Artykuły

"Lilla Weneda" w interpretacji Skuszanki

Poprzedzone bardzo dobra famą zjechało do Warszawy przedstawienie "Lilli Wenedy". Obejrzeliśmy spektakl zaskakujący, odmienny od wszystkich dotychczasowych interpretacji dramatu Słowackiego, może szokujący, lecz przez to właśnie tak ciekawy.

Krystyna Skuszanka, reżyser przedstawienia i autor układu

tekstu, ważyła się na zabieg nie lada. Przeniosła akcję "Lilli Wenedy" z czasów prehistorycznych w wiek XIX i umiejscowiła ją w paryskim salonie literackim. Idąc tropem rozważań historyczno-literackich potraktowała "Lillę Wenedę" jako trzecią część "Kordiana", a raczej utwór powstały zamiast niej, skoro Słowacki ją spalił. Zaczyna więc przedstawienie od fragmentu "Kordiana": "Nieście się chmury! Nieście wiatry! Nieście ptacy! Siadaj w mgłę... niosąc... Oto Polska..." Wiemy więc już od początku gdzie i o co toczy się gra. Skoro zaś Słowacki łączy w pierwszym wydaniu "Lillę Wenedę" z "Grobem Agamemnona" (to "jakby chór ostatni śpiewany przez poetę") - kończy Skuszanka przedstawienie tym wspaniałym wierszem, gorzkim, ironicznym, gniewnym, czyta poprzez "Grób Agamemnona" całą "Lillę Wenedę".

Jakie są skutki tego zabiegu? Bez wątpienia zaostrza to wymowę polityczną dramatu. Aluzje i metafory, które Słowacki ukrył w prehistorycznych szatach Wenedów i Lechitów nabierają w tej interpretacji bezpośredniej wymowy, krzyczą, atakują, stają się bardziej dynamiczne i agresywne. To co było u Słowackiego tylko niedomówieniem, tu staje się oskarżeniem, to co było poetycką figurą staje się publicystyczną diatrybą.

Rodzi się jednak pewna wątpliwość: czy nie został tu zniweczony kunsztowny efekt zamierzony przez Słowackiego, który celowo chyba przeniósł akcję "Lilli Wenedy" w daleką przeszłość, oddalił ją po to, by ją przybliżyć? Inna sprawa, że wiek XIX jest już dziś dla nas także przeszłością.

Przedstawienie to wzbudzać może i powinno dyskusje. Nie wszystko jest tu tak oczywiste i nie wszystkie wątki "Lilli Wenedy" sprawdzają się jednako dobrze w paryskim salonie. Część pierwsza, bardziej statyczna, gorzej dociera do widowni. Trzeba trochę czasu, by oswoić się z konwencją zaproponowaną przez Skuszankę, każdy musi tu znaleźć swój osobisty klucz do odczytania i zrozumienia sensu spektaklu. Część druga, grana dynamiczniej odbierana jest też znacznie lepiej.

Pod względem aktorskim spektakl jest nierówny. Obok wytrawnych aktorek: Haliny Gryglaszewskiej (Gwinona) i Anny Lutosławskiej (Roza Weneda) oraz pełnej młodzieńczego zapału Urszuli Popiel (Lilia Weneda), obok Wojciecha Ziętarskiego (Ślaz), Mariana Cebulskiego (święty Gwalbert) i Andrzeja Balcerzaka (Lech), rozgrywających swe role ironicznie, z dystansem do przedstawianych postaci, co zgodne jest z intencją reżysera, oglądamy też znacznie słabsze prace aktorskie. Kulturalnie wywiązuje się ze swego zadania Hugo Krzyski. Wśród młodych zwraca na siebie uwagę w niewielkiej roli Lechona Jerzy Woźniak.

Scenografię zgodną z założeniami inscenizacji zaprojektował Władysław Wigura.

Krakowski przedstawienie "Lilli Wenedy" w inscenizacji Skuszanki nie powinno chyba stać się modelem do naśladowania w przyszłych pracach nad tym dramatem Słowackiego. Żaden reżyser, który będzie w przyszłości pracował nad utworem nie będzie mógł jednak przejść obojętnie obok tej próby odczytania dzieła. A to już bardzo wiele. I to decyduje o znaczeniu tej nowej interpretacji "Lilii Wenedy" w naszej tradycji teatralnej, w historii recepcji dzieła Słowackiego na scenach Polski Ludowej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji