Artykuły

Jestem jednym z oburzonych

- Jestem oburzony. Od 23 lat żyję w Ameryce i widzę kraj, w którym kiedyś każdy swoim talentem i pracą mógł do czegoś dojść. Dziś ten, kto rodzi się w nędzy, w nędzy też umrze - rozmowa z kompozytorem Janem A. P. Kaczmarkiem w Polsce Głosie Wielkopolskim.

Marcin Kostaszuk, Jacek Sobczyński: Zacznijmy od umysłów poznańskich. W ramach festiwalu symbolicznie reaktywowane będzie kino Bałtyk. Siła nostalgii poznaniaków sprawiła, że nikt nie chce rozstać się z tą nazwą, choć oznacza ona coś, co już nie istnieje. Jan A.P. Kaczmarek: Mnie się to bardzo podoba. Wiadomo, że finalnie powstanie nie kino, tylko inny budynek - Piotr Voelkel wymyślił bardzo ciekawy obiekt. A to, że zmienił jego nazwę i wrócił do kina Bałtyk, uważam za fantastyczne. Skoro poznaniacy lubią tę nazwę - to niech mają! W takiej nostalgii jest element kontynuacji, ciągłość. Poznań bardzo kocham za to, że otwiera się powoli, ale gdy w końcu coś stanie się częścią jego codzienności, to kocha i jest wierny. Mam nadzieję, że będzie to dotyczyło kiedyś także festiwalu Transatlantyk.

Nie jest Pan odrobinę zazdrosny o wpływ, jaki na poznaniaków miało Euro? Marzy Pan o festiwalu kreującym ponadnarodową wymianę myśli idei, a tu w sumie okazuje się, że ludzi o różnych poglądach łączą dziś przede wszystkim emocje futbolowe.

Jan A.P. Kaczmarek: Futbol był zawsze, nic w tym szokującego. Rzeczywiście świetnie się stało, że Euro przebiegło w tak dobrej atmosferze, że poznaliśmy bliżej Irlandczyków. A przed Euro próbowano budować napięcie między narodami Transatlantyk to jednak inne zwierzę, to nie sport masowy. Oczywiście, będą przyjeżdżali ludzie, ale nigdy nie będzie ich milion, chyba, że staniemy się nowym Woodstockiem z wielkimi koncertami gwiazd. Na razie nie mamy takich ambicji.

Na ile ważne jest dla Transatlantyka, by pokazywać świat niesprofilowany przez Hollywood?

Jan A.P. Kaczmarek: Stany Zjednoczone są tylko jednym ze źródeł, z których bierzemy filmy i tematy. Oczywiście to ważne miejsce, bo Ameryka jest imperium i to ona w dalszym ciągu nadaje ton, mimo sił kontestujących jej moc. Kondycja USA jest dla świata potwornie ważna i dlatego trzeba rozumieć, co tam się dzieje i jakie wypływają stamtąd trendy i idee.

i problemy. Obecny kryzys w Unii Europejskiej wywołany został w dużej mierze przez amerykańskie instytucje finansowe, ale to Ameryka teraz próbuje pouczać Europę. W tej relacji międzykontynentalnej nie ma symetrii.

Jan A.P. Kaczmarek: Ameryka zrobi to, co musi. Jak każde duże zwierzę, jest wrażliwa wyłącznie na siłę. Jeśli jej interesy będą wymagały adaptacji, to się zaadaptuje. W przeciwnym razie zmusi świat, żeby się dopasował do niej. Byłem niedawno na kolacji z George'm Sorosem, wybitnym głosem światowej finansjery, który oprócz tego, że gra na rynku finansowym, to jest także aktywny w naprawianiu świata poprzez koncepcję otwartego społeczeństwa. On mówi, że Europa pojutrze może stać się bardzo brzydkim miejscem, w którym nie chce się żyć, bo jedni otoczą swe bogactwa murem, a inni będą obgryzać paznokcie i starać się przez ten mur przedostać.

A Pan, jako Polak, czuje się zaadaptowany do Ameryki?

Jan A.P. Kaczmarek: Można zastanawiać się, dlaczego nie ma równowagi na poziomie państw, ale na poziomie osobistej kariery mam inne doświadczenia. Pojechałem do Ameryki, dałem jej swój talent, pasję i pracę. W zamian dostałem bardzo dużo: nauczyłem się miliona rzeczy, nagrodzono mnie i doceniono. Moją polskość przyjmowano jako wartość i atut - zatem ta wymiana była bardzo uczciwa.

W świecie muzyki znany jest termin "syndromu drugiej płyty" - po efektownym debiucie presja czasem paraliżuje twórców, którzy nie umieją jej sprostać. Czy organizatorzy festiwali miewają podobne bolączki?

Jan A.P. Kaczmarek: Ma Pan rację, drugi raz jest trudniejszy. Pierwszy ma w sobie euforię: wszyscy stają na głowie, są emocje, nikt do końca nie wie, jak będzie i ta energia jest niezwykła. Drugi festiwal to bardziej świadoma konstrukcja: wiemy jakie ma części, jaka jest ich waga i znaczenie. Pierwsza gala otwarcia była bardzo dobra, więc druga też musi taka być. Program musi być równie dobry, a najlepiej jeszcze lepszy. Największym dla nas wyzwaniem jest poinformować Poznań i Polskę, co to w ogóle jest za festiwal.

Co Pan odpowiada na takie pytanie?

Jan A.P. Kaczmarek: Najlepiej zrozumieli to młodzi ludzie: że to jest festiwal idei, że tu się mówi o ważnych sprawach w atrakcyjny sposób. Do tego mamy konkursy kompozytorskie, kino kulinarne i koncerty. Natomiast z daleka - także ze źródeł szacownych, kompetentnych - dochodziły głosy, że to jest festiwal muzyki filmowej, co nie jest prawdą. Muzyka filmowa jest ważną częścią festiwalu, realizowaną choćby poprzez koncerty, w tym roku np. utworów Marka Ishama, konkursy dla młodych kompozytorów czy Master Classes. Ale z pewnością nie jest to jądro naszego festiwalu.

A co nim jest?

Jan A.P. Kaczmarek: Podkreślam zawsze wymyślony przeze mnie termin, że Transatlantyk to pierwszy polski festiwal "glokalny". On ma być ultra poznański, wielkopolski - ze względu na Rozbitek - ale też globalny, w tym sensie, że chcemy oddychać tym, czym oddycha globalna wioska. Będzie trudniej, bo startujemy z mniejszym budżetem, ale mamy kryzys i byłoby dziwne, gdyby nas to nie dotknęło. Jednocześnie chcemy pokazać, że festiwal może być "urządzeniem antykryzysowym", które mobilizuje ludzi, daje pozytywne emocje.

Dlatego na filmy dokumentalne wpuszczacie za darmo?

Jan A.P. Kaczmarek: Dokładnie tak. Skoro jesteśmy w dużej mierze finansowani z funduszy publicznych, to mamy obowiązek udostępniać to jako pewien rodzaj pokarmu dla umysłu i serca - za symboliczną sumę, albo za darmo. Inaczej to nie ma sensu, bo zrobilibyśmy imprezę dla paru osób. Zależy mi, żeby młodzi ludzie mieli dostęp do myśli i informacji niezależnej. Duże media mają swoje schematy, kolportują informację przeżutą, niezbyt kompletną. Tylko niezależne źródła pomagają zrozumieć, jak skomplikowany i niebezpieczny jest dzisiaj świat. Niebezpieczeństwo nie polega na tym, że stoją czołgi i żołnierze z pałami, tylko że mężczyźni w super garniturach przerzucają miliardy dolarów tak nieuczciwie, że mogą zniszczyć nasze życie. Do tego musimy znaleźć miarę: gdzie kończy się suwerenność państwa, gdzie zaczyna władza banków? Co z tego wynika dla człowieka: czy jesteśmy niewolnikami nowego typu, czy obywatelami nowego świata-raju, w którym za kredyt możemy żyć lepiej niż kiedykolwiek wcześniej i martwić się dopiero po śmierci?

Nie boi się Pan, że ludzie patrzą na festiwal przez pryzmat reprezentacji poglądów konkretnej opcji politycznej?

Jan A.P. Kaczmarek: Uczciwe informowanie służy każdemu. Nie lansujemy żadnych poglądów, jesteśmy platformą, pokazującą o czym się dzisiaj rozmawia. Na festiwal przyjeżdża jeden z uczestników ruchu Occupy Wall Street, intelektualista i poeta, który na trzy dni rozstawi w Poznaniu ten sam namiot co w Nowym Jorku.

Można będzie z nim porozmawiać, wypić piwo i dowiedzieć się o tamtych wydarzeniach z pierwszej ręki ich świadka, bo opinie z drugiej ręki o ruchu Occupy są bardzo różne.

A jaka jest Pańska opinia?

Jan A.P. Kaczmarek: Stoję po stronie tych, którzy nie zgadzają się na dominację wielkich, światowych organizacji, bo wierzę w suwerenność państwa. Czuję się obywatelem Polski, państwa które odzyskało niepodległość tak naprawdę w 1989 roku i chce być państwem narodowym. Nie chcę się rozpłynąć w jakimś organizmie, z którym się nie identyfikuję i płacić ceny za cudze grzechy i nadużycia ludzi, którzy wyciskają z innych pieniądze i puszczają ich z torbami. Pamiętam jako student prawa z zajęć, gdzie mówiono, że państwo nie może zbankrutować, bo wyraża wolę społeczeństwa, zwłaszcza demokratycznego i służy ochronie tej społeczności. Po to się organizujemy w państwa, żeby w czasie gdy pada deszcz, ktoś trzymał parasol. Oddajemy w imię tego państwu część naszej wolności osobistej, by nas chroniło. I nagle okazało się, że możemy zbankrutować, bo wielkiej organizacji finansowej zachciało się zarobić na nas ileś miliardów, cynicznie bawiąc się kursem złotówki. Na taki świat się nie godzę.

A jednak mówi Pan jak członek ruchu oburzonych.

Jan A.P. Kaczmarek: Jestem oburzony. Od 23 lat żyję w Ameryce i widzę kraj, w którym kiedyś każdy swoim talentem i pracą mógł do czegoś dojść. Dziś ten, kto rodzi się w nędzy, w nędzy też umrze.

Amerykański mit nie działa?

Jan A.P. Kaczmarek: Działał. Ale od Reagana, którego my wielbimy, zaczął się okres deregulacji i uruchomiono chciwość, jako motyw napędzający społeczeństwo. To Wall Street wymyśliła outsourcing i chcąc nie chcąc teraz także Europa musi wytwarzać wszystko w Chinach, bo inaczej przegrałaby walkę o produkcję. To jest fatalny kierunek, który skończy się katastrofą. Nie wiemy, czy już nie jest za późno, by to powstrzymać.

Pytanie, czy i kiedy ktoś to zechce zatrzymać.

Jan A.P. Kaczmarek: Katastrofa jest bardzo fajną korektą, bo w tym systemie, gdy stać nas na cappuccino w knajpie, nikt z nas nie zrobi niczego radykalne, chyba że wszystko się nam zawali na głowę. Dopiero wtedy się obudzimy. Uczciwość życia to zasada, którą mają u źródła wszystkie ruchy polityczne, nie znam ruchu, który wystartowałby z zasady nieuczciwości. Tyle, że potem praktyka deformowała te ideały - komunizm też zrodził się z przekonania, że będzie uczciwiej, a stał się jakimś potwornym monstrum, które zniszczyło ludzką wolność.

Przy takim kapitalizmie komunizm może wrócić?

Jan A.P. Kaczmarek: No oczywiście, bo zrodził się z nadużyć poprzedniego systemu, gdy masowa nędza wyszła na ulice i obcięła głowy swoim rządzącym. Tak to w historii jest. Póki mamy cappuccino i nie chcemy go wylewać, póty będziemy dalej ciągnąć tylko teorie.

Jak w tym wszystkim odnajduje się artysta kompozytor Jan A.P. Kaczmarek? Jaka jest dziś Pana hierarchia zadań: czy tworzenie festiwalu nie stało się ważniejsze od tworzenia muzyki?

Jan A.P.: To taki eksperyment, jaki zrobiłem na samym sobie: zawiesiłem komponowanie, przez półtora roku nie postawiłem ani jednej nuty. Cała moja twórcza energia poszła w budowanie festiwalu i Rozbitka.

Nie martwił Pana pusty papier nutowy?

Jan A.P. Kaczmarek: Bardzo martwił. Wyobrażam sobie, że ten obecny festiwal będzie cezurą - organizacja stanie się na tyle silna, że ja będę mógł spokojnie poświęcić więcej czasu komponowaniu, mając już strukturę, która się nie przewróci bez mojego doglądania. Póki co musiałem zakasać rękawy i umorusać się trochę w błocie, bo inaczej nic by się nie udało. Lubię działać i jako absolwent poznańskiego prawa nie jestem typowym artystą. Zawsze miałem połączenie z ziemią. Tyle, że moją osobistą siłą jest komponowanie muzyki: to ona dała mi możliwość robienia festiwalu, ale nie mogę odwrócić się od niej porwany emocją społeczną, bo to jest samobójcze i spala, a często owoce są niewspółmierne do energii, którą się wkłada. Nie chcę zamknąć sobie ust jako artysta, tym bardziej, że są to - uważam nieskromnie - moje najlepsze lata jako kompozytora. Dlatego rok 2012 jest jeszcze poświęcony festiwalowi i ideom społecznym, ale w 2013 wracam ostro do komponowania.

Rozumie Pan świat, widzi sens społecznej zmiany. Może czas na rolę polityka?

Jan A.P. Kaczmarek: To trudne pytanie, bo nie wiem, gdzie mnie życie zaniesie. Polityka - tak jaka dzisiaj jest - nie wydaje mi się atrakcyjnym sposobem na życie, ponieważ jest oparta na konflikcie i chaosie, z którego niewiele się na razie rodzi. Natomiast wierzę, że może mnie porwać ta idea społeczna. Mam paru bohaterów: Paderewski to jeden, Cegielski drugi i Gandhi trzeci. Ważne, żeby to co robię, miało wartość dla ludzi. Jeżeli komponuję muzykę i dostaję wieści na Facebooku, że moja muzyka pomaga komuś przejść przez dzień. Chcę być kimś, kto daje chwilę oczyszczenia umysłu i serca, bez której nie sposób żyć. Taką chwilę znaleźć muszę też dla siebie, bo się za bardzo rozpędziłem. Intensywność jest taka, że po kilku latach człowiek nie poznaje siebie w lustrze. Pańskie pytanie traktuję jako ostrzeżenie, by pilnować psychicznej higieny, cokolwiek bym robił.

W sensie artystycznym nagrodę Pan już otrzymał - najwyższą z możliwych.

Jan A.P. Kaczmarek: I to mnie bardzo odprężyło. Dla mnie nagrodą jest dobra reakcja ludzi na moją energię. Jak się zorientuję, że mówię do ściany, to będzie czas, żeby się spakować i zamieszkać na plaży.

Przekona się Pan o tym bardzo szybko, mówiąc nie tyle do ściany, co do "walla" na Facebooku. Jak się Panu podoba mechanizm "lubienia" na tym globalnym portalu?

Jan A.P. Kaczmarek: Fascynuje mnie ten nowy sposób interakcji. Ale jest ryzyko: większość jest obserwatorami w tym świecie, a mała grupa klika i komentuje. Czy ta mała grupa wpisujących jest reprezentatywna, czy też są to fanatycy żyjący złą energią?

Wspomniał pan, że chodzi o zetknięcie się młodych ludzi z niezależnością myśli, ale z drugiej strony każdy z tych ludzi może sobie samemu zrobić festiwal, mając jedynie komputer i szybkie łącze internetowe.

Na Transatlantyk może ich przyciągnąć co najwyżej poczucie wspólnoty, że po filmie wyjdą razem o nim pogadać.

Jan A.P. Kaczmarek: Poczucie wspólnoty jest najważniejsze, bo po seansie wstajemy, rozmawiamy, spieramy się. W świecie alienacji raptem czujemy, że są ludzie, który mają podobne poglądy, a my swoje pod ich wpływem zmieniamy, modyfikujemy. Czy każdy może mieć w domu taki festiwal? W pewnym sensie tak, w innym nie - ponieważ sztuką jest nasza rola - przewodnika, który wyszukuje rzeczy trudne do znalezienia. W średniowieczu dostęp do informacji miał tylko dwór i nikt inny, dziś do informacji ważnych dojść równie trudno, ale z powodu ich zalewu. Bez pomocy, selekcji jest trudno brodzić w śmieciach, jakich jest w Internecie mnóstwo.

Naszym zdaniem Transatlantyk wypełnia niszę między eksperymentalnym festiwalem Gutka a popcornowym letnim kinem, królującym w multipleksach. Kino masowe dla ambitnego widza to Pana kierunek?

Jan A.P. Kaczmarek: Dokładnie taka jest nasza ambicja. Wierzę, że można zrobić dzieło wartościowe, jednocześnie komunikujące się z ludźmi. To się nie wyklucza, wbrew opinii wielu Europejczyków, dla których dzieło albo jest ekskluzywne i dlatego ma wartość, albo oglądają je miliony ludzi i wtedy jest do d Ja tego nie zaakceptuję, bo niezależne kino amerykańskie udowodniło, że to jest możliwe, choć potwornie trudne. Musi być w nim autentyczność, prawda, a jednocześnie musi być tak dobrze zrobione, że przez warsztat nagle staje się dostępne dla milionów. W Europie też są takie filmy: w zeszłym roku był to na przykład "W ciemności" Agnieszki Holland. Dotknęła czegoś ważnego i ludzie poszli na ten w sumie niełatwy film.

Wrocław powołał do życia dwa multipleksy artystyczne. Wyobraża Pan sobie "ambitne" kino wielosalowe w Poznaniu?

Jan A.P. Kaczmarek: Zależy, jak by miało wyglądać. Tam na przykład powinno być tylko fajne, lokalne jedzenie zamiast popcornu, zrobionego na jakimś dziadostwie do smarowania kół w samochodach. Wychodząc z kryzysu i poczucia przegranej po konkursie o Europejską Stolicę Kultury Poznań powinien sam zaprojektować sobie przyszłość, na przykład budując od podstaw coś oryginalnego, a nie na przykład zmienić repertuar w starym multipleksie, jak robi Wrocław. Bjrn Lomborg, któremu daliśmy nagrodę "Glocal Hero", ma na wiele problemów jedną radę: adaptacja do nowych warunków i innowacja.

Na razie dumą Poznania ostatnich lat jest jedynie Stary Browar.

Jan A.P. Kaczmarek: Użyjmy tego precedensu. Wybudowanie galerii handlowej jest o tyle łatwe, że znane są wzory, ale Grażyna Kulczyk zrobiła coś niezwykłego - zmodyfikowała istniejący wzór mocno wprowadzając w obszar centrum handlowego przestrzeń artystyczną. To dało klasę, podobnie jak solidność budowy. Ale historia Poznania nie może się skończyć na zbudowaniu browaru.

Erę wychodzenia z długów?

Jan A.P. Kaczmarek: Na pewno. Ale też używania kultury jako elementu tożsamości tego miasta.

Władza jest na to gotowa?

Jan A.P. Kaczmarek: Nie wiem. Wiem jednak, że jest bardzo stabilna - i to jest ważne. Nie wykonuje żadnych destrukcyjnych ruchów. A czy jest gotowa by po etapie budowania miasta jako miejsca, w którym ważną rolę pełni sport, pójść w stronę kultury? Pewnie tak, bo to naturalny rozwój. Euro było tryumfem prezydenta Grobelnego - przyjechały tłumy, stadion się sprawdził, miasto miało gigantyczną promocję - sukces. Ale już dalej tą drogą nie pójdziemy i miasto musi przejść rewolucję, rzucając wyzwanie Wrocławiowi.

Na razie mamy etap sporu, czy potrzeba było igrzysk za cenę chleba. Czy widzi pan potrzebę znalezienia pozasportowej idei, do o połączenia sztuki i realizacji której miasto powinno dążyć?

Jan A.P. Kaczmarek: Trzeba być realistą: my Polacy organizujemy się świetnie pod presją terminu, kiedy coś ma się wydarzyć nieuchronnie. Spóźniamy się, stajemy na głowie, na ostatnią chwilę nam się udaje. Tacy jesteśmy! Dlatego cel powinien się wyłonić, bo to zawsze nam pomaga.

Pojawienie się Transatlantyku nie zostało przywitane jedynie powszechnym zachwytem.

Jan A.P. Kaczmarek: Ameryka mnie nauczyła, że lepiej budować niż wdawać się w spory. Nie chcę walczyć z opozycją wobec festiwalu, ale nie mogę udawać, że jej nie ma. Duża część środowiska artystycznego była sceptyczna albo wręcz niechętna wobec festiwalu, uważając, że jestem przywieziony w teczce, a mój festiwal zabiera pieniądze innym, bardziej potrzebującym. Mogę na to odpowiedzieć z szacunkiem, albo bez.

To z szacunkiem proszę.

Jan A.P. Kaczmarek: Rozumiem obawy ludzi, którzy boją się, że coś co przyjeżdża trochę z zewnątrz, może zabrać uwagę, którą się cieszyli. Ale to jest irracjonalne! Gdybym wyobraził sobie siebie przed 25 laty, to bym oszalał ze szczęścia, że przyjechał taki festiwal z facetem, który zna świat, jest kojarzony i na dodatek identyfikuje się z tym miastem. Bo to jest moje miasto! Przeżyłem tu 17 lat, działając w alternatywie, jaką była Orkiestra Ósmego Dnia czy spektakle multimedialne.

A z mniejszym szacunkiem?

Jan A.P. Kaczmarek: Wymaga czasu, żeby ludzie docenili, że mi się chce. Bo facetowi, który za rok skończy 60 lat, zwykle już się nie chce tak zapieprzać. Odniosłem sukces i stać mnie na to żeby się opalać w Kalifornii, ale mam nadzieję, że ten festiwal coś wnosi. Cenię poznańską skromność, ale chcę, by Poznań przestał wstydzić się samego siebie. Dramat w minionych latach polegał na tym, że Poznań stracił zaufanie do samego siebie, jeśli chodzi o kulturę.

Miasto, które ma mnóstwo ciekawych imprez i bardzo twórczych ludzi, nagle uznało, że gra w trzeciej lidze po Wrocławiu i Krakowie i Warszawie.

Moją rolą jest przypomnieć, że żyjemy w jednym z najważniejszych miast w Polsce, a w wielu dziedzinach najważniejszym - nasz festiwal będzie bezczelnie niósł ten sztandar. Jesteśmy gotowi w imię tego wejść w kolizję, bo - jak kiedyś powiedziałem na konferencji prasowej, nie konkurujemy z nikim i zarazem konkurujemy ze wszystkimi. Chcemy być dużym poważnym festiwalem, ale miasto musi nam pomóc, bo sam tego nie zrobię - wypalę się i trzeba mnie będzie umieścić w sanatorium. (śmiech) Poznań jest w teraz w fenomenalnym momencie, że potrzebuje festiwalu filmowego i muzycznego. I my ten pierwszy robimy.

Statystycznie rzecz biorąc Poznań ma najwięcej miejsc w kinach na mieszkańca.

Jan A.P. Kaczmarek: I świetnie. Film i muzyka to najpotężniejsze emocjonalnie media, którymi można wywrócić świat do góry nogami. YouTube jest filmem, tylko inaczej kolportowanym. Po to jest Transatlantyk - żeby wypełnić lukę w uzębieniu miasta, które nie miało aż tak silnej filmowej tożsamości. Po pierwszym festiwalu jestem optymistą, ale taka impreza ma sens tylko, gdy miasto stoi za nią murem - zarówno władze, jak i obywatele i ich organizacje. Berlinale jest dumą stolicy Niemiec - zobaczymy kiedy nastąpi moment, gdy Poznań nie będzie sobie wyobrażał rzeczywistości bez Transatlantyku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji