Julia i śmierć
To chyba nie przypadek, że polscy reżyserzy właśnie od Szekspira zaczynają zwykle swoje rozpoznanie teatru i świata, podczas gdy litewscy szukają w nim zwieńczenia swojej artystycznej drogi. Wzorem Eimuntasa Nekrosiusa, Rimas Tuminas sięga po Szekspirowskie tragedie dopiero jako twórca dojrzały. I na jedno z pierwszych spotkań ze Stratfordczykiem wybiera "Romeo i Julię", utwór traktowany ostatnio w Polsce jako dobry materiał na młodzieńczą wprawkę reżyserską. Tuminas nie uczy się na Szekspirze teatralnego abecadła, nie dziwi się postaciom i konstrukcji utworu, lecz rozpoznaje w nim najważniejsze typy swoich bohaterów, odnajduje podobieństwo tonu scenicznej narracji do tej, jaką dotychczas uprawiał. Wystarczą niewielkie skróty, zmiany akcentów w paru sekwencjach, by litewski reżyser niemal idealnie dostosował Szekspira do zasad swojego czytania klasyki, uformowanych po doświadczeniach z Czechowem, Brechtem, Molierem, Sofoklesem i Lermontowem.
Szekspir Tuminasa domyka niektóre wątki w jego twórczości, jest częścią trwającej od dawna opowieści. Składające się na nią przedstawienia można układać w cykle i trylogie -Tuminas przywiązuje się do pewnych tematów, drąży je latami, doskonaląc zawarte w nich przesłanie.
Na "trylogię naiwności" złożyły się swego czasu trzy sztandarowe realizacje wileńskiego Teatru Małego: "Wiśniowy sad" (premiera w 1990 roku), "Uśmiechnij się do nos, Panie" (1994) i "Maskarada" (1997). Reżyser ukazywał w niej bezradność człowieka wobec tego, co już się dokonało. W dramacie Czechowa z pomocą metafory rozpadającego się domu demontował złudną wiarę bohaterów, że wszystko będzie jeszcze w życiu i pomiędzy nimi tak jak dawniej. W "Uśmiechnij się do nas, Panie" według prozy Kanowicza Żydzi jadący do Wilna, żeby uratować syna jednego z nich, jechali tak długo, jakby chcieli w podróży zakląć, zatrzymać czas. Wreszcie, w scenicznej wersji dramatu Lermontowa na każdym kroku czuło się niewiarę Tuminasa w niezniszczalną ideę dobra i niewinności. Dobra, które nie potrzebuje obrony, żeby przetrwać i ocaleć w świecie.
"Trylogia błędu" opowiadała o losach człowieka, który posiadł możliwość panowania. Pokazywała klęskę wszelkich prób narzucenia przez bohatera swojej woli światu. "Król Edyp" (premiera w 1998 roku) był przecież o pasji odbudowania strzaskanego świata za każdą cenę, a "Ryszard III" (1999) miał strukturę koszmarnego snu, przestrogi dla bohatera przed pośpiesznością w nakładaniu na twarz kolejnych masek - mordercy, władcy i kochanka - bez względu na konsekwencje. Kaleki odmieniec Gloster nie chciał się zmienić, dostosować do rzeczywistości, ale chciał stworzyć świat na nowo, na swoje podobieństwo. Moskiewska "Maria Stuart" (2000) była traktatem o skutkach łamania reguł, którym musi podporządkować się zarówno władca, jak i poddany, kat i ofiara.
"Trylogia kłamstwa" rozprawiała się z kolei z postrzeganiem rzeczywistości przez człowieka, które wedle Tuminasa jest zawsze fałszywe, skrzywione, ułomne. Wysyłane przez świat sygnały pojmujemy opacznie. Brechtowski "Galileusz" (premiera w 1992 roku) przeradzał się w traktat o zdradzie, oszustwach i słabości ludzi, w których inni pokładają nadzieje. Islandzki "Don Juan" (1996) ukazywał człowieka, który umarł za życia i nie chciał znikąd ocalenia, bo okłamał sam siebie, że Boga nie ma. W "Trzech siostrach" (1995) miraż dostojnych i radosnych obrzędów rodzinnych skrywał nędzę rzeczywistości, banalność ludzi i zatrważającą, ślepą bliskość śmierci.
Ostatnią z rozpoczętych przez Tuminasa opowieści jest cykl, który można nazwać "Oblicza miłości". Reżyser analizuje w nim różne formy i postaci uwielbienia dla drugiego człowieka, abstrakcyjnego pojęcia albo mechanizmu rzeczywistości. "Rewizor" (2001) był o tym, jak bardzo można kochać każdą, nawet nierozumną władzę. Prowincjonalni urzędnicy Gogola kreowali na rewizora - Mesjasza mało rozgarniętego przyjezdnego chłopaczka po to tylko, żeby ich marna egzystencja uzyskała sankcję religijną. "Romeo i Julia" i być może komedia Goldoniego, nad którą litewski reżyser właśnie pracuje, są kolejnymi ogniwami rozważań o naturze miłości.
Wydaje się, że wrocławskie przedstawienie powstało po to, żeby Tuminas mógł jasno powiedzieć: w tragedii Szekspira miłość rodzi się w kobiecie i z kobiety.
2.
Aktorzy Tuminasa grają frontalnie do widza. Jakby brali go na świadka swoich uniesień i dylematów. Przez cały czas trwania spektaklu słychać muzykę, nie ma ona jednak charakteru ilustracyjnego. Bohaterowie Tuminasa potrzebują jej brzmienia, żeby uchwycić właściwą tonację monologu, gry, działania. Muzyka prowadzi ich za rękę przez wąską kładkę, którą, jak zwykle, reżyser narysował na scenie. Jego sceniczny świat jest znowu podporządkowany linii horyzontalnej.
Po lewej stronie sceny stoi pusta w środku, ułamana grecka kolumna. Julia wrzuci do niej jak do kosza wiolonczelę ojca, symbol jego rodzicielskiej władzy. Po prawej Tuminas umieścił starą żeliwną studnię, z której Marta nabierze wody, żeby skropić nią cegły ze zbudowanej pośrodku przestrzeni gry kwadratowej posadzki, przykrytej dwoma perskimi dywanami po bokach.
Wizualnym znakiem, który dzieli zwaśnione rody Werony, są fezy na głowach Capulettich, a także wschodni, egzotyczny, niemal muzułmański charakter ich domu. Dla odmiany stary Montecchi pojawia się na scenie w wojskowym płaszczu. Jest biedny. Nie pasuje do przepychu Capulettich. Dynie wnoszone na scenę przez ich dwór spełniają nie tyle funkcję semantyczną, co wizualną. To niezwykłe regalia i atrybuty Capulettiego, prowincjonalnego kacyka.
Szekspirowski teatr Tuminasa zamieszkują ludzie zamknięci w kręgu własnych przywar. Błazny, głupcy i dzieci zderzone ze śmiercią. Niektórzy, jak ojciec Laurenty i Merkucjo, próbują oswoić nieludzkość świata. Inni (Książę, Capuletti, Tybalt) chcą ją naśladować, uwiedzeni złem, przemocą, gniewem. To co ludzkie zawsze będzie się kojarzyło reżyserowi z bezradnością, naiwnością, pokraczną śmiesznością.
Partię chóru mówi w przedstawieniu Benvolio (Tomasz Tyndyk). To postać jakby z kina niemego. Druciane okularki na nosie. Pilotka i szerokie spodnie clowna. Benvolio puszcza wiatry, chodzi nieporadnie jak Charlie Chaplin. Nie bierze udziału w bójkach pomiędzy rodami. Chyba jest tchórzem. Na widok Księcia wspartego na szabli - Escalusa gra Włodzimierz Maciudziński, jego bohater wrzeszczy i bełkocze, z patosem parodiując nieświadomie zasady heroicznego teatru - Benvolio kuli się ze strachu, chce schronić się za stertą kamieni.
Tuminas wybrał Benvolia na narratora opowieści z Werony, przydzielił mu sceny na początku i końcu tragedii. Dlaczego właśnie jego, a nie ojca Laurentego albo piastunkę Martę? Litewski reżyser odpowiada, że widzi w Benvoliu przyszłego poetę. Jest czysty, niewinny, wrażliwy. Dla innych, jak Tybalt (Grzegorz Artman), Benvolio to po prostu głupek. Tylko że ten głupek pozostanie przy życiu, kiedy wszyscy młodzi zginą. Podczas dysputy Benvolia z Romeo o skutkach miłosnego zauroczenia wychodzi na to, że rozmawia ze sobą dwóch głupców, tylko że jeden jest głupcem z wyboru. W prologu do przedstawienia Tyndyk wyjmuje dwie cegły z posadzki i rysuje na nich dwa profile - mężczyzny i kobiety. Potem stuka jedną cegłą o drugą cmokając głośno. To pocałunek, ale i uderzenie. Kara dla kamienia za to, że choć na sekundę stał się gorący. W świecie Tuminasa nie tylko ta - każda miłość jest zakazana.
Kiedy czyta się "Romea i Julię", wydaje się, że Szekspir cały czas trzyma w zanadrzu wariant, w którym jego sztuka mogłaby jeszcze skończyć się dobrze. Tymczasem litewski reżyser interpretuje historię z Werony bardziej pesymistycznie. Na środku sceny, jak to u Tuminasa, hula tajemniczy obiekt. To ściana zbita z umieszczonych poziomo drzwi, uchwytów i lustra. W pewnym momencie przylgną do niej dwa skłócone rody upozowane jak na płaskorzeźbie. Tuminas uruchamia drewnianą ścianę w kluczowych momentach spektaklu - podczas pojedynku Tybalta i Merkucja, wyroku na Romea, zaśnięcia Julii po wypiciu eliksiru. Jej ruch przypomina wysuwanie przez niewidzialną rękę żarłocznej szuflady, po to, żeby reżyser mógł wrzucić do jej wnętrza kolejną ofiarę. W scenie balu ściana zmienia się w bramę pałacu Capulettich. Merkucjo, Romeo i Benvolio pukają w nią, z przeczuciem, że przekraczają granice światów. Znikając za ścianą Romeo wchodzi w świat śmierci. U Szekspira bohater mówi w tym momencie: lepiej nie wchodźmy, miałem sen w nocy.
Ściana śmierci materializuje przeczucia Romea. Idąc tym tropem Tuminas nadaje balowi w domu Julii charakter zgoła makabryczny. Nie ma tańczących par, muzyka brzmi jak na pogrzebie, ojciec woła coś demonicznym głosem. Ściana, która w przedstawieniu zasłania słońce i jasność, ściga bohaterów i chce na nich runąć, jest ścianą grobowca Capulettich, tego samego, w którym zbudziła się i umarła ukochana Romea.
Ściana, która w przedstawieniu materializuje przeczucia Romea, zasłania słońce i jasność, ściga bohaterów i chce na nich runąć, jest ścianą grobowca Capulletich, tego samego, w którym zbudziła się i umarła ukochana Romea.
Tuminas ujednoznacznia los, jaki spotkał kochanków. Sunąca ponuro przez środek sceny machina cmentarna świadczy, że zakazana miłość nie może się tu skończyć inaczej niż śmiercią. Jest w tym świecie coś, co człowiekowi przeszkadza. Litewski reżyser pokazuje nierówny pojedynek dwóch działających sił - miłości i śmierci.
I właśnie pomiędzy nie dostanie się bohater z przypadku, niebanalnie ustawiony Romeo, którego gra Radek Kaim. To zadufany w sobie blondasek i bubek, taki podwórkowy Narcyz. Wchodząc na scenę piłuje sobie pilniczkiem paznokcie, zalotnie przeczesuje włosy grzebykiem, pudruje nos. Wie, że się podoba i chce się podobać. Tuminas wygrywa dwuznaczności Szekspirowskiego bohatera. Przecież Romeo idzie na bal dla Rozaliny, bo tylko ją kocha i dla niej chce umrzeć. To samo powie potem o Julii. Romeo Kaima nie pojmuje siły, która nim zawładnęła, z chwilą gdy zobaczył Julię. Ale kiedy jest z nią, wydaje się odmieniony. Coś go rozświetla, postarza, dodaje rozwagi. Postawiony wobec innych dorosłych, na przykład Laurentego, zmienia się na powrót w naburmuszonego chłopca. Prosząc o ślub skamle do zakonnika jak niesforny psiak. Wygnany z Werony przypomina dziecko, które zaczyna tupać nogami, gdy odbierze mu się zabawkę. Wrocławski Romeo nie umie dorosnąć, bywa co najwyżej rozkapryszonym gówniarzem i rzadko kimś więcej.
Otaczają go ludzie wcale nie lepsi. Merkucjo Eryka Lubosa to ledwie recytator i blagier. Nosi kapelusz i chustkę eleganta. Capuletti Macieja Tomaszewskiego jest żałosny, żebrze o miłość i szacunek młodzieńców, którym chce ofiarować swą córkę. Ojciec Laurenty Tadeusza Kulińskiego nie lubi sięgać do ksiąg, brzegi woluminów z jego pracowni spowija gruba warstwa kurzu. Prawdziwą radość sprawia mu tylko wypalenie papieroska w ukryciu. Rytm trajkotania Marty (Elżbieta Golińska) jest sprzężony z odgłosem ucieranych przez nią ziół w moździeżu. Reżyser, w zgodzie ze swoją strategią interpretacji klasyki, skupia reflektor na jednym bohaterze. Reszta postaci to tylko jej mniej lub bardziej komiczni towarzysze. Najważniejsza dla Tuminasa jest Julia.
3.
Wrocławskie przedstawienie opowiada o dojrzewaniu Julii. Widzimy ją pierwszy raz w grubych getrach i białej niezgrabnej koszulinie, jak tańczy po krawędzi bramy śmierci. Matka i piastunka siedzą na krześle pośrodku sceny, Julia przychodzi do nich i podaje im swoje stopy. Nagie uda i kolana dziewczynki rozchylają się rytmicznie tworząc jakby wielki pąk kwiatu albo monstrualną waginę. Tuminas rozwibrowuje aktorkę, ofiarowuje jej taniec jako środek ekspresji, w którym zamknie całą jej niewinność.
Ale Julia Doroty Abbe tańczy w scenach, w których podmieniono Szekspirowskie znaczenia. Zamiast sceny balkonowej jest w przedstawieniu scena posadzkowa, Romeo czołga się w stronę bawiącej się sztyletem Julii. Tuminas za każdym razem kontrapunktuje bliskość miłości znakiem śmierci. Bal jest ponury. Dzieje się za kulisami, nie widzimy tańczących par, tylko wirująca Julia biega tu i tam. Ten bal jest antycypacją pogrzebu. Kiedy rodzina wynosi z pokoju jej pogrążone w letargu ciało, orszak też zaczyna wirować. Gdzie jest miłość, musi być i ból, kiedy pojawia się ból, zaraz za nim przychodzi miłość. Oto Julia skręciła kostkę, piastunka masuje jej nogę. Z tyłu sceny wyłania się Romeo i od razu zaczyna całować dziewczynę, nie zwracając uwagi na Martę. To namiętne, gorące pocałunki, lecz jednocześnie mające w sobie coś z religijnej adoracji.
Tuminas w swoim teatrze zawsze wierzył w czystość i świętość obrzędów - nie tych międzyludzkich, ale tych odprawianych przez człowieka wobec wieczności. Nic dziwnego, że najpiękniejsza scena w spektaklu to ceremonia weselna. Reżyser odtwarza z pomocą aktorów nieistniejący rytuał, trochę prawosławny, trochę żydowski. Jego Julia wymyśla własny ślub, daje go sobie sama. Zakonnik Laurenty nie ma tu nic do gadania. Dziewczyna przynosi ze sobą chleb oraz naczynia z wodą i winem, rozlewa je jak celebrans, ofiarowując miłosny napój ukochanemu. Laurenty posłusznie stoi i podtrzymuje tkaninę, którą Julia rozwiesza nad swoją głową. Ona nie poślubia Romea, ona bierze ślub z całym pięknem i dobrem świata, których istnienie tylko przeczuwa, bo jeszcze ich nie doświadczyła. Tuminasowa Julia unosi w górę ręce, chcąc przez ślubną chustę dotknąć swojej dorosłości. Frędzle trzymanej przez nią nad głową tkaniny delikatnie drżą, trzepoczą jak maleńkie skrzydełka bielutkich owadów. Przez sekundę wydaje się, jakby Julia leciała do nieba, unosiła się nad kamiennym grobem Werony. I wtedy nie ma już żadnych wątpliwości: teza zawarta we wrocławskim przedstawieniu dotyczy natury miłości. Miłość nie jest absolutem. Nie zostaliśmy nią obdzieleni po równo. Jedni, jak Julia, potrafią wykorzystać jej siłę, inni, jak Romeo, ledwie musną jej tajemnicę. Miłość nie jest potężniejsza od śmierci, nie przynosi ulgi, wytchnienia, zapomnienia. Ale daje impuls do wewnętrznego dojrzewania. Jest tak intensywna, że pozwala przeżyć całe życie w jednej małej chwili. To miłość Julii - przemienia byle jakiego zarozumiałego amanta w mitycznego kochanka Romea. Dzięki niej dziewczynka staje się kobietą. Dojrzewa, pojmuje, jaka jest jej rola, jaki los jej przeznaczono, skoro wyznała, że kocha. Miłość zmienia ludzi, ale nie potrafi zmienić natury świata. Kiedy Julia idzie do Laurentego po eliksir, jest już dorosła, założyła czarne buty na obcasach, na głowie chustka z woalką. Tak ubierają się wdowy. -Tuminas uważa że Julia została przez wszystkich zdradzona: przez ojca, który kochałby ją tylko wtedy, gdyby była chłopcem, i przez matkę, która zazdrości jej młodości i narzeczonego Parysa. Zdradziła ją też Marta gotowa przystać na wszelkie kompromisy, lubiąca kłamstwo i moralne dwuznaczności. Wreszcie zdradził ją nawet Romeo, który nie zaczekał, nie uwierzył w siłę jej uczucia.
W scenie odnalezienia pogrążonej w letargu Julii reżyser wzmaga nasze wrażenie, że jej śmierć była prawdziwa, jakby wierzył, że śmierci nie można oszukać przez jej pozór. Przecież Julia tuż przed zaśnięciem tańczyła z duchami Tybalta i Merkucja (umarli są już niegroźni, cisi, delikatni, zaopiekują się nią po tamtej stronie). Poza tym tak bardzo bała się, czy eliksir, który dał jej zakonnik, nie jest aby trucizną. Wszakże Laurenty Kulińskiego to figura bardzo podejrzana, ktoś, kto nie chce, żeby jego konszachty z młodymi wyszły na jaw. Dlatego wchodząc do komnaty Julii pierwsze, co robi, to usuwa pusty flakonik. Ma schowek na buteleczki pod posadzką, ale dając jedną dziewczynie myli się, jakby zapomniał, w której trzyma ten właściwy napój.
Rozpacz Capulettich po śmierci córki jest szczera. Scenę przemierza bolesny kondukt, muzyka zagarnia aktorów w swój żałobny tren. A wtedy ściana śmierci jedzie do przodu i nagle pęka, pochyla się, jakby chciała przyklęknąć. Wydaje się wręcz, że runie na widzów. To znak, że w scenicznym świecie stało się coś nieodwracalnego. Tak - dla Tuminasa Julia naprawdę umarła. Laurenty nie przychodzi po nią do krypty. W grobowcu obok ciała Romea Julia budzi się już bez jednego słowa, dotyka twarzy ukochanego i klęka obok uchylonych drzwi ściany. Wolno, wolniutko zaczyna się kołysać. Jakby kołysała siebie i świat do snu. To nie człowiek się przebudził, ale duch. Do samego końca są z nią tylko umarli. Jakby dopiero z tamtej strony można było pojąć, czym naprawdę jest miłość. I Julia w swym ostatnim tańcu też chce być z nimi.
4.
Zrealizowany w Polsce spektakl Rimasa Tuminasa uczy nas trzech technik inscenizacyjnych, które są charakterystyczne dla litewskiego czytania nie tylko Szekspira, ale całej klasyki. Po pierwsze, Litwin każe aktorom dużo grać bez tekstu, wysnuwa z dramatu sytuacje, które zastępują niektóre sceny. Po drugie, Tuminas konsekwentnie zastępuje dosłowność metaforą. Nie ma na scenie aktu miłosnego Romea i Julii - bohaterowie tuląc się do siebie spacerują po prostu po krawędzi ściany śmierci. Nie ma też pojedynków na rapiery. Capuletti i Montecchi wymachują tylko nad głowami skórzanymi pasami. Ale jest w tym ruchu dynamika i wściekłość walki. Tuminas nie pokazuje konania na scenie. Dlatego w finale spektaklu Romeo nie pije trucizny, nie przebija się sztyletem, ale zdmuchuje ognik w latarni, którą przyniósł ze sobą.
Po trzecie wreszcie - litewski reżyser nasyca spektakl zmiennymi tonacjami, igra na styku komizmu i tragizmu. Tropi u Szekspira ślady starych dell'artowskich formuł. Prześwietla tragedię w poszukiwaniu tego, co autor "Romea i Julii" ukrył, wyciszył, dokonując dramatycznej trawestacji popularnej włoskiej historii. Uważa, że tragizm tylko wtedy zabrzmi prawdziwie, jeśli będzie otoczony trywialnością. Dla Tuminasa nie ma gatunków czystych.
Dlatego głupiec, nieudacznik Benvolio jest przez reżysera traktowany z tkliwością i szacunkiem, jak mędrzec. On wie, jak skończy się ta miłosna awantura, i dlatego znika w połowie przedstawienia, żeby wejść dopiero na finał. Nie chciał przeszkadzać, ofiarował Julii i jej wybrankowi chwile upojenia, cierpienie i żal. Kiedy umierali, stał gdzieś z boku dyskretnie milcząc, a może nadal - o zgrozo! - puszczał głośne bąki. Teraz wraca uroczysty ale i z lekka zawstydzony. Kołysze cegły z portretami kochanków na kolanach, głaszcze je i zaślubia szalikiem jak stułą. W teatrze Tuminasa nawet "powieść idioty" jest opowieścią prawdziwą.