Artykuły

Starcy chcą być ludźmi

Dom starców. Jego pensjonariusze to jeszcze żwawi ,,chłopcy". Przynajmniej ci, których widzimy na scenie. Bo poza sceną - o tych się tylko mówi - są także inni: niedo­łężni, schorowani, fizycznie i psychicznie zrujnowani. Ale tu: Kalmita, Pożarski, Jo-Jo, Smarkul, Profesor - wszyscy oni to ludzie, których nieubła­gana granica wieku skazała na bezczynność, a okoliczności ży­ciowe na pobyt w przytułku prowadzonym przez siostry za­konne. Pędzą życie bez tre­ści, bez wzruszeń, bez wspo­mnień nawet - pogodzeni ze swą dolą i oczekującą ich śmiercią. Są śmieszni przez swoje dziwactwa, pretensje czy urazy, a przede wszyst­kim przez układ sytuacji, w jakich się znaleźli. Ale nie przez swoją starość. Nie bar­dziej - tylko inaczej- śmie­szni niż byliby nimi ludzie młodzi, którym przeszłoby żyć w podobnym zbiorowisku. Zresztą bronią się przed tą śmiesznością, przed ,,upupianiem" ich w zdziecinniałych staruszków.

Z obrony tej rodzi się wy­darzenie, które na krótko po­rusza stojącą wodę tego smut­nego życia. Kalmitę oddała do przytułku znacznie młodsza od niego żona, aktorka. Po dziesięciu latach zabiera go z powrotem do domu. Ale on po miesiącu ucieka, w przytuł­ku jednak czuje się lepiej, tu łatwiej może zachować swą godność, pozostać człowiekiem. To bardzo smutne, skoro ży­cie w domu starców - okazuje się lepsze niż życie "na wolności" wśród względnych wygód. A może tkwi w tym metafora o sensie wolności i jej ograniczeń?

Nie warto chyba w sztuce Stanisława Grochowiaka - ogłoszonej w "Dialogu" już sześć lat temu - doszukiwać się zbyt głębokich nurtów fi­lozoficznych. Łatwo zeszłoby się przy tym na manowce, jak choćby w splątaniu losu Kalmity z jakimś generalnym an­ty feminizmem, przekonaniem, że wszystkiemu (to znaczy złej doli mężów a w szczegól­ności starców) winne są kobiety-żony. Również gdybyśmy się zaczęli dobierać do kon­kretnych realiów i motywa­cji "Chłopców", nie zawsze dałoby to dobre rezultaty. "Chłopcy" to sztuka bardzo kameralna, jakby impresja teatralna o ludziach starych, o ich godności i człowieczeń­stwie. Autor potrafił znaleźć równowagę między śmiesznością i tragizmem, ustrzec się trywialności i mimowolnego okrucieństwa w tym ryzykownym temacie. No i nadał temu wszystkiemu życie teatralne, stworzył postacie - choć pra­wie bez życiorysów - dające możliwości wygrania się akto­rom.

Aktorzy Teatru Polskiego z możliwości tych w pełni sko­rzystali. Jest to przedstawie­nie aktorsko doskonale wyrównane. Tadeusz Fijewski jako Kalmita promieniuje kimś wewnętrznym urokiem, zachwyca prostotą środków wyrazu. Justyna Kreczmarowa może zaliczyć Kalmitową do swych najlepszych ról, gra pustą, starzejącą się kobietę z wycieniowaniem wszystkich subtelności, a przy tym z ogromną naturalnością i wdziękiem. Zofia Małynicz da­je majstersztyk prawdy jako wyrozumiała Siostra Przełożo­na; Maria Żabczyńska jest za­bawną i żałosną zarazem Hra­biną de Profundis a Alicja Pawlicka piękną i surową Sio­strą Marią. Spośród starych "chłopców"' Władysław Hańcza szczególnie żywo przedstawia impetycznego radykała Pożarskiego, ale i reszta kompanii sprawuje się jak najlepiej: Leon Pietraszkiewicz, Henryk Bąk, Tadeusz i Białoszczyński. Służącą Wiktorynę gra Jolan­ta Czaplińska.

Wanda Laskowską czuwała nad jednolitym tonem na pół, komediowym, na pół serio całego przedstawienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji