Jak Łapicki się zapisał do bojkotu szmiry
Walka z komercjalizacją scen publicznych, o którą ANDRZEJ ŁAPICKI apelował 17 lat temu, dzisiaj powraca jako postulat ruchu teatralnych oburzonych. Nie wiem, czy "Łapie" byłoby po drodze z jego inicjatorami, na pewno miał inne poglądy estetyczne i inaczej wyobrażał sobie walkę z komercją.
Z archiwum "Gazety" wyciągnąłem wywiad, który przeprowadziłem z Andrzejem Łapickim jesienią 1994 roku. "Łapa" był wtedy rektorem szkoły teatralnej i prezesem ZASP, przyjął mnie w swoim biurze w Alejach Ujazdowskich. Był uprzejmy, ale wyniosły. Podano herbatę, zaczęliśmy rozmowę od jego zaangażowania politycznego. Odpowiadał okrągłymi zdaniami, jakby recytował z pamięci. Wiało nudą. Lody pękły dopiero wtedy, kiedy zapytałem o kryzys teatru w wolnej Polsce. Trafiłem w czuły punkt. To był rzeczywiście zły czas dla teatru, frekwencja spadła o połowę, teatry repertuarowe ratowały się, grając zachodnie farsy, aktorów częściej niż na scenie można było oglądać w telewizyjnych reklamach. Powracały pomysły prywatyzacji publicznych scen.
Przeciwko komercji
Zapytałem, czy po bojkocie aktorskim ze stanu wojennego nie przyszedł czas na kolejny bojkot, tym razem szmiry i komercji. "Łapa" spojrzał na mnie zimno spod krzaczastych brwi, aż zamarłem. - To jest dobry pomysł, choć nie wiem, czy taki bojkot miałby powodzenie u moich kolegów. Ja w każdym razie się do niego zapisuję - odpowiedział po długiej pauzie. - Jestem przeciwko komercji, wszystkiemu, co źródło ma w łatwości, z jaką aktorzy sprzedają siebie. Rozumiem bardzo ciężką sytuację materialną, nikogo nie potępiam, chodzi o to, żeby się trochę ograniczyć - ciągnął.
- Walczyliście o idee, a teraz wasi następcy walczą o chleb - prowokowałem.
- Bo teraz nie ma idei. Niech pan spojrzy na społeczeństwo, które kiedyś klaskało, nosiło nas na rękach, obsypywało kwiatami, a teraz się odwraca i mówi: macie nas rozerwać, i już. Ktoś musi w końcu przerwać ten krąg zaklęty, jak u Wyspiańskiego - powiedział. I dodał, że to teatr musi dzisiaj narzucić publiczności postawę artystyczną. - Boleję nad tym, że teatr teraz zajmuje się bulwarem, że przeżywa inwazję tych amerykańskich sztuczydeł na najniższym poziomie, które mają jakoby przyciągnąć widza. Jeśli się nie weźmiemy znowu w garść i nie zaczniemy grać tego, co nam przynależy, to znaczy wielkiego polskiego repertuaru, to teatr polski zginie.
Wiosną następnego roku relacjonowałem specjalny zjazd ZASP, który Łapicki zwołał w Warszawie. Miał to być artystyczny rachunek sumienia ludzi teatru, skończyło się na narzekaniach na brak pieniędzy i niewykształcone społeczeństwo. Łapicki był rozczarowany, liczył na prawdziwą odnowę, ale środowisko nie było zainteresowane dyskusją o misji i sztuce. Pod koniec obrad sala świeciła pustkami.
Kulturalnie oburzony
Kiedy czytam dzisiaj tamten wywiad, czuję się tak, jakbym czytał manifest "Teatr nie jest produktem/widz nie jest klientem". Walka z komercjalizacją scen publicznych, o którą Łapicki apelował 17 lat temu, dzisiaj powraca jako postulat ruchu teatralnych oburzonych. Nie wiem, czy "Łapie" byłoby po drodze z jego inicjatorami, na pewno miał inne poglądy estetyczne i inaczej wyobrażał sobie walkę z komercją. Dla niego odtrutką na szmirę była tradycyjnie grana polska klasyka. Mimo to stary aktor może być patronem dzisiejszych Oburzonych. On pierwszy się oburzył..