Artykuły

Lilla Weneda

Scena Teatru Słowackiego znów stała się miejscem, gdzie dzieją się rzeczy ważne dla kultury narodowej. Stała się także miejscem zaczarowanym, miejscem świętym, gdyż taka jest przestrzeń, gdzie rozgrywają swoją "Lillę Wenedę" Skuszanka i Krasowski. Scenografia: przypomina katakumbową kopułę, mnie jednak narzuca się porównanie z wieżą zamkniętą przed czasem i przestrzenią świata, którą opisał w wizyjny zaiste sposób Teodor Parnicki w swojej powieści "Zabij Kleopatrę". W tej to wieży odbywa się sąd nad grupą historycznych postaci, nie mogą z niej wyjść, gdyż wieża ta jest równocześnie czyśćcem, miejscem kary. Ale zanim wytłumaczymy, dlaczego akurat niezwykły pomysły Parnickiego jest najbliższy krakowskiej realizacji tego dramatu gdzie dokonuje się dziwny obrządek powstania narodu polskiego - bo tym jest treść istotna "Lilli Wenedy" Słowackiego - powiedzmy o poprzednikach Parnickiego w zakresie budowania tych dziwnych, świętych pomieszczeń zamykających w sobie, jak w sanktuarium, wszelkie grzechy i wszelkie świętości plemienne.

Stara to tradycja i uczeni odnieśliby ją do wszystkich epok i kultur. Ale ta święta przestrzeń pełni swoistą funkcję w naszej dziewiętnastowiecznej i dwudziestowiecznej kulturze. Ta przestrzeń, która odgrodzona od czasu - a taka jest jej najważniejsza cecha - zawiera w sobie to wszystko co w czasie, a więc w historycznej rzeczywistości Polski, upadło, zniszczało, zawiera w sobie tradycję i wielkość, zawiera w sobie także jednak i księgę grzechów, która nikomu z wielkich i całemu nawet narodowi nie wybaczy i nie wymaże zdrady wolności i mądrości. Bo przecież to o wolność kraju idzie i o przyczyny utraty tej wolności. Przypomnijmy więc, że taką zamkniętą przestrzenią przechowującą w sobie relikty przeszłości, którym urąga codzienność niewoli była izba starego zamku w "Królu zamczyska" Seweryna Goszczyńskiego. Takimi też miejscami następnie były - wnętrze Katedry Wawelskiej w "Akropolis" St. Wyspiańskiego, scena Teatru Słowackiego w jego "Wyzwoleniu", dworek podwarszawski w jego

"Warszawiance", pałac-pieczara Króla Wężów w "Nietocie" Tadeusza Micińskiego (wedle góralskiej legendy znajduje się ona w Ornaku, lub wedle innej - w Giewoncie ale tam śpi zaklęte wojsko). Wszędzie tam, w tych katakumbach historii i ducha polskiego, odbywa się to samo misterium - misterium potwierdzenia żywotności wartości kultury i sąd nad zdrajcami i winnymi upadku narodu. A wszystko zaczęło się od Słowackiego. Jego to koncepcje i jego rozważania nad upadkiem Polski natchnęły Micińskiego, inspirowały Wyspiańskiego, on to wreszcie jest cytowanym przez Parnickiego duchowym promotorem jego dzieł i jego zamkniętych miejsc, poza czasem się znajdujących sanktuariów ducha, gdzie czas nie ciecze, gdzie racje i argumenty mogą padać z ust osób żyjących każda w innym wieku i w innym kraju, gdzie Kleopatra spotkać się może z Buddą, gdzie polski mnich z XII wieku może rozmawiać z polskim sybirakiem z wieku XIX-go.

Polska kultura słowa wytworzyła takie alegoryczne centra idei i ducha - ale wszak nie tylko w słowach takie fenomeny się wytwarzają. Wytwarzają się także w obrazach, w obrazach historycznych, które przepełnione alegorią, nieruchome, więc zmuszone mówić podwójną i potrójną mową gestu, szczegółu, uogólnionych ponad swoją realną, realistyczną dosłowność - też stają się takimi miejscami o zatrzymanym czasie. To obrazy Matejki - "Rejtan", "Hołd pruski"; ale nie tylko jego - także i obrazy Jacka Malczewskiego, gdzie ludzie przemieszani są z sennymi widziadłami mówiącymi im o ich marności i ich wielkości.

To wszystko, co tu powiedziano, chociaż może wydawać się niezbyt ciekawym wykładem historii literatury, JEST interpretacją "Lilli Wenedy" wystawionej w Teatrze Słowackiego. Bo ten operowo-baśniowy dramat Słowackiego jest tam grany przez postacie z "Warszawianki" i z "Beniowskiego", z "Wyzwolenia" i "Kordiana", z "Dziadów cz. III" i z obrazów Matejki, i z obrazów Jacka Malczewskiego, i z grafik Grottgera.

Czasem ten alegoryczny, ciężki, statyczny spektakl, przepełniony retoryką i symbolizmem, przypominający raczej esej historyczny Kijowskiego czy Jasienicy niż dramat - ociera się o szopkę, o obrazek - pamiątkę z Krakowa czy Jasnej Góry, o oleodruk z apoteozą Kościuszki czy odsieczy wiedeńskiej. Ale to dobrze, tak ma być. Bo te mity polskie, ukryte a powszechne - inspirują nie tylko dzieła wielkie i głębokie lecz są także w takich ludowych, starych, zapomnianych już może, ale dziwnie odżywających - gdy trzeba - schematach myślenia i odczuwania.

Krakowskość tego spektaklu: gdzież indziej mógł się on narodzić - taki solenny, poważny, tak bezwstydnie alegoryczny, tak dwuznacznie patriotyczny, tak tradycjonalistycżny, jak nie pod Wawelem, gdzie dzieje się "Akropolis" Wyspiańskiego, w pejzażu, który rodził duchy "Wesela", przy Sukiennicach, gdzie wisi większość obrazów Matejki, pod kopcem Kościuszki skąd czasami widać Tatry?

Ale to nie wyszło na zdrowie samej "Lilli Wenedzie" - z operowego dramatu fantastycznego stała się esejem historycznym. Dzięki temu stało się zrozumiale jej miejsce i funkcja w potoku idei polskiej myśli i literatury romantycznej - czego dotąd brakowało. Ale znów co w eseju historycznym robią rekwizyty operowe, miecze, topory i harfy? Jedno tłumacząc - drugiemu odebrali twórcy przedstawienia sens. To wielkie przedstawienie ma więc swoje kalectwa, ale taki jest los i cena wielkości. Z ról, najpiękniejsza była dla mnie rola Lilli Wenedy w wykonaniu pani Urszuli Popiel.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji