widz może sobie zadać pytanie o co tu naprawdę chodzi? Fabuła ciągnie się, niewiele z niej wynika, momentów naprawdę dramatycznych mało, aktorstwo tylko chwilami intrygujące. Do tego reżyser Henryk Adamek specyficznie traktuje główną postać pisarza Witol­da, za którym ukrywa się sam Gombrowicz. Olsztyński Wi­told w interpretacji Artura Steranki jest trochę kaboty­nem, trochę cynikiem, całe zdarzenie traktuje z rezerwą, ale nie całkiem świadomą. Nie wiemy, bo nie tłumaczą tego fakty sceniczne, czy Wi­told (Gombrowicz) traktuje wszystko poważnie, czy wie­rzy w swoje teorie wygłasza­ne gdzie indziej, czy też kpi z nich poddając postać maso­chistycznej autoironii. To co robi Artur Steranko, chyba za zgodą reżysera, obraca się przeciwko Gombrowiczowi. Chyba że odrzucimy teorie i przyjrzymy się zdarzeniu z paroma udanymi epizodami i postaciami.

Na przykład osobą z krwi i kości jest poczciwy, ale też energiczny Hipolit w wykona­niu Tadeusza Madei. Do ga­lerii sług z utworów Gombrowicza dochodzi żywiołowa j Walerka w interpretacji Hanny Wolickiej. Zabawnym amantem prosto z przedwojennego kina jest Wacław grany przez Janusza Kulika. I jeszcze partyzant Siemian (Jerzy Lipnicki), egzaltowana pani Amelia (Irena Telesz) oraz pozostali: romantyczno-tajem­niczy Fryderyk (Ferdynand Załuski), malutka gospodyni domu pani Maria (Mirosława Zaniewska), Hania i Karol, jako symbole młodości (Janina Szczerbowska i Mirosław Zbonik), sprawca tragedii Skuziak (Stanisław Krauze).

I jeszcze dzieło samo w so­bie: scenografia Wojciecha Jankowiaka, a właściwie ka­reta na obrotówce pozwalająca rozwiązać wiele problemów akcji. Słowem, zdarzenie te­atralne jest, roboty włożono sporo, czy tylko Gombrowicz osiągnął to, do czego dążył?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji