Artykuły

Świat nie jest taki zły

Nie będą udawał, że wiem wiele o dramacie i teatrze starohinduskim. Sprawa byłaby beznadziejna; nie ja jeden jestem w tej kłopotliwej sytuacji. Znamy "Siakuntalę", słyszeliśmy trochę o nataku, dramacie heroicznym, o prakarana, dramacie mieszczańskim, w książkach (albo żeby było jeszcze łatwiej: w programie) możemy sprawdzić, że okresem ważnym w jego historii jest wiek IV p.n.e. A reszta? Reszta jest nawet dla specjalistów niezbyt jasna. A najmniej jasne są fakty, daty i chronologia.

"Wasantasenę" - a właściwie "Gliniany wózeczek", czyli "Mriczczhakatika" - napisał prawdopodobnie król Śudraka. Nie wiadomo zresztą, czy tak było na pewno; afisz na wszelki wypadek mówi, że autorstwo jest przypisywane królowi. A o samym Śudrace pisze Hanna Wałkówna kilkanaście zaledwie zdań. Przytoczmy fragment, żeby usprawiedliwić własną niewiedzę: "Żmudne badania literackie i językowe uczonych, które nie odbyły się bez długich sporów, pozwalają przypuszczać, że Śudraka żył i tworzył około IV w p.n.e. Legenda jego życia, jaką przekazała nam tradycja hinduska, sprowadza się właściwie do kilku strof z prologu sztuki. Dowiadujemy się, że był znakomitym poetą i królem jednocześnie i że odznaczał się niezwykłymi zaletami i cnotami. Był wszechstronnie wykształcony, znał zarówno święte księgi Wedy, jak i matematykę. Ale był też znawcą słoni, co chyba należy rozumieć, że jako wódz potrafił prowadzić zastępy słoni bojowych. Na koniec miał być też znawcą kunsztu miłosnego heter. Cieszył się szczególną protekcją bogów, bo gdy chorował ciężko na oczy, został cudownie wyleczony łaską boga Indry". Pocieszmy się wreszicie domniemaniem Tadeusza Pobożniaka, autora przekładu: "Być może (...) król Śudraka był tylko (...) mecenasem, któremu poeta przypisał autorstwo dramatu. Król Śudraka nie jest jednak znany w historii indyjskiej."

Ktoś więc, jakiś wybitny poeta, napisał rzecz o swoim świecie. Bajkę, przypowieść, a może dziesięcioczęściowy dramat dokumentalny o zdarzeniach, które rzeczywiście miały miejsce. Nie zastanawiajmy się - zwiedzeni przyzwyczajeniami europejskimi - nad bohaterem tego dramatu. Dwadzieścia sześć postaci scenicznych, które tworzą teatr. O kim jest ta Sztuka? O tytułowej - z woli teatru - Wasantasenie, kurtyzanie z miasta Awarti, kochającej biednego Czarudattę, prześladowanej przez możnego Samsthanakę, przywróconej życiu przez mnicha buddyjskiego, który przedtem był graczem w kości, a jeszcze przedtem masażystą? Czy może o zbiedniałym kupcu pochodzenia bramińskiego, Czarudatcie, którego pokochała Wasantasena i którego przed wyrokiem śmierci uratowała rewolucja? Czy o Samsthanace, szwagrze króla Palaki, którego zaloty Wasantasena odrzuciła i który do czasu wprowadzenia nowego ładu mógł bezkarnie poczynać wszelkie łajdactwa? A może o Ariace, więzionym przez króla-tyrana, który przez rewolucję sam staje się królem? Albo o braminie Sarwilace, młodzieńcu bez pieniędzy, który dla zdobycia środków na wykupienie ukochanej Madaniki, niewolnicy w służbie Wasantaseny, staje się złodziejem, a potem, podczas rewolucji, zabija tyrana Palaki, na którego tronie osadzi sprawiedliwego i prześladowanego Ariakę stając się prawą ręką nowego władcy? To również nie jest w tym wypadku ważne. W świecie kreowanym przez domniemanego Śudrakę każdy wart jest tego, aby nim właśnie, jego losem, jego smutkami i radościami, złem i dobrocią zająć uwagę teatru i widza. Bohaterem - choćby na krótko - jest ten, którego losem się właśnie interesujemy. Każdy kto żyje jest wart świata. Inna tu technika budowania dramatu i inne wartościowanie "bohaterstwa". W tym samym czasie, na innym końcu świata, rodził się dramat grecki. Uporządkowany, o ściśle odmierzonej konstrukcji, precyzyjnie budowany. W tym tekście sprzed dwudziestu pięciu wieków - jeżeli koniecznie szukać jakichś znanych podobieństw literackich - odnajdziemy coś znajomego z innych zupełnie lektur: z teatru średniowiecznego, z Szekspira, z Calderona, z Mrożka.

Posłuchawszy tych kilku przestróg odkładamy więc na bok historię - bo jej nie znamy. Rezygnujemy z szufladkowania literackiego - bo nie ma ono tu sensu. Nie interesują nas wzory teatralne - bo przecież nikt nie zechce zajmować się jałowym rekonstruowaniem sceny starohinduskiej. Nie wdawajmy się wreszcie w streszczanie fabuły, bo nie ona - pokrętna, wielowątkowa, w sposób cudownie prymitywny zawikłana - nam ważność tego przedstawienia rozjaśni. Przedstawienia, które może być wprawdzie uznane za ewenement ze sfery filologii, ale które zachwyca czymś zgoła innym. Robotą teatralną. Próbą poszukiwania stylu. Urokiem prawd najprostszych. Pogodnym uśmiechem, jaki budzi na widowni. Przypomnieniem wreszcie, że i dziś - choć tryska na nas z każdej prawie sceny współczesnej mozolnie modelowana groza, przerażenie, okrucieństwo, strach i zwątpienie - radzi jesteśmy posłuchać zapewnień zgoła innego rodzaju, choć zrodzonych z podobnie gorzkich doświadczeń. Że świat nie jest taki zły. Śudraka i Skuszanka mówią to zresztą znacznie prościej:

Los igra z ludźmi, jak koło wodne z dzbanami,

opróżnia je i napełnia,

daje ludziom dobrobyt lub do upadku sprowadza.

Tak przez wzajemną walkę przeciwieństw

świat utrzymuje w istnieniu.

Burze dziejowe dziejowymi burzami, intrygi, zło i bezwględność nie ustają wprawdzie, ale nigdy nie ujdą bezkarnie, klęski przeplatalją się z radościami, bieda, najbardziej dokuczliwa, może stać się nagrodzoną cnotą, jeżeli nie splamiona zostanie uczciwość - rzecz w tym, by mogło się ziścić najprostsze wezwanie:

Niech krowy dają dużo mleka, a ziemia wszelki urodzaj,

niech deszcze leją w porze stosownej,

niech wiatry wieją radość w serca ludzi

i niechaj ludzie będą szczęśliwi.

Niech zacny człowiek zawsze szacunku doznaje,

a dobrzy władcy niech wrogów ukarzą

i sprawiedliwie niech rządzą na ziemi.

***

W streszczeniu - pomimo wszystko: streszczeniu - brzmi to wszystko trochę banalnie. I może byłoby banalne, gdyby nie było prościutko brzmiącą, pełną humoru, ironii i sarkazmu poezją, gdyby domniemany Śudraka przemawiał głosem wieszczym, i gdyby teatr ponad grę i zabawę sceniczną postawił prostackie moralizowanie.

Skuszanka w tym przedstawieniu szukała raczej chwili odpoczynku, po pracach inscenizatorskiich nastrojonych na ton najwyższy. Bawiąc się tekstem, którego poetyckość polegała tym razem na prostocie i naiwności, na żartobliwym relacjonowaniu spraw doczesnych świata, stworzyła spektakl jakoby przeciwko własnej - jak to parę razy niezbyt delikatnie powiedziano - manierze teatralnej ostatnich dwóch lat. Spektakl uśmiechnięty i "łatwy". Bez zaszyfrowanych teatralnie prawd i rozmyślań intymnych o świecie. Ktoś mógłby nawet powiedzieć: zarzuciła dawne myśli i poszukiwania.

To nie tak, oczywiście. Wszystko, co zdaje się tak świeże i "inne" w tym przedstawieniu, było i przedtem w jej pracach teatralnych. Przygłuszone wprawdzie innymi sprawami i innymi problemami - ale przecież nie dlatego, że tak właśnie chciała, w jednej, wiaszezo-refleksyjnej tonacji, robić teatr. Bagatela: realizowała inne zupełnie teksty. Wybór, świadomy i apodyktyczny, to prawda, literatury i problemów, uchodzić zaczął za manierę. Nadto to było proste. Musiałoby oznaczać, że wystarczy zmiana repertuaru, aby zmienił się sarn teatr. Może chodzi tu po prostu o wykonywanie innych zadań teatralnych? O inne wypowiedzenie się - inne nie w sferze estetycznej, ale inne w sferze po prostu repertuarowej? Jakkolwiek się przymierzać do teatru, "Wasantaseny" nie można grać tak, jak się gra "Burzę" czy "Rzecz ludzką".

***

Półokrągły podest drewniany w głębi sceny, jedno wyższe, dwa niskie prostokątne podwyższenia z deseczek, obojętne, wzorzyste tło wyświetlane na horyzoncie, jasny brąz surowego drzewa, trochę niezbędnych rekwizytów, przygaszone barwy kostiumów (wszystko to dziełem świetnym Wojciecha Krakowskiego). I aktorzy, którym Skuszanka zezwoliła na podobną dwupiętrowość gry, co w Calderonowskim "Życie jest snem". Trupa, która na oczach widzów wchodzi co chwila od nowa w przedstawienie podzielone na dziesięć aktów, z których każdy kończy się gongiem i podaniem - przy obecnym na scenie zespole - tytułu kolejnego epizodu.

Prosty i skuteczny sposób, aby się uchronić przed pokusami stylizacji. Gra teatralna, która na poły melodramatyczne perypetie sceniczne oprawia w komediowy, rodem z naiwnego teatru cudzysłów. I która pozwala z naturalną oczywistością budować skomplikowane, egzotyczne gesty i ruchy, prawdziwe w swej motywacji psychologicznej i zabawne w swym teatralnym przerysowaniu, tak obcym dobrze ułożonemu teatrowi europejskiemu. Dawny, nieznany teatr, odtworzony przez zespół współczesnych aktorów, którzy bawią się niezwykłością i egzotyką wschodniego teatru i starohinduskiej obyczajowości.

I rola w rolę w realizacji aktorskiej. Anna Lutosławska (Wasantasena), Krzesisława Dubielówna (Madanika), Ewa Kamas (Kumbhilaka); Jadwiga Skupnik (Dziewczyna), Janusz Peszek (Czarudatta), Igor Przegrodzki (Samsthanaka), Paweł Galia (Sarwilaka), Józef Skwark (Ariaka), Erwin Nowiaszak (Maitreja), Ferdynand Matysik (Masażysta)... Zespół, który jest jakąś osobowością, w którym precyzyjnie wykonane być mogą wszystkie zadania, w którym każdy umie mówić, ruszać się, jest nie tylko nominalnym współtwórcą przedstawienia. Teatr zbiera owoce wieloletniej, wspólnej pracy, w której nawet porażki bywały lekcją dobrego teatru. Słyszy się, że ma to być ostatni sezon wrocławskiego Teatru Polskiego pod obecnym kierownictwem. To prawda: życie się zmienia, często na lepsze. Ale szkoda będzie takiego teatru, mimo wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji