Żywioł miłości
"W latach dojrzewania młodym wydaje się, że wychodzą naprzeciw młodości. A tymczasem wychodzą naprzeciw śmierci, którą już dla nich przygotowali inni i do której impulsem są stare, astmatyczne korzyści dorosłych". W tym jednym zdaniu nieoceniony smakosz Szekspira - Giuseppe Tomasi di Lampedusa - przejrzał całą tajemnicę tragedii. To zdanie może stać się również przewodnikiem do interpretacji "Romea i Julii" w reżyserii Rimasa Tuminasa.
Krystyna Meissner, która odkryła przed nami siłę litewskiego teatru zapraszając na swój "Kontakt" spektakle Nekrosiusa i Tuminasa, pozyskała jednego z litewskich mocarzy teatralnych do pracy w Teatrze Współczesnym. Potrzebujemy teatralnej Litwy jak świeżej krwi w naszym teatrze. Chodzi przede wszystkim o to litewskie "je ne sais quoi", niemożliwe do nazwania relacje, w jakich litewscy reżyserzy pozostają z żywiołami, budując zarazem rzeczywistość silnie teatralną.
Nie jest bowiem litewski teatr przedsięwzięciem obrzędowym, nie sięga po rytuał ani specjalne techniki transowe. Pozostając zamknięty w pudełku sceny, nawiązuje kontakt ze wszystkim, co ją otacza. Z grozą i urodą ziemi, wody i powietrza. Skrupulatnie reżyserowany i trzymany pod kontrolą, zdaje się jednak pękać, rozsadzany przez siły uwolnione z ludzkiej psychiki ściśle związanej z siłami natury.
Taki jest właśnie Szekspir Tuminasa. Skrajnie teatralny i skrajnie żywiołowy. Łatwo rozpoznać charakter pisma tego reżysera. Tu nic nie dzieje się przypadkiem. Każdy gest, każdy ruch są zaplanowane i wystudiowane. To one rządzą sceną i napędzają emocje aktorów. Czasem pojawiają się nawet wyraźnie upozowane grupy, jak z malowidła czy szopki. W "Romeo i Julii" znaczną część spektaklu opanował żywioł komedii dell'arte. Nie ma do niej żadnych bezpośrednich nawiązań w kostiumach, które w ogóle pozbawiono "epokowości", ale gesty Benvolia (Tomasz Tyndyk) czy Merkucja (Eryk Lubos) przesycone są nadpobudliwą ruchliwością rodem z lazzi. Aktorom nie wolno odwoływać się do prywatności. Trzeba w pełni koncentrować się na stworzeniu Romea i Julii z siebie, a nie odnajdywaniu Romea i Julii w sobie.
Tuminas operuje wielkimi, wieloznacznymi symbolami, które żyją przez cały spektakl, nabierając coraz nowych odcieni, nasycając swoje barwy znaczeń w świetle zdarzeń i Szekspirowskich wierszy. Horyzont sceny zamyka wielka ściana zbita z drzwi. Drzwi ułożono poziomo, w kilku rzędach, uciekają wysoko w komin sceny. Tylko jedne wypełnia lekko zmatowiałe lustro. Groźna ściana może się przesuwać, zagarniając bohaterów. Może też stanowić tło dla zastygających w bezruchu grup, żywych obrazów. Kiedy indziej można się za nią ukryć lub wspiąć w ucieczce, jak uciekający w pojedynku Tybalt (Grzegorz Artman). Z kolei na podłodze ułożono podwyższenie z brukowej kostki czy też cegieł. To miejsce będzie odmieniać swoje przeznaczenie stając się wszystkim, od ołtarza poczynając na grobie skończywszy. Bohaterowie przekazują sobie ogromne różnokolorowe dynie. Można interpretować je jako symbol płodności, nabrzmiałego brzucha ciężarnej kobiety, ale przede wszystkim stanowią one symbol losu determinującego kolej życia bohaterów.
Interpretacja Tuminasa idzie pod prąd schematów interpretacyjnych. Poczynając od obsady. Julia (Dorota Abbe) nie jest wiotką blondynką o błękitnych oczach. Na początku zdaje się być wręcz nieładną. Ciemne włosy w splątanych warkoczykach, krótka sukienka i opadające wełniane getry czynią z niej dziewczynę, która jeszcze nie przepoczwarzyła się w kobietę. Nic dziwnego, wszak Julia ma czternaście lat. Jej dojrzewanie do miłości i do śmierci odbędzie się na naszych oczach. Aż trudno uwierzyć, jak piękną kobietą staje się ta brzydka dziewczynka.
Romeo (Radek Kaim) ma lekko łobuzerski wygląd. Jasne włosy, ostre rysy twarzy i strój najbardziej chyba współczesny ze wszystkich, jakie pojawiają się na scenie: spodnie od garnituru, biała koszula i sweter. Potem na okoliczność zaślubin marynarka i biały szal. Romeo pogrążony jest w pozach, skupiony wyłącznie na sobie, groteskowo pielęgnujący własną urodę. Starannie wystudiowane gesty, nadmierna skłonność do egzaltacji i do płaczliwości często wywołują śmiech widowni. Tak jak Julia przechodzi bolesny proces dojrzewania, tak Romeo właściwie do końca się nie zmienia. Jego egotyzm jest niemal nieuleczalny. Jeśli rzeczywiście kochał Julię, to kochał siebie w Julii odzwierciedlonego.
Dorośli bardzo tutaj pajacują. Książę Escalus (Włodzimierz Maciudziński) zajęty jest odmierzaniem paradnego kroku, jak przystało na władcę nieco baśniowej, choć całkiem zepsutej krainy. Tata Capuletti (Maciej Tomaszewski) błaznuje na wszelkie sposoby, jak stary mafioso, rozkapryszony uniżonym posłuszeństwem, które go otacza. Z kolei pani Capuletti nosi się złowrogo jak Lady Makbet, od początku zmęczona i mało zainteresowana Julią.
Świat jest daleki i obcy młodym, pochłonięty własnymi sprawami. Wojną, pojedynkami odbywanymi za pomocą skórzanych pasów ze świstem kręconych nad głowami walczących. Od dzieci wymaga się jedynie posłuszeństwa. Nie dziwi więc brawurowy pomysł reżysera, by sprzymierzeńcami Julii uczynić duchy poległych w walce Tybalta i Merkucja. Julia odbywa szamański taniec, który sprowadza duchy zmarłych, te zaś z kolei powiodą Julię do wrót śmierci, takiego bowiem znaczenia nabierze na koniec wielka ściana z drzwi.
Wrota złowróżbnie uchylają się i pochłaniają bohaterów. Sprzymierzeńcem młodych jest też Benvolio, który wyrasta na narratora opowieści. To on zaczyna przedstawienie wydobywając z bruku dwie kostki, na których rysuje węglem proste jak rysunki na murach twarze: kobiety i mężczyzny. Twarze poruszają się w dłoniach Benvolia, całują, szepcą do siebie. Rzecz zaczyna się jak ballada, kończy zaś jak msza żałobna.
Jednak największą tajemnicą przedstawienia Tuminasa jawi się sama Werona. Reżyser buduje swoje miasto z elementów rozmaitych kultur pomieszanych w tyglu Europy Środkowej. To rodzaj kotła bałkańskiego, a spektakl czasami przypomina wręcz najlepsze filmy Kusturicy. Czy chodziło o przeniesienie akcji w miejsce największej bratobójczej wojny naszych czasów? A jeśli tak, to czy miejsce, w którym jesteśmy, leży rzeczywiście w sercu księstwa Escalusa, czy też raczej całe to miasto, razem z księciem, stało się głuchą prowincją Europy, w której możliwe są jeszcze płomienne i czyste uczucia, na równi z nieobliczalnymi walkami?
Przedstawienie Tuminasa jest piękne i wymagające. Czasami brakowało mi w nim pełnego zrozumienia aktorów dla zadania, jakie postawił przed nimi reżyser. A jednak poprowadzona dziwną ścieżką, na której bez przerwy miesza się teatr bardzo tradycyjny z rozwichrzoną ponowoczesnością, para kochanków zapada w pamięć. Mit Romea i Julii zyskał nowe wcielenie.