Artykuły

Dopóki młodość w nas... W tej historii zabrakło pazura

"Hopla, żyjemy" w reż. Krystyny Meissner w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

"Hopla, żyjemy!" Krystyny Meissner miał być opowieścią o godnej starości. Dostaliśmy historię dwojga młodych (mimo kilku zmarszczek) ludzi, którzy przez pomyłkę losu i podłość najbliższych trafili do domu starców, żeby odnaleźć tam późną namiętność. Starość pozostała na marginesie

Wybierając się w ubiegły piątek na spektakl, trzymałam kciuki za Krystynę Meissner. Chciałam, żeby na do widzenia (spektaklem pożegnała się z Teatrem Współczesnym jako dyrektorka) pokazała pazur i zagrała na nosie wrocławskim urzędnikom, którzy przekonywali, że w przypadku tej sceny pokoleniowa zmiana jest konieczna.

Nie udało się. "Hopla, żyjemy!" miało być niepokorną opowieścią o starości, próbą przełamania tabu, odkrywania prawd niewygodnych. Tymczasem zobaczyliśmy zafałszowany obraz, spektakl zbudowany z klisz i zużytych konwencji, w którym kropka nad "i" zostaje postawiona na długo przed finałem - krzepiącym, ale uszytym na wyrost. Finałem, w który, mimo najlepszych chęci, trudno uwierzyć.

Romantyczna "Miłość w czasach zarazy" Marqueza miksuje się z "Lotem nad kukułczym gniazdem" Keseya. I choć zamiast scenerii szpitala psychiatrycznego mamy dom starców, to jego pensjonariusze są tak samo zniewoleni przez alter ego siostry Ratched - przełożoną klasztoru (Renata Kościelniak). W tym domu-więzieniu, zamieszkałym przez zdemenciałych, śmiesznych staruszków spotykają się Kobieta (Ewa Dałkowska) i Mężczyzna (Jacek Piątkowski). Oboje diametralnie odstają od otoczenia - obce są im nawyki i uciążliwości dojrzałego wieku, które tak boleśnie dotykają innych. Ją do domu starców oddały bezduszne dzieci, on trafił tu przez kłopoty finansowe. Jej nie interesują seriale, modlitwy, zwierzenia i taneczne podwieczorki - woli czytać książki. On proponuje jej ucieczkę, przekonując, że na miłość, życie i wolność nigdy nie jest za późno. Tych bohaterów łatwo polubić - są tacy, jakimi chcielibyśmy widzieć staruszków. Łatwo też będzie kibicować ich miłości, tym bardziej że ich romantyczna eskapada nie napotka przeszkód, a namiętność znajdzie spełnienie.

Mam w spektaklu Meissner kilka ulubionych scen. I, co ciekawe, większość z nich rozgrywa się nie wokół pierwszoplanowych bohaterów (Ewa Dałkowska i Jacek Piątkowski zrobili wszystko, żeby wykrzesać z nich maksimum scenicznej prawdy), ale wokół postaci epizodycznych, stanowiących tło dla romantycznych kochanków. Zakochuję się w Wariatce Ireny Rybickiej, Marzycielce Teresy Sawickiej, Starej Zgredzie Marleny Milwiw, Bigotce Irminy Babińskiej, Staruchu Nie Do Wytrzymania Jerzego Glapy, Podrywaczu Krzysztofa Kulińskiego czy Melancholiku Andrzeja Wilka. I żałuję, że ich dramaty pozostały na marginesie, spłaszczone do wymiaru gagów, które miały być źródłem komizmu, równoważącego romantyczną tonację głównego wątku. Każdy z tych aktorów tworzy na scenie Współczesnego małą wielką kreację, niemalże bez słów. I kiedy daję się im ponieść, zastanawiam się, jak wielką siłę mógłby mieć ten spektakl, gdyby poszedł pod prąd, wbrew oczywistościom i opowiedział o ostatnim, namiętnym porywie śliniącego się Starucha Nie Do Wytrzymania i pochłoniętej seksualną obsesją Wariatki. Bo wbrew etykietkom, jakimi opatrzono te postaci, mają one w sobie więcej prawdy od głównych bohaterów, których dialogi szeleszczą papierem.

Jednak Meissner dla drugiego planu zarezerwowała pieprzne dowcipy, święte oburzenie i wspomnienia erotycznych ekscesów. Na serio woli zająć się parą bohaterów, może dlatego, że w ich przypadku starość jest tylko nic nieznaczącą zewnętrzną skorupą, siecią zmarszczek, pokrywających ciało, która w żaden sposób nie dotyka ich wnętrza. Podąża za tą wyidealizowaną wizją starości i przekonuje, że kochać można niezależnie od wieku - tak samo mocno, a im później, tym dojrzalej. Jednak to późne, pozbawione goryczy sceniczne spełnienie napotyka we mnie opór - tak samo jak finałowa piosenka, która trąci patosem rodem z hollywoodzkiego filmu. W kinie taką słodycz happy endu łykam wraz z konwencją, w teatrze robi mi się od niej mdło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji