Artykuły

Wyznanie na ekranie

Gdyby "Przekłady" zagrać w Polsce jeszcze dziesięć lat temu - publiczność wychodziłaby z wypiekami na twarzach.

Dziś jedna z najsłynniejszych sztuk Briana Friela zabrzmiała na Scenie Kameralnej Starego Teatru jak interesująca, choć bez winy autora nieco rozgadana klasyka.

Rzecz dzieje się w ubiegłowiecznej Irlandii. Do wioski przybywają angielscy żołnierze. Oficjalny cel jest światły: mają zmierzyć i opisać każdy zakątek tej ziemi, by powstała bardzo dokładna, służąca całej społeczności mapa. Zadanie to niełatwe - jeden i ten sam strumyk potrafi mieć kilka nazw - odnotowanych w księgach wieczystych, parafialnych i innych dokumentach. Trzeba ujednolicić nazwy, nadać staroceltyckim słowom kształt możliwy do przyjęcia przez alfabet i język angielski.

Tym zadaniem zajmuje się angielski ortograf, mający do pomocy pochodzącego stąd tłumacza.

Cała historia, opowiedziana z właściwą Frielowi wirtuozerią, jest rzeczą o trudności przekładu jednej kultury na drugą, o zderzeniu rodzimości z światowością, tradycji i postępie, ale także i o sztuce porozumiewania się, miłości, wierności, zdradzie, uporze w dążeniu do celu.

Przedstawienie Katarzyny Deszcz grzecznie oddaje urodę oryginału, ale nie jest porywające. Gdybym miał wyróżniać aktorów, z pewnością nie wahałbym się wskazać na Andrzeja Hudziaka w partii miejscowego prymusa Jimmy Jacka oraz Jerzego Grałka w roli Hugha - starego nauczyciela rodzimego języka oraz greki i łaciny. Lekcje w "umarłej klasie", w której jest coraz mniej uczniów, należą do najlepszych scen toczącego się w dosyć ospałym tempie i trwającego trzy godziny spektaklu. Za scenę jeszcze bardziej kameralnej lekcji, podczas której chromy syn Hugha - Manus uczy mówić dorosłą kobietę - Sarę, osobne brawa należą się Romanowi Gancarczykowi i Lidii Dudzie.

Nie jest winą Soni Bohosiewicz (Maire) i Macieja Luśni (Porucznik Yolland), że w najpiękniejszej scenie - miłosnego wyznania i porozumienia nie znających nawzajem swojego języka Irlandki i Anglika, ich głos dobiega z głośników. Nietrudno się domyślić, że takie ustawienie sceny zamiast liryzmu daje niezamierzony efekt hollywoodzki (wyznawanie na ekranie).

Na koniec pozostawiam Bogdana Brzyskiego grającego zdrajcę albo jak kto woli - postępowca Owena. To on sześć lat temu wyrwał się z zaklętego kręgu Ballybeg, by wrócić tu jako oświecony mediator - tłumacz angielskich kartografów. Pewnie dlatego, że przesłanie tego spektaklu jest rozmyte, i on jako postać jest mało wyrazisty. Być może teraz, po premierze i po tym, jak nauczył się, mam nadzieje bezbłędnego, wymawiania piekielnie trudnych staroceltyckich słów, Brzyski może już wraz z reżyserką spektaklu pomyśleć o bardziej czytelnym zaznaczeniu prawdy kreowanej postaci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji