Artykuły

Arabskie rewolucje i teatr. Bejrut opętany duchami

Problemem w Libanie i krajach arabskich jest lekkość śmierci. Bardzo łatwo jest umrzeć, życie ludzkie się nie liczy. Śmierć stała się instrumentem w walce politycznej, pamięci o zabitych używa się do tego, aby zabijać jeszcze więcej ludzi. Powinniśmy poczuć ciężar śmierci - mówią libań Rabih Mroué i Linąa Saneh, libańscy twórcy teatralni - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Rozmowa z Rabihem Mroué* i Liną Saneh**, libańskimi twórcami teatralnymi, których spektakl "33 rundy i parę sekund" [na zdjęciu] był jednym z wydarzeń zakończonego niedawno Festiwalu Malta w Poznaniu.

Na scenie biuro odtworzone jeden do jednego, stół, laptop z otwartą stroną Facebooka, faks, który wypluwa kartki, telefon, na który przychodzą wiadomości, i telewizor nastawiony na kanał informacyjny. Brakuje tylko właściciela tych wszystkich urządzeń. Bohater spektaklu "33 rundy i parę sekund" nie może usiąść przy biurku i sprawdzić maili, bo przed chwilą popełnił samobójstwo. Ale elektroniczne urządzenia prowadzą życie dalej w jego imieniu. Przyjmują esemesy od dziewczyny, która utknęła na lotnisku w Londynie, i wiadomości nagrywane na automatycznej sekretarce przez kochankę. Wyświetlają komentarze przyjaciół na Facebooku i programy telewizyjne poświęcone jego tajemniczej śmierci.

Rabih Mroué i Lina Saneh od lat 90. analizują w teatrze rzeczywistość społeczną i polityczną Libanu, konsekwencje wojny domowej oraz napięcia na tle religijnym i politycznym. Nadają spektaklom paradokumentalną formę. Ten oparli na autentycznej historii młodego lidera politycznego z Bejrutu, który w ubiegłym roku w apogeum arabskich rewolucji popełnił samobójstwo. Wykorzystali autentyczne wpisy z Facebooka, które zamieszczali jego zdezorientowani stronnicy, zastanawiający się, czy był to akt politycznego buntu, czy wyraz rezygnacji.

W spektaklu niczym w "Samobójcy" Nikołaja Erdmana, gorzkiej satyrze na sowiecką rzeczywistość z 1928 r., przyjaciele bohatera próbują przypisać aktowi samobójstwa różne polityczne motywacje. Mroué i Saneh konfrontują ich opinie, zderzają ze sobą komentarze z Facebooka i fragmenty propagandowych programów z rządowej telewizji. Zalewają widzów falą sprzecznych informacji, pokazują, jak cienka jest granica między medialną manipulacją a bytem wirtualnym.

Roman Pawłowski: "33 rundy i parę sekund" to kolejne wasze przedstawienie o nieobecnym bohaterze, wcześniej był śledczy spektakl o urzędniku z Bejrutu, który zniknął w tajemniczych okolicznościach.

Rabih Mroué: Podczas wojny domowej w Libanie zniknęły bez śladu tysiące ludzi. Do dzisiaj nie wiemy, co się stało z 17 tys. osób, które nie zostały uznane za zmarłe, bo nie znaleziono ciał. Ale znikają nie tylko ludzie, lecz także całe struktury społeczne. Pojęcia obywatela i obywatelstwa dziś w Libanie nie funkcjonują, zniszczył je system wyznaniowy. Państwo zostało zawłaszczone przez sekciarskich polityków. Pozostał tylko szkielet.

Jak to wpływa na życie Libańczyków?

R.M.: Nieobecność jest obietnicą powrotu, to stan zawieszenia. Utrzymuje nas w niekończącym się oczekiwaniu na nieobecnych lub informację, że są martwi i nigdy nie wrócą. Czekamy na powrót ludzi i demokratycznych instytucji. Poszukiwaniem zaginionych zajmuje się wiele organizacji pozarządowych. Tylko że ludzie odpowiedzialni za wywołanie wojny domowej są wciąż u władzy i nie pozwalają na żadne rozliczenia.

W waszym spektaklu na scenie nie ma aktora. Zastąpiły go elektroniczne urządzenia, które po samobójstwie bohatera kontynuują jego życie w wirtualnym świecie.

Lina Saneh: Kto tu jest postacią? Telefon? Laptop? Telewizor? Każde z tych urządzeń jest osobnym bohaterem, który gra na swoim boisku według swoich zasad, w swoim tempie i ze swoją dramaturgią. Czasem zaprzeczają sobie, tworzą się między nimi napięcia. Razem kreują narrację spektaklu.

R.M.: Problemem w dzisiejszym Libanie i krajach arabskich jest lekkość śmierci. Bardzo łatwo jest umrzeć, życie ludzkie się nie liczy, umierają tysiące ludzi i nikt poza ich bliskimi nie przywiązuje do tego wagi. Śmierć na Bliskim Wschodzie stała się instrumentem w walce politycznej, pamięci o zabitych używa się do tego, aby zabijać jeszcze więcej ludzi. Powinniśmy poczuć ciężar śmierci.

W spektaklu pokazujecie stronę z Facebooka, na której przyjaciele zmarłego wpisują komentarze. Próbują interpretować jego śmierć jako akt polityczny.

R.M.: Umarli żyją wśród nas - takie hasło można zobaczyć na ulicach Bejrutu. Odnosi się ono do męczenników, którzy zginęli w zamachach. Nie pozwalamy zmarłym odejść. Rafic Hariri, premier Libanu zabity w zamachu w 2005 r., codziennie wieczorem występuje w telewizji. Przed wiadomościami nadają fragmenty jego przemówień. Trwa to pięć minut, przemówienia są dobierane, by pasowały do dzisiejszej sytuacji. Wrażenie jest takie, jakby Hariri wciąż żył.

L.S.: Więcej - pojawia się na plakatach wyborczych z żyjącymi politykami, tak jakby udzielał im poparcia, chociaż w rzeczywistości nigdy się z nimi nie spotkał. Podobnie żyją po śmierci inni liderzy: Bachir Gemayel, prezydent elekt, który zginął w zamachu w 1982 r., czy Gamal Abdel Naser, zmarły w 1970 r. prezydent Egiptu, ideowy lider świata arabskiego.

Jak wiecznie żywy Lenin w krajach komunizmu. Jaki wpływ na społeczeństwo ma życie z duchami?

L.S.: Unieśmiertelnia wojnę domową. Utrwala gniew, nienawiść, poczucie krzywdy. Nie umiemy pochować naszych zmarłych, odbyć żałoby i żyć dalej. Brakuje dyskusji, autokrytyki, więc konflikt toczy się dalej w ukryciu. I czasem wybucha na nowo.

W Polsce proces rozliczenia z komunizmem wciąż trwa, mimo że od jego upadku minęło 20 lat. Czy teatr może być instrumentem pobudzającym ten proces?

L.S.: To nie jest nasze zadanie, nie wyręczymy państwa i społeczeństwa obywatelskiego. Ale możemy wskazać problemy i stawiać pytania z nadzieją, że nasz punkt widzenia podzieli więcej osób.

R.M.: Działamy inaczej niż władza, która podaje ludziom gotowe rzeczy, w które mają wierzyć. Twierdzi np., że jesteśmy z Orientu, w związku z czym obca nam jest tradycja demokratyczna Zachodu, bo muzułmanie są tacy, a chrześcijanie tacy. My odrzucamy takie stereotypy.

Kim był pierwowzór bohatera tego spektaklu?

R.M.: Młodym aktywistą, absolwentem nauk politycznych, liderem politycznym. Miał wielu naśladowców. W ubiegłym roku popełnił samobójstwo - w pożegnalnym liście napisał, że jego decyzja nie wynikała z przyczyn psychologicznych, społecznych ani finansowych, lecz była motywowana filozoficznie. Uznał, że życie jest więzieniem, a jedynym sposobem wyjścia na wolność jest śmierć. Działo się to w czasie arabskiej rewolucji, która niosła nadzieję na zmiany. Na portalach społecznościowych wybuchła dyskusja, ludzie nie wiedzieli, jak wytłumaczyć ten akt, próbowali go włączyć w logikę walki. Dla jednych ten człowiek był męczennikiem, dla innych tchórzem.

L.S.: Skoro lider sam siebie zabił, jak kontynuować jego drogę? Jak przekonać innych, że trzeba walczyć o prawa obywatelskie, prawa kobiet, lepsze życie?

R.M.: Libańczycy byli pionierami rewolucji, w 2005 r. podczas cedrowej rewolucji wyrzucili z kraju okupujące Liban wojska syryjskie, jednak podczas arabskiej wiosny tylko biernie przyglądali się, jak inni obalają dyktatury wojskowe. Chcemy zmiany, ale nie jesteśmy na to gotowi.

Pokażecie ten spektakl w Libanie?

R.M.: Musimy.

Nie będzie problemów z cenzurą?

R.:. Będą. Na pewno każą nam usunąć wszystkie wzmianki o Trybunale Wojskowym, przed którym stanął bohater. Wojsko to temat tabu. Podobnie jak religia.

Od dawna nie występujemy o licencje, w Bejrucie gramy półlegalnie, pokazujemy najwyżej dwa-trzy spektakle z rzędu, nie biorąc od widzów pieniędzy. Mówimy, że to prywatne spotkanie, ale to nie zawsze działa.

Sprawdzają tekst, oglądają przedstawienia?

R.M.: Najpierw cenzurują tekst, potem przychodzą na ostatnią próbę i sprawdzają inscenizację.

Niektórzy twórcy z byłych krajów komunistycznych twierdzą, że cenzura pomagała tworzyć bardziej wyrafinowaną sztukę.

L.S.: Nie w Libanie. Władza zmusza cię, abyś utożsamił się z cenzurą, zintegrował się z nią, włączył autocenzurę. To perwersyjne - twórcy twierdzą, że cenzura czyni artystę lepszym, bardziej kreatywnym, bo musi on szukać dróg jej obejścia, ale to nieprawda.

Jakie tematy w dzisiejszym Libanie są na indeksie?

R.M.: Nietykalny temat to Hezbollah, bo ma broń i władzę. Nie można krytykować także religii i wyznawców. Możesz znieważyć abstrakcyjnego Boga, ale jeśli dotykasz bezpośrednio jakiegoś wyznania, czy jest to islam, czy chrześcijaństwo, natychmiast cię dopadną.

L.S.: Żadnej nagości na scenie, mężczyzna i kobieta nie mogą być blisko siebie. Żaden gest sugerujący zbliżenie nie jest dopuszczalny. Zakazane są wulgaryzmy.

Twórcy grają z cenzurą?

R.M.: Walcząc z cenzurą, tracisz energię na walkę z systemem. Po to jest cenzura, by zniechęcać do działania zbuntowanych. Wolimy się konfrontować z realnymi problemami, a nie z cenzorami.

Większość swoich przedstawień prezentujecie za granicą, dlaczego nie emigrujecie?

R.M.: Bycie artystą w Libanie nie jest już tak niebezpieczne jak w kiedyś. Wszystko, co władza może zrobić, to zamknięcie teatru na kilka tygodni albo aresztowanie na jeden dzień. Nikt w ostatnich latach nie został zabity z powodu filmu, przedstawienia albo książki, a takie rzeczy zdarzały się podczas wojny domowej.

L.S.: Najbardziej zależy nam na graniu w Bejrucie. To nasze miasto, o nim opowiadają nasze spektakle. Tam najbardziej rezonują.

*Rabih Mroué (ur. w 1967 r.) - aktor, reżyser i dramatopisarz. Jego spektakle prezentowane były m.in. na festiwalu w Awinionie. W 2008 r. wystąpił razem z Catherine Deneuve w paradokumentalnym filmie "I Want to See" o skutkach libańskich wojen.

**Lina Saneh (ur. w 1966 r.) - aktorka, scenarzystka i reżyserka, tworzy multimedialne prace na pograniczu wideo i preformance'u.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji