Artykuły

Żegnaj, Dusiu

DARIA TRAFANKOWSKA UDZIELIŁA wywiadu tuż przed tym, jak dowiedziała się o chorobie. Miał się ukazać, kiedy wyzdrowieje.

Spotkałyśmy się w jej mieszkaniu. Z cieplego poddasza zapamiętam książki, wygodny stół w kuchni. I jej powtarzanie: "Wszystko będzie inaczej". To znaczy lepiej. Filiżanki, kawa, uśmiech... Mówiła, że żyje w biegu, schudła, wreszcie zarabia dobre pieniądze. Jest zakochana. Jest popularna. Ale kiedy pokazywała mi, jak mierzy ciuchy, które wreszcie nie są za ciasne, jak przyjmuje popularność i późną, ale nie spóźnioną miłość, wtedy z jakąś kobiecą pretensją spytałam: "Czy warto zaczynać życie od nowa? Nie warto być charakterystyczną aktorką w Teatrze Powszechnym? Musi być pani gwiazdą?".

Nie obraziła się. Mówiła tak, jakby i sobie tłumaczyła: "W tym jest bunt przeciwko dotychczasowemu życiu, ale pozwalam sobie na niego, gdy to nie boli moich najbliższych, rodziców. Już nic nie muszę, już ich nie ma, nie ma też ich miłości, a moja do nich zamyka się we wspomnieniach". Opowiadała o rodzicach, jak byli różni i jak odmiennie potoczyły się ich losy. "Moja matka była piękną kobietą, w cieniu której wcielałam się w postać Kopciuszka. To spowodowało, że w teatralnym życiu obsadzano mnie także w rolach, no powiedzmy, nie klasycznych piękności. Księżniczką byłam tylko raz, jako Gombrowiczowska "Iwona, księżniczka Burgunda". Dość zagubiona to była osoba. Pasowałam jak ulał. Najlepszą recenzję wystawiła mi portierka Teatru Powszechnego, która po premierze podeszła i powiedziała, że mnie podziwia. Wszyscy mną pomiatają, a ja taka dzielna" - mówiła.

Nie ukrywała, że miała kompleksy przy matce, która była spikerką telewizyjną o szlachetnej urodzie. "Moją dobrą duszą był ojciec. To on namawiał mnie na zdawanie do szkoły aktorskiej. Choć próbować musiałam kilka razy, to on zapewniał, że jestem świetna. A jednak, choć byłam jego dumą, dorastałam w cieniu prawie filmowego małżeństwa rodziców. Mama była damą, ojciec rycerzem." Aż do chwili, gdy zostały we dwie, gdy ojciec zmarł na wylew. "I gdy mama zachorowała. Wcale wtedy nie byłam dzielna, jak to wszyscy mi wmawiają. Mam wrażenie, że moje życie przypominało układankę, w której brakowało puzzli. Kiedy znalazłam brakujący, wypadał inny. Obrazek nigdy nie był gotowy, praca nie była skończona. Moje myśli krążyły wtedy wyłącznie wokół pieniędzy. I im bardziej o nich myślałam, tym mniej ich miałam. A choroba mamy, pielęgniarki, leki - wszystko to pochłaniało każde honorarium. Pożyczałam, oddawałam, znowu podliczałam długi i jechałam do mamy. Ale to w tej szarpaninie nauczyłyśmy się porozumiewać. Nie mówię - rozmawiać, bo mama straciła słuch. Posługiwałyśmy się czymś w rodzaju pisma obrazkowego. Mama była dumna, nie pozwalała się dotykać pielęgniarkom, sama się myła, choć z trudem. Gdy nie była tego w stanie zrobić, po prostu umarła."

O życiu Darii z tamtego okresu mówiono, że jedyne posiadane kosmetyki to te teatralne, ciuchy niekupowane od lat, rajstopy cerowane. "Tak było, teraz będzie inaczej. Wszyscy mi mówią, że to dzięki miłości. Ale ja jeszcze nie wiem. Uczucia są kruche. Jesteśmy oboje dojrzali, musimy porządkować swoją przeszłość. Ale przyszłość będzie wspólna. Czuję się, jakbym dostała nową skórę, w której jest mi do twarzy. A fryzura? Czy dobra?"

Aktorka nie czekała na odpowiedź. Szybko mówiła: "Ale przecież nowym akumulatorem jest nie tylko Jan, mój mężczyzna. Tak naprawdę zaczęłam dbać o siebie, liczyć kalorie, chudnąć radośnie (wstaje i dolewa nam kawy), kiedy spokojniej zaczęłam myśleć o przyszłości syna. To artysta ciekawy świata. Studiuje, ma swoją audycję, no i dziewczynę, którą lubię. Mieszkają za ścianą. Jestem o niego spokojna. Tak naprawdę siły dodaje nam dopiero stabilizacja dzieci". Jeszcze kilka razy powtarzała: "Jestem spokojna". Gdy wymawiała imię syna, rozpromieniała się...

Kaseta z wywiadem leżała w szufladzie. Tyle emocji, ciepła, refleksji o życiu. Zaraz to spiszę, zaraz zaniosę do redakcji, myślałam. Na pewno zdążę. Zresztą nie muszę się spieszyć. Życie Trafankowskiej nie zmieniało się, stawało się tylko coraz lepsze. Kwitła w serialu "Na dobre i na złe", w realnym życiu także. To był jeden z tych szczęśliwych wywiadów, które, jak się zapowiadało, długo będą aktualne. Nie muszę się spieszyć, usprawiedliwiałam się sama przed sobą.

Kilka razy spotkałyśmy się w autobusie 125. Daria wysiadała przy Teatrze Powszechnym, ja jechałam dalej. Najpierw łączyły nas porozumiewawcze uśmiechy dwóch kobiet, które wysyłają sobie sygnały "jest dobrze", potem, gdy wiedziałam już o chorobie, jej oczy mówiły "będzie dobrze". Wtedy zrobiło mi się głupio. Może trzeba rozmowę uzupełnić o wątek choroby? Trafankowska czytała w moich myślach. Pewnego dnia powiedziała: "Proszę niczego nie zmieniać, nie dopisywać rewelacji o raku. Chcę, żeby wywiad się ukazał, kiedy wyzdrowieję, no i będzie tak samo fajnie, jak wtedy, kiedy rozmawiałyśmy". "To już niedługo" - powiedziałam konwencjonalnie. Uśmiechnęła się. Widziałam ją po raz ostatni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji