Artykuły

Testament europejczyka

Uczeń Schillera tworzył swój teatr w opozycji do jego dziedzictwa - romantyzmu, monumentalizmu, zaangażowania politycznego. Wprowadził naturalność grania, w opozycji do mówienia operowego, które pojawiało się po wojnie na dużych scenach - wspomnienie o ERWINIE AXERZE.

Nigdy nie był ostentacyjny. Tak też odszedł: bez narzekania, z godnością. 5 sierpnia zmarł Erwin Axer, wielki polski reżyser teatralny.

Odchodzenie Erwina Axera było długie, bardzo mozolne. Był niezwykle cierpliwy, dzielny i taki cichy - wspomina ostatnie dni życia reżysera aktorka Maja Komorowska, która była przy nim do końca. - Pracował przez całe lata ze swoją żoną Ewą Starowieyską, wybitną scenografką, był wierny jej wizji spektakli. Kiedy zmarła w lutym tego roku, ten czas był dla niego jeszcze trudniejszy. Nie sądził, że ją przeżyje. Ale nigdy nie skarżył się, nie narzekał, odchodził z wielką godnością - dodaje.

Wcześniej, kiedy siły mu jeszcze dopisywały, codziennie spacerował. - Bardzo lubił Łazienki, ale w ostatnim czasie umawialiśmy się w parku przy Filtrowej, gdzie mógł dojść piechotą. Biegłam na te spacery jak na skrzydłach, żeby posłuchać mądrego, wrażliwego człowieka, który zawsze umiał znaleźć miarę rzeczy. Nie czuł się stary, zawsze bardzo go interesowało, jak wygląda teatr - wspomina Elżbieta Baniewicz, autorka biografii "Erwin Axer. Teatr słowa i myśli". Rozmawiał ze znajomymi na tych spacerach o wszystkim, także o sprawach ostatecznych.

Swoje "Pierwsze spotkanie z Panem Bogiem" - tak brzmi tytuł krótkiego opowiadania - Erwin Axer opisał w tomie "Ćwiczenia pamięci". W czasie Powstania Warszawskiego, kiedy pięć metrów od niego wybuchł pocisk, cudem ocalał. "Przeczekałem w rowie. Potem wróciłem do tych, co mnie wysłali. Chciałem komuś opowiedzieć o tym zdarzeniu, ale nikt nie był ciekaw" - z właściwą sobie autoironią opisywał bliski kontakt ze śmiercią.

O drugim spotkaniu z Bogiem wiedziała już tylko rodzina i garstka przyjaciół. - W tej chwili tak dużo mówi się o jego talencie, zbyt mało o jego człowieczeństwie. Przez całe życie był otwarty na ludzi, w którymś momencie otworzył się też na Pana Boga, przyjął sakrament chrztu i bierzmowania. To było bardzo wzruszające. Kiedy odwiedziłem go ostatnio w czerwcu, był już na tyle słaby, że nie miał sił mówić - wspomina duszpasterz środowisk twórczych ksiądz Wiesław

Niewęgłowski.

Erwin Axer zmarł w nocy 5 sierpnia.

Syn Lwowskiego Cicerona

- Moja żona była lwowianką, z lat młodości zapamiętała taki obraz dojrzewania 17-, może 18-letniego Erwina i jego brata (zginął potem w obozie koncentracyjnym w Płaszowie): ośnieżone stoki gdzieś pod Lwowem, a oni z gracją szusują na nartach - opowiada Jan Bratkowski, w latach 50. asystent Axera, a później jego przyjaciel.

Rodzina Axerów należała do elity inteligencji lwowskiej, była na samym jej szczycie. Ojciec Erwina, dr Maurycy Axer, był słynnym obrońcą Rity Gorgonowej, którego później w filmie "Sprawa Gorgonowej" grał Aleksander Bardini. Błyskotliwe mowy obrończe zapewniły mu przydomek Lwowskiego Cicerona.

- Przy czym Lwów w tamtych czasach to nie było żadne zadupie, to było centrum europejskości. Mój teść studiował przed pierwszą wojną w konserwatorium w Wiedniu, bony do mojej żony były sprowadzane z Wiednia i Paryża - wspomina Jan Bratkowski.

Lwów był bliższy Wiednia niż Warszawy, bo jego rozwój wspomagały gigantyczne pieniądze z ukraińskiej nafty i buraków cukrowych. - Pochodził z zamożnej zasymilowanej rodziny żydowskiej. Babka Erwina Axera ze strony matki wyszła za mąż za węgierskiego lekarza, kupili willę w Baden pod Wiedniem, tam Axer spędzał co roku kilka miesięcy - dodaje Elżbieta Baniewicz.

O Baden zawsze mówił jak o swojej małej ojczyźnie, bliższej mu od Wiednia, w którym się urodził w 1917 roku. Rodzinna legenda głosi, że nad kołyską małego Erwina zdążył pochylić siwą głowę cesarz Austro-Węgier, Franciszek Józef.

Guwernantką była Niemka. To od Grety - co często wspominał - nauczył się pierwszych wartościujących słów. Po latach napisał, że w młodości był "nieśmiały z zarozumiałym wyrazem twarzy". W jednym z wywiadów przyznał: "Lepiej mówiłem po niemiecku niż mój nauczyciel we lwowskiej szkole, co nie było moją zasługą - po prostu urodziłem się w Austrii (...), ale uczeń nie może być lepszy od profesora, więc pewnie słusznie uważał mnie za zarozumialca".

Nie chciał jednak iść w ślady ojca. Zbyt mocno kusiła go maszyna do pisania należąca do rodziców. "Rok po wojnie złożyłem z dumą tom wierszy dla dzieci w Czytelniku, ale wydawnictwo uznało je za zbyt destrukcyjne, bo jeden z nich kończył się na przykład: Gdyby mniej dzielny był, czy jeszcze dziś byłby żył?" - żartował po latach w jednym z wywiadów.

Tak samo mocno jak pisać, chciał grać. Opowieści twórcy nowoczesnego polskiego teatru Leona Schillera, który bywał częstym gościem w domu Axerów, rozpalały wyobraźnię młodego chłopaka, ale z czasem zaczynał rozumieć, że nie ma w sobie wystarczającej dozy ekshibicjonizmu, żeby zostać aktorem. To z niespełnionej miłości do grania rodziła się jego pasja reżyserska. - Powiedział kiedyś do mnie: "Nie zakłamujmy się, nie wierzę reżyserowi, który mówi, że nigdy nie chciał być aktorem" - wspomina Jan Bratkowski.

Mówiono o nim: Europejczyk

- Był człowiekiem z klasą we wszystkich wymiarach życia - wspomina dyrektor Teatru Współczesnego Maciej Englert. - Mówiono o nim "Europejczyk", ale w dawnym sensie tego słowa. Dzisiaj, w czasach globalizacji, brzmi ono o wiele bardziej prowincjonalnie. On był nie tylko intelektualistą, ale miał też ten rodzaj kindersztuby, która mówiła mu automatycznie, co wolno robić, a czego nie - dodaje.

Maja Komorowska szuka słów, żeby oddać rodzaj nieco staroświeckiej dziś grzeczności, bo słowo "skromność" nie oddaje jej natury. - W każdym razie nie miał w sobie pychy, zawsze był wyrozumiały, gotów do podjęcia łagodnej próby zrozumienia świata, pochylenia się nad ludźmi, którym - jak było trzeba - umiał dyskretnie pomagać.

Raz to była pomoc dla Konrada Swinarskiego, sekowanego przez stalinowców ze względu na matkę, która wyjechała do Niemiec. Gdyby nie asystentura u Brechta, którą mu Axer załatwił, Swinarski zostałby wyrzucony z uczelni. Innym razem zbierał pieniądze dla ukraińskiej gospodyni, bo miała chore dziecko.

- Sądy, a zwłaszcza uczucia wyrażał bardzo powściągliwie. Pamiętam, jak siedzieliśmy w kawiarni w czasie pomarańczowej rewolucji na Ukrainie. Wszyscy chodzili wtedy po ulicach z pomarańczowymi kokardkami. Ktoś przyszedł na nasze spotkanie z pomarańczą i demonstracyjnie położył ją na stół. Erwin skrzywił się delikatnie i wszyscy zrozumieliśmy, że uznał to za niepotrzebną ostentację - mówi Elżbieta Baniewicz.

Z tych samych powodów poza szkołą nie pozwalał tytułować się profesorem. Uważał, że na ten tytuł zasługują tęższe od praktyków teatralnych umysły. W zarodku gasił także wszelkie objawy egzaltacji. - Kiedyś zadałem mu pytanie: "Panie dyrektorze, niech mi pan powie, jak panu się udało na tej maleńkiej scenie Teatru Współczesnego osiągnąć taką głębię przestrzeni?". On odpowiedział krótko i węzłowato: "A wiesz co, idź ty do elektryków, zobacz, który reflektor na ile i gdzie świeci" - wspomina Jan Bratkowski.

Nie cierpiał belferstwa. - Powiedział mi kiedyś: belfer to taki facet, który jak chłopiec zrobi kleksa w pierwszej klasie, to on mu to wypomni na maturze. Stronił od takiego nauczania wprost, ale chłonęło się to, co mówił - mówi Jan Bratkowski. Nie zawsze w teatrze. Dla zespołu wynajął pływalnię w Pałacu Kultury i kort na terenie ówczesnego SGPiS. Między jednym setem a drugim odbywała się często rozmowa na jakiś niezrozumiały dla trenujących obok temat: na przykład hialmaryzmu jako szczególnego typu osobowości u Ibsena (Hialmar jest bohaterem "Dzikiej kaczki").

- Jak teraz myślę o seminariach z nim, o moich z nim wieczornych spacerach po spektaklach do domu i rozmowach, o tenisie i pływalni, to przychodzi mi do głowy, że jego dydaktyka miała w sobie coś z gimnazjonu greckiego - zastanawia się Jan Bratkowski. Potem, po latach, gdy dzwonili do siebie, każdą rozmowę ze swoim byłym studentem i asystentem Erwin Axer zaczynał od pytania: "A grasz jeszcze w tenisa?".

Uważał, że ani poglądy polityczne, ani religijne nie powinny wpływać na przebieg kariery. Według niego artystę powinno się rozliczać za jakość tworzonej sztuki, a nie za poglądy. - Musiał jednak zapłacić daninę swojej epoce. Na polecenie Schillera wpisał się do partii, żeby nadal prowadzić Teatr Kameralny. Ale nigdy nie używał swojej legitymacji do jakichkolwiek deklaracji i działań partyjnych. Politykę traktował jak dopust boży. Dlatego mówiono o nim, że komunista, a jakiś taki zachodni. Nie wikłał się w żadne bieżące gry zwłaszcza polityczne - mówi Baniewicz. Zamiast tego wolał czytać "Próby" Montaigne'a.

Wyglądał jak angielski lord i miał takie maniery. Usadowieni na partyjnych stołkach aparatczycy z awansu społecznego nie mieli odwagi wydawać mu poleceń.

Kiedy się z czymś nie zgadzał, wycofywał się cicho, dyskretnie, tak, żeby nikogo nie urazić. - Tak było w przypadku, kiedy trafił do jury przyznającego nagrody Nike. Możliwe było wówczas, że nagrodę dostaną "Sąsiedzi" Tomasza Grossa. Nie miał nic przeciw tej książce, wręcz przeciwnie, ale etyka zawodowa nie pozwalała mu podpisać się pod nagrodą literacką dla książki, która literaturą nie była - wspomina Elżbieta Baniewicz. Zrezygnował z udziału w pracach jury pod pretekstem, że ze względu na wiek nie jest w stanie przeczytać wszystkich książek.

Ostatnia wola Schillera

- Kiedy Leon Schiller był już ciężko chory i zdawał sobie sprawę, że odchodzi, zaczął swoim uczniom wyznaczać zadania do zrealizowania. Erwinowi Axerowi wyznaczył rolę utrzymania teatru polskiego przy Europie - wspomina dr Jerzy Timoszewicz, historyk teatru, przyjaciel Erwina Axera od ponad pół wieku. I on tę rolę doskonale przez trzy dekady wypełniał.

W latach 50. czy 60., kiedy Współczesny osiągał szczyt popularności, pójście na Axera było obowiązkowe. Na jego przedstawieniach wychowały się całe pokolenia intelektualistów. Reżyserował między innymi Mrożka, Becketta, Brechta i Tennessee Williamsa. - Nawet w trudnych czasach starał się zawsze pokazać u siebie coś ze świata, żeby otworzyć nam, ludziom zza żelaznej kurtyny, oczy - dodaje Elżbieta Baniewicz.

Odnosił sukcesy zarówno wystawiając "Tango" w Düsseldorfie, jak i "Marzycieli" w Wiedniu. Był jednym z niewielu twórców, którzy wystawiali polskich autorów

w Europie.

Uczeń Schillera tworzył swój teatr w opozycji do jego dziedzictwa - romantyzmu, monumentalizmu, zaangażowania politycznego. Wprowadził naturalność grania, w opozycji do mówienia operowego, które pojawiało się po wojnie na dużych scenach. - Miałam szczęście, że mogłam z nim pracować. Na długo przed Krystianem Lupą wprowadził na nasze sceny nowoczesną dramaturgię Thomasa Bernharda - mówi Maja Komorowska.

- Miał cudowny dar łączenia analizy z empirycznym doświadczeniem, na żywym ciele aktorów. Tak potrafił analizować motywy postaci, że aż odbierało dech, bo jego wyobraźnia psychologiczna przekraczała granice tego, co wiedzieliśmy o psychologii człowieka. Pojawiała się jakaś wielka tajemnica natury człowieka - opowiada Jan Bratkowski.

Do dziś krąży anegdota, że próby do głośnej inscenizacji "Trzech sióstr" Czechowa trwały pół roku, a analiza pierwszego zdania: "Ojciec zmarł dokładnie rok temu, właśnie piątego maja, w dniu twoich imienin, Irino" - trzy tygodnie.

- Pamiętam, jak reżyserował "Pierwszy dzień wolności" i pół godziny Józiowi Kondratowi, który grał rolę Anzelma, jedną z ciekawszych postaci w literaturze powojennej, układał rękę, która powinna była wisieć, ale też drżeć. Nie wiedziałem dlaczego, w końcu zadałem mu pytanie, co to za różnica, czy on będzie rękę trzymał tak, czy tak. Odpowiedział, że to jest podstawowa rzecz, bo w pewnym momencie te palce Anzelmowi przestają chodzić i wtedy przystępuje do tego, co ma do powiedzenia. One były ważnym elementem dramaturgii, ponieważ Erwin bardzo wielką wagę przywiązywał do szczegółów - wspomina Jan Bratkowski.

- To był teatr, który stawiał na aktorskie kreacje. W czasie studiów marzyłam, żeby kiedyś Axer mnie zaangażował. Myślałam, że będzie to trwało jakieś 10 lat, ale zauważył mnie już po "Trzech siostrach" zagranych u Bardiniego w Teatrze Telewizji - wspomina Joanna Szczepkowska. - Poczułam, że po burzliwych emocjach szkoły teatralnej znalazłam się na stabilnym, dobrym okręcie. Wiedziałam, że kiedy angażuje młodego człowieka, przypatruje mu się i myśli, w jaki sposób kierować jego rozwojem. Dziś mało kogo to obchodzi.

Do słynnego bufetu wielkości łazienki przychodzili aktorzy, którzy mieli próbę, ale także ci, którzy tego dnia nie grali. Każdego dnia odbywało się tam coś w rodzaju seminarium. Brali mielone na kreskę z wielkiego garnka najpierw od pani Pelasi, później od pani Władzi i starali się znaleźć miejsce jak najbliżej stolika Axera. Siadał tyłem do Władzi, więc kiedy przechodziła, wielkim biustem machała mu po szyi i mówiła: "Panie dyrektorze, pan się musi nastąpić".

Starannie dobierał ludzi, z którymi chciał pracować. Jego zespół tworzyli najwybitniejsi polscy aktorzy XX wieku: Halina Mikołajska, Zofia Mrozowska, Danuta Szaflarska, Tadeusz Łomnicki, Wiesław Michnikowski, Czesław Wołłejko, Mieczysław Czechowicz, Tadeusz Fijewski, Andrzej Łapicki. Wszystkich zdążył pożegnać.

Elżbieta Baniewicz: - Odszedł ostatni z wielkich olimpijczyków, który uważał, że na szczycie jest bardzo dużo miejsca dla utalentowanych ludzi, ale na tę szklaną górę trzeba wdrapać się własnym wysiłkiem. Najpierw trzeba zbudować siebie, być kimś, żeby móc znaczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji