Artykuły

Wróce tu za półtora roku

- Były takie próby, kiedy przyglądałem się pracy śpiewaków ze łzami w oczach. Ciarki przechodziły mi po plecach - mówi GRZEGORZ JARZYNA, reżyser "Cosi fan tutte" w Teatrze Wielkim w Poznaniu.

Z Grzegorzem Jarzyną o inscenizacji opery "Cosi fan tutte" rozmawia Stefan Drajewski:

Dlaczego na debiut w operze, i to w Teatrze Wielkim w Poznaniu, wybrał pan "Cosi fan tutte" Mozarta?

- Zawsze fascynowała mnie architektura tego teatru. To świetnie wybudowany teatr, wręcz idealny dla oper kameralnych. Taka bombonierka. Pozwala widowni na bardzo bliskość z artystami. A "Cosi fan tutte" jest komedią i potrzebny jest bezpośredni kontakt między dwiema stronami. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ zależy mi, aby widz zobaczył zza koturnu postać, człowieka. Zależało mi na zrobieniu kameralnej opery, abym mógł się skupić na aktorstwie.

Ponoć kurczowo przywiązany jest pan do tytułu?

- "Szkoła Kochanków"? Tak. To libretto jest bardzo przewrotne i brzmi bardzo współcześnie. Despina przypomina typ współczesnych kobiet, które mają już za sobą falę feminizmu, rozmów na ten temat i teraz przechodzą do działania. Inaczej mówiąc: skończyła się walka o prawa. One już je mają i teraz muszą bez egzaltacji podejmować decyzje. Kobiety mają prawo podejmować je tak samo jak mężczyźni. Ona mówi o tym, jak używać życia, jak korzystać z okazji, aby było przyjemnie. To swego rodzaju pochwala hedonistycznej wizji świata Drugim motorem jest Alfonso. To oni stanowią dwa serca które napędzają krew w całej tej operze. Pomysł Alfonsa udaje się. A jego teza jest bardzo odważna: wszystkie kobiety są takie, wszystkie mogą zdradzić. To bardzo radykalna myśl. Ja nie jestem pewien jej prawdziwości.

Słynie pan z odważnego interpretowania klasyki Czy tak samo podszedł pan do opery Mozarta?

- Zawsze tak postępuję. U mnie "Cosi fan tutte" kończy się happy endem. Po tych wszystkich wysiłkach nie chciałem moim bohaterom mówić, że to była tylko iluzja. Wierzę, że te pary zostaną ze sobą do końca życia

Dlaczego zatrudnił pan rzesze statystów amatorów?

- Statyści pochodzą z castingu. Pochodzą z różnych środowisk, są odważni, pełni ekspresji, lubią tańczyć, nie mają zahamowań... Chciałem wykorzystać ich entuzjazm i spontaniczność. Są to przymiotniki, które chciałbym, aby określały to przedstawienie.

Radykalnie ingeruje w warstwę muzyczną...

- Skróty wynikają z interpretacji.

Miał pan problem, aby porozumieć się ze śpiewakami, przekonać do swojej wizji?

- Musiałem się trochę nauczyć. Tu rządzi muzyka, a w dramacie - słowo. Inaczej wyrażany jest dramatyzm sytuacji, komizm, inaczej emocje. Wszystko zapisane jest w muzyce. Ten zespół na szczęście chce współpracować. Artyści zaufali mi na początku i dopiero w trakcie realizacji zaczęli się orientować, że to, co wcześniej mówiłem jest prawdą. Wybrałem ludzi, którzy są gotowi na przygodę.

Zbulwersuje pan Poznań?

- Nie mam takiej świadomości. To jest komedia, przedstawienie bardzo lekkie, bez ukrytej filozofii. Jestem świadom, że część publiczności może go nie zaakceptować.

Podobno więcej pan odkrywa niż zakrywa

- To wynika z muzyki.

Czy po tej pierwszej próbie zasmakował pan opery?

- Tak. Były takie próby, kiedy przyglądałem się pracy śpiewaków ze łzami w oczach. Ciarki przechodziły mi po plecach. Przez moment zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem pójść bardziej w stronę opery, ale potem uspokoiłem się. Wydaje mi się że za półtora roku wrócę, by zrobić coś innego. Traktuję tę przygodę jako szkołę. Poznaję, co jest priorytetem w operze. To takie pierwsze śniadanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji