Wyśpiewać Słowackiego
Polskie teatry muzyczne narzekają na repertuarową posuchę, a zwłaszcza na brak oryginalnych pozycji rodzimych autorów. Adam Hanuszkiewicz, który w Teatrze Miejskim w Gdyni zrealizował "Lillę Wenedę" Juliusza Słowackiego, zdaje się podpowiadać rozwiązanie tego kłopotu. Otóż dzieła klasyków ojczystej literatury mogą posłużyć za libretto interesującego muzycznego widowiska. "Lilla Weneda", wystawiona właśnie na niedużej scenie Teatru Dramatycznego mieć będzie też swą wersję plenerową. Z pewnością sprawdziłaby się również w typowym teatrze muzycznym. Kto zresztą wie, czy na tym by nie zyskała?
Nie po raz pierwszy Adam Hanuszkiewicz łamie stereotypy, przeciwstawia się inscenizacyjnym tradycjom i schematom z rezultatem wprost oszałamiającym. To już domena tego twórcy. Tym razem postanowił on mityczny dramat wieszcza Juliusza przedstawić w konwencji rock opery. Słuchając wspaniałej muzyki, którą skomponował i wykonuje Andrzej Żylis, aż trudno uwierzyć, że teksty piosenek i songów wyszły spod pióra naszego wielkiego romantyka. Tak nowocześnie to
wszystko brzmi, tak się dopełnia w efektowną dynamiczną całość z na poły baśniową scenografią Zofii de Inez. Tworzy ona sceniczny pejzaż ziemi spalonej, spopielałej; krajobraz niemal księżycowy, bliski w klimacie fantastycznym i katastroficznym obrazom filmowej sagi "Na srebrnym globie". Szararości i czernie rozbija ostrymi kontrastowymi barwami, wspaniałymi efektami odbić i cieni na zmieniającym się tle płaszczyzny zamykającej "pudełko" sceny. W tej scenerii pojawiają się bohaterowie w kostiumach, które znaczą i charakteryzują, niosąc zarazem istotny walor plastyczny. Wygląd zewnętrzny postaci dramatu tej rock opery łączy sielską baśniowość z ostrą drapieżnością rockowiska w prawdziwie współczesnym wydaniu. Dzięki temu między innymi, dostrzegamy w sztuce Słowackiego uniwersalne przesłanie tekstu. Propozycja Hanuszkiewicza zrywa z interpretacją "Lilli Wenedy" jako alegorii polskich narodowych dziejów, chociaż pewne skojarzenia i tak są nieuniknione. Ale ta "Lilla" jest przede wszystkim dramatem ludzkich ambicji i żądz, dramatem historii, która równa zwycięzców i przegranych, podłych i szlachetnych. Dramatem krwi przelewanej bezsensownie i ofiary złożonej daremnie. Hanuszkiewicz przygotował spektakl z zespołem, który potrafi zaskakiwać - zarówno pozytywnie jak i negatywnie. Jeżeli jednak pracuje pod kierunkiem artysty wytrawnego i wymagającego, to zwykle zdumiewa wielkimi możliwościami. Tak jest też i tym razem. W ruchu (choreografię opracowała Dorota Furman), partiach wokalnych, zbiorowych i solowych, w geście i interpretacji tekstu - niemal perfekcja. Obsada skompletowana idealnie, role jakby skrojone na miarę poszczególnych wykonawców. Wśród nich ekspresyjna, prawie charakterystyczna Roza Celiny Muzy- krwawa wieszczka pałająca żądzą odwetu i dramatyczna Gwinona Małgorzaty Talarczyk, okrutna władczyni, nieszczęśliwa kobieta, tragiczna matka. Eteryczną, dobrą i szlachetną Lillę gra Brygida Turowska, Derwida - Florian Staniewski, Gwalberta, w którego świętość mamy prawo trochę wątpić - Kuba Zaklukiewicz. W Ślaza - typa równie zabawnego, co i wstrętnego, wciela się Maciej Gąsiorek.