Artykuły

Teatr Wielki w Warszawie: Makbet

KOMPOZYTOR: Giuseppe Verdi (1813- 1901); najpopularniejszy twórca oper w całej historii muzyki; do jego twórczości, co zrozumiałe, będziemy w tej rubryce niejednokrotnie powracać, toteż dziś podaję jedynie pierwszą część jego artystycznego życiorysu, doprowadzoną właśnie do premiery "Makbeta". Włoch, urodzony w rodzinie szynkarza w niewielkiej wiosce Roncole, położonej obok Busseto (od czasu Kongresu Wiedeńskiego przynależnego do księstwa Parmy), od dziecka wykazywał wielkie uzdolnienia i ogromne zamiłowanie do muzyki, toteż ojciec - za radą hurtownika, u którego zamawiał towary, osiadłego w Busseto Antonia Barezziego - posłał go do szkół w tym miasteczku i oddał pod szczególną opiekę Barezziego, piastującego jednocześnie stanowisko prezesa miejscowego Towarzystwa Filharmonicznego. W Busseto młody Verdi rozwijał swój talent i... kochał się w ślicznej Margericie, córce swego opiekuna i dobroczyńcy. Dobroczyńcy, bo gdy podanie o stypendium skierowane do księżnej Panny, byłej żony Napoleona, Marii Ludwiki, zostało załatwione pozytywnie, lecz pieniądze obiecano płacić dopiero za rok, Barezzi, by chłopak nie tracił czasu, z własnej szkatuły wyłożył awansem ciężki grosz, a w dodatku, gdyby chłopca przyjęto do Mediolańskiego Konserwatorium jako płatnego ucznia - zobowiązał się dokładać do stypendium potrzebną sumę, przez cały okres studiów.

Jednakże do konserwatorium Verdiego nie przyjęto. Prawdopodobnie głównie ze względu na przekroczony wiek (regulamin zakładał przyjmowanie chłopców 9-14-letnich), po trosze ze względu na pochodzenie z innego księstwa (internat w Mediolanie byt przepełniony), po trosze wreszcie, ze względu na "złe ustawienie ręki" w grze na fortepianie. Wartości jego młodzieńczych, pisanych w Busseto, kompozycji nie negowano, ale też nie uznano ich za tak interesujące, by zdolne były przeważyć szalę na korzyść chłopca. Verdi pozostał jednak w Mediolanie, pobierając prywatne lekcje u kompozytora i muzyka z La Scali, Vincenza Lavigny. Uczył się z obsesyjnym zapałem, toteż skorzystał sporo (to Lavigna właśnie rozwinął w nim zamiłowanie do opery), aczkolwiek nie zawsze buntownicza natura młodzieńca godziła się na konserwatyzm pedagoga. "Lavinga dobrze znał się na kontrapunkcie, lecz był pedantem i nie uznawał żadnej muzyki poza twórczością Paisiella - wspominał w jednym z pisanych po dziesięcioleciach listów. - Przypominam sobie, iż pewnego dnia w skomponowanej przeze mnie uwerturze całą instrumentację przerobił mi na sposób Paisiella. Postanowiłem nie dać się tak łatwo i odtąd nie pokazywałem mu już żadnej swobodnie obmyślonej pracy."

Gdy Verdi miał lat 22, Lavigna uznał, że niczego więcej nauczyć go nie potrafi, że jego uczeń jest już zdolny do przyjęcia każdego muzycznego stanowiska. Verdi wrócił więc do Busseto, a tam rok później mianowano go miejscowym "maestro di musica"; kierował pracami filharmonii, uczył gry na organach i fortepianie, uczył podstaw kompozycji, itd., itd. Sądził, że ustabilizował się zawodowo, mógł więc poślubić swą pierwszą, wielką miłość: Margeritę Barezzi; przy wydatnej pomocy teścia zdołał także urządzić własny dom, skomponował pierwszą operę - "Oberto"... Wkrótce jednak znudziło go prowincjonalne życie i brak perspektyw na wystawienie opery, postanowił więc wraz z żoną (i z "Obertem" w tece) ruszyć na podbój Mediolanu. Wiedząc, iż manager La Scali, wszechwładny Bartolomeo Merelli odczuwa co najmniej słabość do ślicznej primadonny, Giuseppiny Strepponi (podobno miał z nią dziecko), Verdi dotarł do niej i jej protekcji zawdzięczał zainteresowanie Merellego "Obertem", którego wystawiono ostatecznie w La Scali w roku 1839; bez wielkiego sukcesu, lecz i bez porażki, czego dowodem - zamówienie na kolejną operę, jakie złożył u niego Merelli.

Był to bodaj najbardziej dramatyczny okres w prywatnym życiu Verdiego; po śmierci - jeszcze niemal w niemowlęctwie - dwojga jego dzieci, w roku 1840 zmarła także 26-letnia, ukochana Margerita. On sam - po przebyciu ciężkiej i długotrwałej anginy, pogrążony w rozpaczy, nie mógł poradzić sobie z należytym wypełnieniem zamówienia i jego druga opera: "Dzień królowania" (1840) poniosła zupełną klęskę. Załamany zamierzał rzucić Mediolan, nie walczyć więcej o sławę, ale wtedy - przeczuwający jego wielkość Merelli nakłonił go, namówił niemal siłą, na jeszcze jedną próbę, na jeszcze jedno libretto: na "Nabuchodonozora". Verdi zafascynowany i zainspirowany świetnym tekstem napisał znakomitą muzykę i premiera (1842) stała się jego triumfem. Była też triumfem Giuseppiny Strepponi w partii Abigail; ta jedyna partia Verdiowska, w jakiej kiedykolwiek wystąpiła, zbliżyła ich do siebie. Serdeczna przyjaźń, która ich wtedy połączyła, miała wkrótce przerodzić się w trwały, intymny związek na całe życie, zalegalizowany zresztą dopiero po siedemnastu latach (1859) cichym ślubem w sabaudzkiej mieścinie.

Kolejne opery, to "Lombardczycy na pierwszej krucjacie" (1843), "Ernani" wg Wiktora Hugo (1844), "Dwaj Foscari" wg Byrona (1844), "Joanna d'Arc" wg Schillera (1845), "Alzira" wg Woltera (1845), "Attyla" (1846), wreszcie "Makbet" (1847)... "Makbet" zamyka pierwszy okres, w jakim mistrz z Busseto pozostawał jeszcze pod wpływem heroicznych oper Belliniego i Donizettiego, wyraźnie przy tym manifestując sympatie dla budzących się wówczas we Włoszech ruchów wolnościowych i zjednoczeniowych, z którymi Verdi czuł się silnie związany i którym wyraźnie sprzyjał.

HISTORIA UTWORU: Jak wynika choćby z krótkiego zestawienia podanego powyżej, Verdi lubił opierać swe utwory na wielkich dziełach literackich, przy czym autorami, którzy inspirowali go najczęściej, byli Fryderyk Schiller i Szekspir. Z Schillerowskich dramatów cztery posłużyły mu za podstawę librett ("Dziewica Orleańska", "Zbójcy", "Intryga i miłość", "Don Carlos"), z Szekspirowskich - trzy ("Makbet", "Otello", "Wesołe kumoszki z Windsoru"), a niemal całe życie nosił się również z zamiarem opery wg "Króla Leara", lecz ostatecznie nie zrealizował tego planu. "Makbet" ("Macbeth") to była jego pierwsza próba zmierzenia się z Szekspirem, kolejna miała nastąpić dopiero 40 lat później ("Otello"); czyżby Verdi uznał po "Makbecie", że nie potrafi przekładać Szekspira na język muzyki? Chyba nie, wszystko wskazuje na to, iż z "Makbeta" był całkiem zadowolony. Szkic libretta, jak zwykle, opracował sam, napisał je natomiast Francesco Maraia Piave, z którym Verdi pracował najczęściej i z którym stworzył parę swoich arcydzieł ("Rigoletto", "Traviata" i in.).

Skłócony z La Scalą z powodu niestarannego przygotowywania tam jego oper, od czasu "Joanny d'Arc" zabronił swemu wydawcy odstępowania La Scali praw do jakichkolwiek premier jego dzieł (zakaz ten utrzymywał jeszcze przez 40 lat - aż do "Otella"), a premierę "Makbeta" wystawił (14 III 1847) w Teatrze delia Pergola we Florencji. Osobiście pilnował przygotowania utworu, zarządził ogromną ilość prób, solidnie wymęczył wykonawców i... sukces był, ale jak gdyby grzecznościowy, wynikający raczej z szacunku i sympatii dla Verdiego niż ze szczerego entuzjazmu. Trudno zresztą, by stało się inaczej: brak tutaj wątku miłosnego, bez którego Włosi nie wyobrażali sobie opery, brak też akcentów patriotycznych, do jakich Verdi przyzwyczaił swą publiczność, temat był ponury, obcy, a muzycznie dzieło wyłamywało się już z reguł belcanto; było znaczącym krokiem w kierunku muzycznej ekspresji charakterystycznej dla późniejszych utworów Verdiego.

Kiedy w blisko 20 lat po premierze, w roku 1865, "Makbet" miał wejść na scenę Opery Paryskiej, Verdi wydatnie swój dawny utwór przerobił i uzupełnił. Dopisał m.in. arię Lady Makbet na początku II aktu, duet Makbeta i Lady Makbet przy końcu III aktu, chór uchodźców szkockich w IV akcie, dopisał scenę baletową, rozbudował scenę bitwy w IV akcie, zmienił wreszcie samo zakończenie, śmierć Makbeta sytuując za kulisami. W tym nowym kształcie, "Makbet", choć popularnością ustępuje najsławniejszym operom Verdiego, to jednak stale utrzymuje się w światowym repertuarze, a od lat 1950-tych zaczął nawet przezywać jak gdyby renesans popularności. Wiązało się to, być może, takie i z rozgłosem, jaki zyskała znakomita kreacja Marii Callas w partii Lady Makbet.

TREŚĆ UTWORU: Szkocja, połowa XI w. Makbet, jeden z panów Szkocji, otrzymuje od czarownic przepowiednię, z której wynika, że zostanie wkrótce panem Cawdoru, a potem i królem Szkocji. Ponieważ pierwsza przepowiednia spełnia się niemal natychmiast, Makbet nabiera wiary także i w drugą, a podburzony przez żonę, Lady Makbet, postanawia "pomóc" losowi i przyspieszyć bieg zdarzeń. Wraz z żoną mordują króla podczas jego pobytu w ich zamku, a ta zbrodnia pociąga za sobą długi szereg następnych. Napięcia psychicznego krwawych rządów nie wytrzymuje jednak ani Makbet, ani jego żona; Lady Makbet umiera w obłąkaniu, a na pół oszalały Makbet, przeciw któremu obrócili się wszyscy panowie Szkocji, ginie z ręki najsilniej przez siebie skrzywdzonego, Makdufa.

INSCENIZACJA: w warszawskim Teatrze Wielkim jest pierwszą w stolicy od roku 1849, a drugą w tym stuleciu w Polsce (poprzednia: Wrocław, 1964). Przygotował ją Marek Grzesiński, scenografię zaprojektował Wiesław Olko, kostiumy - Irena Biegańska, a kierownictwo muzyczne sprawuje Andrzej Straszyński. Jest to inscenizacja w sumie niezwykle sugestywna, fascynująca plastycznie, znakomicie utrzymująca tempo utworu podzielonego na 12 odsłon wymagających tyluż zmian dekoracji. Zarzuciłbym jej jedynie to, iż najlepsze, najbardziej efektowne pomysły reżyserskie zawiera już w I akcie, po czym inwencja reżyserska nieco słabnie, a szczególnie rozczarowuje w akcie IV, w którym oczekujemy ciekawszego rozegrania kulminacyjnej sceny bitwy kończącej panowanie i żywot Makbeta. Te "najlepsze pomysły", to przede wszystkim otwierająca spektakl brawurowa scena "desantu" czarownic, opadających z nieba na szelkach niewidocznych spadochronów - scena przypominająca wręcz niezapomnianą szarżę helikopterów z "Czasu Apokalipsy" Coppoli. To również scena zepchnięcia łoża z zamordowanym królem, które z położonej u góry komnaty stacza się w dół, by zatrzymać się na pierwszym planie, tuż przed oczami widzów, odsłaniając straszną zbrodnię...

Szybki, filmowy montaż scen, jakim zawsze imponuje mi Grzesiński, uzyskany jest w "Makbecie" dzięki żelaznej kurtynie; Grzesiński operuje nią niemal w każdym obrazie, pewne fragmenty (choćby pierwszą arię Lady Makbet) rozgrywa na jej tle, na proscenium, w innych - kurtyna niejednokrotnie zmienia plan sytuacyjny w trakcie odsłony, opadając lub podnosząc się w czasie akcji, podnosząc się jedynie do połowy, itp. Dokładnie to wszystko przemyślane i sprawnie przeprowadzone. Wprawdzie szereg pomysłów tej inscenizacji nie tłumaczy się, niestety, wyraźnie (wielkie kukły w scenie z duchem Banka; postać Mnicha stanowiąca tajemniczy łącznik miedzy poszczególnymi obrazami; ciężkie chorągwie dźwigane trochę bez sensu przy każdej okazji), ale plastycznie jest to wszystko tak intrygujące, że pobudza wyobraźnię widza i podtrzymuje emocjonalne napięcie - a to też coś znaczy!

"Makbet" wspiera się na dwu wielkich partiach: Makbeta i jego żony, przy czym ta druga -- podobnie jak u Szekspira - bardziej jest eksponowana i bardziej forsowna; wymaga swobodnego operowania i w górnym, i w niskim rejestrze - śpiewana bywa zarówno przez soprany dramatyczne jak i mezzosoprany. W Warszawie błysnęła w tej partii wspaniałym materiałem głosowym Ryszarda Racewicz; mezzosopran, lecz znakomicie atakujący także górne tony głosem pełnym blasku, nośnym, o pięknym, ciemnym brzmieniu. Zachwycająco wypadła w jej interpretacji wielka scena obłędu w IV akcie, a także efektowna aria z I aktu; jest to kreacja, jaka na długo pozostanie w pamięci! Doskonałym partnerem dla Racewicz okazał się także Jerzy Artysz jako Makbet; być może rodzaj jego głosu nie jest szczególnie predestynowany do partii wymagającej szorstkiego, chropowatego brzmienia, niemniej - Artysz jest tak znakomitym śpiewakiem, że wybornie odnalazł się również i w tej postaci, nadając jej wielką siłę wyrazu tak pod względem wokalnym, jak i aktorskim. W partii Banka słyszałem Ryszarda Morkę, arię Makdufa ładnie zaśpiewał Władysław Kowalski... Do wysokiego poziomu spektaklu dostroiła się doskonale przygotowana przez Andrzeja Straszyńskiego i doskonale brzmiąca orkiestra.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji