Artykuły

Przenikliwe oczy Conrada

Adaptacja prozy w teatrze przeważnie sprawia zawód. Tym większy, i, większa jest klasa oryginału literackiego. Adaptacja spłaszcza i wysusza materię życia powieściowego, w miejsce epiki dając najczęściej nudę, lub rodzaj komiksu. Zmienia inspirujące wyobraźnię słowo w iluzję życia tekturowych dekoracji i sztucznych masek aktorów.

Adaptacja sprawia zawód tym bardziej w wypadku prozy, której napięcia dramaturgiczne są czysto myślowe, zawartość problemowa rozstrzyga się w długich partiach refleksyjnych i gdzie brak jest spektakularnego dynamizmu. Taka jest proza Josepha Conrada.

W jego twórczości osobne miejsce zajmują dwa utwory, o tematyce egzotycznej jak na literaturę angielską, lecz wcale nie odległe dla czytelnika polskiego. Są to "Tajny agent" i "W oczach Zachodu"; "dwie niezbyt udane wycieczki w dziedzinę psychologii człowieka z Europy Wschodniej stają się u Conrada, jedynie paszkwilem na terrorystów, których niekiedy nie można odróżnić od prowokatorów", pisał o tych utworach Iwan Kaszkin, radziecki uczony.

W "W oczach Zachodu" istotnie obok policjantów występują spiskowcy-terroryści, z których jeden wysługuje się także policji, a główny bohater, Razumow, jest spiskowcem mimo woli, który staje się - też mimo woli prowokatorem. Tak bywało często w państwach policyjnych, nie tylko w Rosji lat 80 ubiegłego wieku, gdzie toczy się akcja w "W oczach Zachodu". Ale występująca także w powieści postać Natalii Haldin, która w konspiracji nie działa; ona to mówi, że "wolność przyjęłaby z każdej ręki" i te właśnie słowa obrał Conrad na motto do swej powieści. Z czego wynika, że nie tyle psychologia co sytuacja polityczna, a także moralna człowieka Europy wschodniej jest tematem wycieczki Conrada, i z tego punktu widzenia wycieczki udanej, jak to widać po latach w świetle prawdy historycznej.

Do głównego bohatera, studenta Razumowa przychodzi skryć się po zamachu na Ministra Policji student Haldin. Ale Razumow.- ani myśli nadstawiać karku, poświęcać legalnej kariery, chce za wszelką cenę pozbyć się Haldina. Gdy nie udaje mu się załatwić ucieczki, wydaje Haldin. Ale Razumow ani myśli szantażowany, że wyjdzie na jaw jego donosicielstwo, wyjeżdża za granicę, do Genewy, by tam śledzić środowisko buntowników. Poznaje też siostrę Haldina, z którą połączy go uczucie, pod wpływem którego wyznaje swój czyn i jej, i spiskowcom. Podwójny agent, w obawie przed demaskacją, unieszkodliwia Razumowa czyniąc go głuchym kaleką, Razumow, pod opieką ofiarnej rewolucjonistki niższej rangi, smutnej ofiary losu, wraca dogorywać swych dni w Rosji.

Historia opowiedziana w "W oczach Zachodu" zbudowana jest z celowo dobranych elementów: postaci, relacji między nimi, sytuacji tworzących model, który w zamierzeniu Conrada miał objaśnić mechanizm rosyjskiego zniewolenia narodowego. Znana jest nienawiść Conrada do Dostojewskiego i dostojewszczyzny, toteż w "W oczach Zachodu" dopatrywano się negatywnej repliki "Zbrodni i kary", a w historii Razumowa losów skrachowanego nadczłowieka. Razumow (od rozum) miałby być świadomym przeciwstawieniem Raskolnikowa (raskolnik - buntownik). Obaj popełniają czyn niegodny, dowodząc sobie, że mają do tego moralne prawo i obaj pod wpływem miłości kobiety uznają swoją winę.

Rzecz jednak u Conrada sięga jeśli nie głębiej, to znacznie szerzej. O ile bowiem nawrócenie Raskolnikowa ma charakter niedyskusyjny, bo nadprzyrodzony, u Conrada nie ma mowy o jakimkolwiek nawróceniu, a czyn Razumowa wyjaśniony jest przyczynami ziemskimi. Tłumaczy je Conrad bez dogmatyzmu, całokształtem swej opowieści, za pośrednictwem innych postaci.

Głównym pośrednikiem - opowiadaczem historii Razumowa uczynił Conrad kulturalnego, przyzwoitego Anglika. Owym tytułowym "oczom Zachodu" najgłębsza istota rosyjskich spraw związana również z odrębną religią umyka z pola widzenia. Opinie Anglika wyraźnie rozmijają się z odczuciami Rosjan, którzy Razumowa na przykład traktują z rozpustnym - jakby powiedział Mann - rozumieniem. To bowiem, co dla Rosjanina może być grzechem do wybaczenia (a właściwie wybaczyć można wszystko) - dla Anglika jest zbrodnią nie do wymazania. Otóż to właśnie sadomasochistyczne rozlubowanie w wyrzutach sumienia wywołanych własną podłością, którym żywi się dzieło Dostojewskiego, a którego skutkiem jest bezgraniczne samopobłażanie, dla ludzi cywilizowanych moralnie jest nie do przyjęcia.

Ale Razumow wcale nie jest człowiekiem świadomym własnej podłości. Przeciwnie, uważa się za człowieka walczącego o swoją autonomię. Co doprowadza do tego, że przyjmuje wolność z każdej ręki. Zabiega o nią zarówno wtedy, gdy wydaje policji Haldina, jak i wówczas, gdy wydaje samego siebie spiskowcom, mówiąc: "Oto dziś sam wyzwoliłem się z kłamstwa i z wyrzutów sumienia - stałem się niezależny od kogokolwiek na tej ziemi".

Dramatem Razumowa jest dramat wolności. Razumow chce być wolny od angażowania się w cokolwiek poza samym sobą i własną użytecznością dla Ojczyzny. Pomiędzy policją, która żąda judaszostwa a konspiracją żądającą samoofiary, Razumow dąży do wolności bycia tylko porządnym człowiekiem.

Adaptacja Zygmunta Hübnera i Michała Komara, autora szkiców "Piekło Conrada", zrealizowana w Teatrze Powszechnym obywa się bez postaci narratora; narrator powieściowy, angielski Profesor, jest jedną z postaci sztuki, przez co zawiera ona pełnię spojrzenia Conrada, i to mimo pominięcia niektórych wątków. Autorzy adaptacji uniknęli wszystkich wymienionych na wstępie błędów, a co więcej nie próbowali manipulować Conradem, co składa się na adaptację doskonałą, Akcja toczy się miarowo i jednostajnie, z następstwa scen nie mają wynikać dramatyczne efekty. Powściągliwy tok i obiektywny ton relacji scenicznej sprawiają, że - jak u Conrada - dopiero z całości wynikają emocje i sensy. Kształt całości doskonale konsekwentny, daje odczucie tak wiarygodnej prawdy teatralnej, spójności utworu i jego wykonania, że widać, iż sztuka była pisana od razu dla konkretnego teatru: dla konkretnych aktorów i dla określonej publiczności, publiczności zainteresowanej tematem.

Zaczyna się, jak w kryminale. Najpierw ukazuje się sylwetka głównego bohatera, a głosy płynące z ciemności określają go jako "zdolnego człowieka", "wybitną indywidualność". Po czym Razumow w pełnej okazałości idzie po schodach na podest, gdzie znajduje się jego mieszkanie. Gdy staje w jego progu widzi człowieka w baranicy, z rozwianym włosem, Haldina, który oświadcza: "To ja dziś rano zabiłem Ministra Policji". Zabójstwo i człowiek weń wplątany przez okoliczności...

Przez całą pierwszą część nie wiadomo, jaka jest rola Razumowa. Tylko swoim sposobem bycia, nie tyle tym co, ale tym jak mówi, świadczy o sobie. Tym trudniejsze jest tu zadanie aktorskie, które spełnia Jerzy Zelnik. Razumow sceniczny ruchy ma kanciaste, chwilami niezręczne, jest niepohamowany lub sztywny od powściąganej desperacji, słowa dobywa opornie, lecz czasem ponosi go w mowie gwałtowność. Jest przystojny urodą mroczną, nieprzystępną, wyraz twarzy znieruchomiały, zniechęcający. Zelnik, ongiś piękny Faraon, później filmowy retroamant, którego oblicze czas pogłębił, jest idealnie obsadzony w roli człowieka pokręconego wewnętrznie, który nie mieści się w jednej, ale co najmniej w dwóch szufladkach.

Razumow z części genewskiej budzi mieszane uczucia, sprawia wrażenie człowieka, z którym coś jest nie w porządku. Jednak nie do tego stopnia, by nie mógł równocześnie budzić zaufania. Nic dziwnego więc, że budzi je w Natalii, siostrze Haldina, który pisał o nim jako o wspaniałym człowieku. Natalię, istotę młodą i naiwną, która u Conrada jest moralnym autorytetem, wcieleniem szlachetności i prawości, Joanna Żółkowska gra bez schematyzmu, unikając śmieszności, na czystej, nieznacznie egzaltowanej nucie. Tworzy nie tyle charakter co sylwetkę charakteru, której rysy prawdziwości i szczerości nadają wartość słowom w większym stopniu niż sytuacje tzw. czysto sceniczne.

Podobnie też jest z innymi postaciami w tym spektaklu, określa je w pierwszym rzędzie ich zasadnicza postawa, statyczna, ta sama we wszystkich scenach oraz sposób prowadzenia dialogu, na ćwierć tonach, półcieniach, zawieszeniach głosu, odmianach jego barwy, bez krzykliwości i bez pustej retoryki. W tej konwencji teatru dyskursywnego, lub - jak kto chce - literackiego trudno grać, gdyż konieczne jest utrzymywanie cały czas wewnętrznego i międzypartnerskiego napięcia przekazywanego niezauważalnymi prawie środkami wyrazu. Aktorzy Teatru Powszechnego, ci bardziej, i ci mniej gwiazdorscy, celnie obsadzeni przez Hübnera i świetnie przez niego poprowadzeni, osiągają tu wysoki efekt aktorstwa, choć może się komuś zdawać, że o pełnej grze nie ma tu co mówić.

Ewa Dałkowska w roli Zofii Antonówny wieloletniej działaczki oddanej bez reszty sprawie, stworzyła typ wyrazisty i pełny, w którym rewolucyjny fanatyzm łagodzi kobieca wrażliwość i mądrość. Jej niemalże błazeńskim przeciwieństwem jest Piotr Iwanowicz w wykonaniu Gustawa Lutkiewicza; zadufany, megalomański prorok emigracji, który po ucieczce z katorgi chodzi w glorii cierpiętnika i wielkiego pisarza, i chciałby wszystkich przerobić na fanatyków. A sam, jako wyznawca rosyjskiej kobiety, pieniądze czerpie z podstarzałej kasy - gaworzącej z duchami o polityce, Madame de Staar, którą Wiesława Mazurkiewicz gra pysznie jako łakomą, pretensjonalną i grubiańską wielką damę. Szkoda tylko, że wygląda jak sztuczna czerwona papuga, co nieco przesadza obraz tej postaci. Tak ją ubrał Jan Banucha, w kostiumach innych postaci wierny Conradowi aż do koloru i twórca funkcjonalnej skromnej, szarej dekoracji.

Natomiast nie nadmiernie charakterystyczny, a autentycznie groźny i odpychający jest Necator, podwójny agent, grany przez Franciszka Pieczkę, który tym razem nie zgrzeszył osobistą rodzajowością. Rafał Mickiewicz w epizodycznej, lecz brzemiennej dla akcji i sensu całości, roli zamachowca Haldina, prezentuje żywiołowy i szlachetny patos niezbyt inteligentnego ideowca, którego idealizm oślepia do tego stopnia, że zawierza swój los niewłaściwym osobom: człowiekowi obojętnemu, w którym widzi człowieka idei i łachmycie z petersburskich slamsów, którego uważa za "jasną, czystą rosyjską duszą". Postać ta, Ziemianicz, nie odgrywa roli na scenie, gdyż w chwili gdy Razumow u niej się zjawia, właśnie jest w drebiezgi pijana; co, rzecz jasna, ma kompromitować pojęcia rewolucjonistów (i Dostojewskiego) o "duszy narodu".

Natomiast trzeźwością, przewrotnością i finezją działania odznaczają się wszyscy trzej przedstawiciele carskiej policji. Sam Generał - Mieczysława Voita, wykwintny i kurtuazyjny na pozór, z protekcjonalną wyższością, subtelną ironią spojrzeń i zawieszeń głosu, dwuznacznymi pauzami, zaznacza niższość i zależność Razumowa. Szczebel niżej, Radca Mikulin - Bolesława Smeli, starszy, rzetelnie oddany urzędnik resortu, z dobrotliwym wręcz cynizmem uświadamia miotającemu się Razumowi sidła w jakie wpadł. Wreszcie Urzędnik - Andrzeja Grąziewicza, precyzyjny, zimny fachowiec, dokańcza duchową mokrą robotę bez mrugnięcia okiem. W zamaskowanym spotkaniu w gabinecie okulisty, Urzędnik przekazuje instrukcje, każąc jednocześnie Razumowi odczytywać litery z tablicy sprawdzającej wzrok; sprawia to wrażenie jakby go uczył alfabetu życia. "W kraju, gdzie przekonania bywają przestępstwem karanym śmiercią, a niekiedy nawet losem gorszym od śmierci", jak mówi angielski Profesor.

Profesora, zmarły niedawno Leszek Herdegen, przedstawił zgodnie ze swymi dyspozycjami jako jowialnego, życzliwego, zadowolonego z siebie dżentelmena. Te cechy z właściwą im dyskrecją, acz dobitnie kontrastują z fanatycznym żywiołem rosyjskim, który Profesora odrzuca, i którego nie pojmuje z łagodnym debilizmem rozpieszczonego człowieka Zachodu. W przeciwieństwie do Conrada, który rozumiał tego narodu aż nadto dobrze dzięki tradycji rodzinnej i własnemu życiu - był jak wiadomo z ojcem na zesłaniu. Odczuwał także naturę rosyjskiego narodu, gdyż sam, choć z wyboru, człowiek Zachodu i w sobie samym odnajdywał i tłumił słowiańską duszę. Dlatego obok krytycznego odrzucenia dusznych rosyjskich spraw tyle jest u Conrada wielkiego wyrozumienia dla ludzi w nie uwikłanych.

W scenie ostatniej, Natalia oznajmia Profesorowi, że wraca do Rosji, by tam, niosąc pomoc nieszczęśliwym, przyczyniać się do nadejścia świetlanej przyszłości. Mówi to, jak wyznanie wiary, z oczami ku górze na przedzie sceny. Gdy Natalia znika za granicznym szlabanem (czy był on konieczny?), zjawia się z kolei Zofia Antonowna i opowiada o Razumowie, którego w Rosji odwiedzają spiskowcy, na których miał donosić.

Ten podwójny epilog ma smak dialektycznego szyderstwa, gdyż zrównuje w beznadziejnym miłosierdziu szlachetne złudzenia Natalii z odwagą samodemaskującego się szpicla. Kontakty z Razumowem świadczą nie tylko o wielkoduszności spiskowców, ale o nieuleczalnej więzi z systemem i prowokatora, i spiskowców, i Natalii, wykarmionych przez ten sam system. Ale czy można wyrwać się z kręgu autokratycznego systemu opartego na policji i być prawdziwie wolnym, co znaczy: wolnym bez złudzeń? Lub mieć, jak tego pragnął Razumow, zdrowe ambicje, i realizować je w takim systemie, żyjąc jednocześnie ponad nim?

Conrad dla powieści wybrał takiego właśnie nierozerwalnie uwikłanego bohatera, i udzielił jednoznacznej odpowiedzi w oczach Zachodu. Spektakl w Powszechnym - i w tym jego wolność i wielkość - ponawia te pytania i nie narzuca żadnej odpowiedzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji